[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Natomiast, podobnie zresztą jak wielu naszych uczonych mężów, wielkąwagę przykładają do odmienności poglądów na naturę Chrystusa czy też Zwiętej Trójcy,o czym niejedno słyszeliśmy w Paryżu.Taki już mają sposób myślenia.Starajmy się gozrozumieć, inaczej bowiem będziemy się wiecznie wplątywać w nie kończące się dys-puty.Niechaj tak będzie, udawajmy, że blemiowie są jak skiapodzi, a to, co myślą sobieo naturze naszego Pana, w istocie rzeczy nas nie obchodzi. Z tego, co pojąłem, wynika, że skiapodzi wyznają straszną herezję Ariusza  po-wiedział Boron, który z nich wszystkich najwięcej ksiąg przeczytał. I co z tego?  spytał Poeta. Niech takimi sprawami kłopoczą się Greczyni.My,ludzie północy, bardziej troszczyliśmy się o to, który papież jest prawdziwy, a który jest269 antypapieżem.I pomyśleć tylko, że wszystko zależało od kaprysu Reginalda, mojegopana.Każdy ma swoje ułomności.Słusznie gada Baudolino, zachowujmy się jak gdybynigdy nic i poprośmy tego człeka, by zaprowadził nas do swego diakona, który niewieleznaczy, ale przynajmniej nosi imię Jan.Poprosili więc Gavagaia, by poprowadził ich do Pndapetzim, i jednonogi ruszyłumiarkowanymi susami, by konie mogły dotrzymać mu kroku.Po dwóch godzinachdotarli do skraju morza paproci i znalezli się wśród gajów oliwnych i sadów; pod drze-wami siedziały, przyglądając się im z zaciekawieniem, istoty o prawie człowieczych ry-sach twarzy, pozdrawiające ich rękami, ale wydające z siebie tylko jakieś niewyraznedzwięki.Są to  wyjaśnił Gavagai  istoty pozbawione języka, żyjące poza miastem,gdyż są messalianami, wierzą, że do nieba można się dostać tylko dzięki niemej i nieustającej modlitwie, bez przyjmowania sakramentów bez praktykowania miłosierdziai innych form umartwiania, bez innych czynności obrzędowych.Dlatego nie pokazująsię nigdy w kościołach Pndapetzim.Są przez wszystkich zle widziani, uważają bowiem,że także praca jest dobrym uczynkiem, a przez to czymś zbędnym.%7łyją w wielkim ubó-stwie, żywią się owocami z tych drzew, które należą do całej wspólnoty i z których onikorzystają bez żadnego umiaru. Poza tym są jak wy, nieprawdaż?  droczył się z nim Poeta. Jak my, kiedy milczymy.Góry były coraz bliżej, a im bliżej, tym lepiej wędrowcy widzieli ich naturę.Przykrańcu strefy kamienistej wznosiły się stopniowo miękkie żółtawe pagórki, jakby podsunął Colandrino  kupki ubitej śmietany, nie, waty cukrowej, skądże, usypanejedne obok drugich kopczyki piachu, tworzące jakby las.Dalej widać było przypomina-jące palce skalne iglice, które były przykryte jakby czapkami z ciemniejszej skały, cza-sem w kształcie kaptura, a czasem prawie całkiem płaskiej, wystającej z przodu i z tyłuczaszy.Z bliska ich zarys tracił strzelistość i każda z iglic była podziurawiona niczymul, aż wreszcie wędrowcy pojęli, że są to kamienne domy czy też zajazdy, w których wy-drążono groty, przy czym do każdej docierało się osobnymi schodami z drewna, a po-szczególne schody łączyły się z sobą na podestach i wszystkie razem tworzyły na każ-dej ze skalnych ostróg powietrzny labirynt.Mieszkańcy, z daleka podobni do mrówek,przebiegali nim żwawo to w górę, to w dół.W środku miasta widać było prawdziwe domy i pałacyki, ale także osadzone w ska-le, z której wystawały nieliczne fragmenty fasady  zawsze wysoko umieszczone.Niecodalej rysował się nieregularny kształt większego masywu, także podziurawionego gro-tami, ale tym razem o rysunku bardziej geometrycznym, pokazującym okna czy