[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Ależ, panie wojewodo, ja nie mam żadnej przeszłości politycznej! prawie krzyknął wrozpaczy Murek.Wojewoda skrzywił się: Ma pan czy nie, to jest obojętne.Gdyby pan miał antypaństwowe grzechy na sumieniu,zostałby pan oddany sądom.A skoro ich pan nie ma lub obciążają pana rzeczy niekaralne,nikt pana z tego powodu usunąć z posady nie miał prawa.Zrozumiano?.W państwie jestprawo.Pan wie, co to jest prawo?.Praworządność! Każdy obywatel temu prawu podlega.Ono wskazuje mu jego obowiązki i jego uprawnienia.Może pan znajduje, że to nie jest słusz-ne, ale ja jestem przeciwnego zdania, panie doktorze Murek.I skąd do licha, ubrdał pan sobie,że zwolniono pana z powodów politycznych?.Czy to nie mania wielkości? Do stu diabłów!Ministerstwo nic o tym nie wie.Zarząd miasta wyraznie i w urzędowym piśmie stwierdza, żezwolniono pana wskutek zwyczajnej redukcji.Pan prezydent Niewiarowicz osobiście to po-twierdza.A pan, pan ma widocznie jakieś niezdrowe ambicje, jakieś chorobliwe przywidze-nia.Czy panu się zdaje, że ja jako wojewoda, nie mam nic lepszego do roboty niż zajmowaniesię pańskimi fantazjami?.Niech się pan opamięta, panie doktorze Murek!.Wojewoda skończył, zmrużył nerwowo powieki i odwrócił się do następnego interesanta.40Schodząc po szerokich schodach Murek na próżno usiłował zebrać myśli.Jedno wiedział: Przegrana.Spadło to nań jak obuch i przyćmiło zdolność zdawania sobie sprawy z przyczyni szczegółów poniesionej klęski.Do póznego wieczora leżał na łóżku, przykrywszy się wraz zgłową paltem.Obmierzło mu nagle wszystko.Ogarnęła go taka apatia, że gdyby bodaj pożar wybuchł wdomu, nie miałby ochoty ruszyć się z miejsca.Stopniowo, z wolna krystalizowała się świa-domość krzywdy, krzywdy, wobec której był bezsilny.Krótko jednak poddawał się rozrzew-nieniu nad własną bezsilnością.Pięści same zaczęły się zaciskać, a krew napływała do mó-zgu.Wiedział dobrze, co mu nakazywała zrobić jego natura.Przed oczyma jak żywy stanąłobraz lat dziecinnych.Na rynku w miasteczku tłum ludzi a w środku Mikoła Bacel, gospodarzz Aawrynówki, kum ojca, bosy, w parcianych portkach, z dyszlem w obu rękach a na dyszlukrew, a na ziemi, w kałuży brodaty Judka, co po wsiach jezdził za bydłem, i żandarm z błysz-czącymi guzikami.A Mikoła krzyczał: Moja krzywda, wasza śmierć!A wszyscy naokoło milczeli albo jeszcze przytakiwali, bo stronę Mikoły trzymali, że go%7łyd oszukał, a żandarm za %7łydem się ujął.Judka leżał z rozwaloną głową i z dziwnie otwartągębą a ten drugi w mundurze, cały we krwi, ruszał się jeszcze, a co się poruszył, Mikoła za-wijał dyszlem i walił z całej siły, krzycząc: Moje krzywda, wasza śmierć.I chociaż zaraz przyszło dużo żandarmów, którzy strasznie wygrażali i po rękach i nogachzakuli Mikołę w łańcuchy, w pamięci Murka pozostał on jako bohater.Miał wtedy lat sześć,nie więcej, może siedem, ale nigdy pózniej nie zdobył się na potępienie Mikoły Bacela, go-spodarza z Aawrynówki.Już będąc w domu pana Słowińskiego, chodząc do czwartej czypiątej gimnazjalnej, dowiedział się, że Mikołę wtedy powiesili.Wiadomość ta nie oburzyła gowcale.Tak i należało.Ale Mikoła umierał ze spokojnym sumieniem, bo za swoją krzywdęzapłacił, sprawiedliwość sobie wymierzył.Byle to zrobić, a potem to już wszystko jedno!.Murek usiadł na łóżku i wpatrzył się w ciemność.Serce biło mocno i niespokojnie.Wie-dział, co mu szumi po głowie.Tak, pragnął odpłaty za swoją krzywdę.Nie kary, nie zemsty,lecz sprawiedliwej odpłaty.Moja krzywda, wasza śmierć!.Właśnie, tylko śmierć.Dawnyprojekt denuncjacji wydał mu się śmieszny i zbyt łagodny.Czuł w sobie konieczność bezpo-średniego fizycznego działania.Chwycić za gardło i udusić lub rozbić łeb!.I nagle zastanowił się: komu?.Przez myśl przesunęły się szybko postacie wojewody, Gą-sowskiego, Niewiarowicza, Jelczy, Czakowskiego, sekretarza Więcka, Landy i nie wiadomodlaczego, Junoszyca.Do nich wszystkich rosła w nim nienawiść.Stopniowo coraz wyrazniejuświadamiał sobie, że jednak od Niewiarowicza przede wszystkim ma prawo zażądać rozra-chunku.Gdzieś pod czaszką zaczęło formować się i twardnieć postanowienie.Ciężko podniósł się z łóżka, nie zapalając lampy, odszukał po omacku kapelusz, naciągnąłpalto i wyszedł do sionki.Przekręcał właśnie klucz w zamku, gdy sąsiednie drzwi uchyliły sięi w kłębie pary, buchającej w mróz z ciepłego wnętrza, stanął pan %7łurko, właściciel mieszka-nia. A pan doktor, za przeproszeniem, wychodzi? zapytał tonem rozczarowania. A bo co, panie %7łurko? Eee.nic.Tak sobie.Myślałem, że pan może nie pogardzi.Hę.moja stara kazała.Staruszek zakaszlał w przeciągu i dodał: A i prośbę mielibyśmy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]