drzwi,przy czym tu i ówdzie spośród tych arkad sterczały altany, tarasy, balkoniki.Niektórez wejść były zasłonięte barwną portierą, inne matami uplecionymi ze słomy.Krótko270 mówiąc, znalezli się pośród dość dzikich gór, a jednocześnie w samym środku ludnegoi tętniącego życiem miasta, aczkolwiek nie tak świetnego, jak mogliby oczekiwać.O tym, że miasto tętniło życiem i było ludne, świadczył tłum krzątający się, nie po-wiemy po ulicach i placach, ale po miejscach między skalnymi iglicami i ostrogami,masywami i naturalnymi wieżami.W tym wielobarwnym tłumie nasi wędrowcy do-strzegli psy, osły i liczne wielbłądy, które widzieli już na początku podróży, lecz nigdyw takiej liczbie i rozmaitości jak tutaj  a to z jednym garbem, a to z dwoma, a to cza-sem nawet z trzema.Zobaczyli też popisującego się przed gromadą mieszkańców po-łykacza płomieni, który w dodatku trzymał na smyczy panterę.Najbardziej ze wszyst-kich zwierząt zdumiały ich bardzo żwawe czworonogi zaprzęgnięte do wózków: miałytułów zrebaka, dość długie nogi z kopytami jak u wołu, były żółte, w duże kasztanowecętki, a przede wszystkim miały nadzwyczajnie długie szyje zakończone wielbłądziągłową z dwoma różkami.Gavagai wyjaśnił, że zwą się camelopardus i bardzo trudno jeschwytać, gdyż umykają tak prędko, że tylko skiapodzi potrafią je dogonić, by chwycićna pętlę.Choć brakowało tu ulic i placów, całe miasto było jednym olbrzymim targowiskiemi w każdym wolnym miejscu ktoś rozstawił namiot, zbudował pawilon, rozwinął naziemi dywan, ułożył na dwóch kamieniach blat stołu.I wszędzie widzieli stosy owoców,kawały mięsa (ulubionym było, jak się zdaje, mięso camelopardusa), dywany utkane wewszystkie kolory tęczy, stroje, noże z czarnego obsydianu, kamienne topory, glinianeczarki, naszyjniki z małych kości, czerwone i żółte kamyki, kapelusze najosobliwszychkształtów, chusty, pledy, kasety z rzezbionego drewna, narzędzia do pracy na roli, szma-ciane piłki i lalki dla dzieci, a dalej amfory wypełnione błękitnymi, bursztynowymi, ró-żowymi i cytrynowymi płynami, miseczki z pieprzem.Jedyne, czego nie widzieli na tym targu, to przedmioty z metalu i kiedy zagadnęlio tę sprawę Gavagaia, okazało się, że nie zna takich słów jak: żelazo, metal, brąz czymiedz  bez względu na to, w jakich językach wypowiadał te nazwy Baudolino.Wymijali w tym tłumie zabieganych jednonogich, którzy posuwając się susami, prze-nosili na głowach wypełnione po brzegi kosze, blemiów, prawie zawsze w odosobnio-nych grupkach albo za straganami z orzechami kokosowymi, wielkouchych z rozwia-nymi uszami  poza niewiastami, które przyciskając je ręką do piersi jak chustę, wsty-dliwie okrywały sobie łono.Nie brakowało też innych, wyglądających, jakby wyszli pro-sto z jednej z tych książek z mirabiliami na miniaturach, przy których Baudolino wpa-dał w taki zachwyt, kiedy pisząc listy do Beatrycze, szukał natchnienia.Spostrzegli istoty, bez wątpienia pigmejów, o bardzo ciemnej skórze, ze słomianąprzepaską na biodrach i przewieszonym przez ramię łukiem, którego używali, prowa-dząc, zgodnie ze swą naturą, odwieczną wojnę z żurawiami, wojnę przynoszącą widaćniejedną wiktorię, gdyż wielu z nich proponowało przechodniom swe ofiary  zawie-271 szone na długim kiju niesionym przez czterech z nich, po dwóch z każdego końca.Ponieważ pigmejowie byli mniejsi od żurawia, ptaki zawieszone za nogi wlokłyby się poziemi, dlatego przywiązywali je za szyje, tak by bruzdę w pyle drogi pozostawiały łapy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl