[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak samo było z tą izdebką.Nawet gdybym nic o jej mieszkańcu nie wiedział, odczułbym jego mękę i obłęd, były one niemal dotykalne.- Wyszedłem z chatki i ostrożnie ruszyliśmy w stronę seide.Stał wśród drzew.Nie był to prawdziwy dolmen, ale zwykły wysoki głaz, któremu wiatry i mrozy nadały malowniczy kształt.Gustav wyciągnął wskazujące rękę.O jakieś pięćdziesiąt jardów z drugiej strony kępy brzóz, z dala od seide stał mężczyzna.Nastawiłem lornetkę.Był to wyższy od Gustava, chudy mężczyzna ze strzechą siwych włosów, ze źle przystrzyżoną brodą, z orlim nosem.Akurat odwrócił się w naszą stronę i mogłem przyjrzeć się jego wychudzonej twarzy.Zadziwiła mnie malująca się na tej twarzy dzikość.Niemal okrutna surowość.Nigdy nie widziałem twarzy tak zdeterminowanej, tak fanatycznie niezdolnej do kompromisu.Nigdy się nie uśmiechającej.A te oczy! Lekko wytrzeszczone, zaskakująco zimne, błękitne oczy.Oczy szaleńca.Widać to było nawet z odległości pięćdziesięciu jardów Miał na sobie stary lapoński granatowy kitel obszyty wypłowiałymi czerwonymi taśmami.Ciemne spodnie i ciężkie spiczaste lapońskie buty.W ręku trzymał kij.- Przez jakiś czas obserwowałem ten niezwykły okaz ludzkiego rodzaju.Spodziewałem się zobaczyć człowieka, który ukradkiem będzie się przemykał wśród drzew mamrocząc pod nosem.Nie byłem przygotowany na widok zawziętego dumnego orła.Gustav trącił mnie w ramię.Koło seide pojawił się jego bratanek z wiadrem i bańką mleka.Postawił je, wziął puste wiadro, które musiał tam ustawić Henrik, rozejrzał się dokoła i zawołał coś po norwesku.Niezbyt głośno.Wiedział widać, gdzie ukrywa się jego ojciec, zwracał się bowiem w stronę kępy brzóz.Potem zniknął wśród drzew.Po pięciu minutach Henrik ruszył w stronę seide.Szedł pewnym krokiem, wymacywał jednak drogę końcem kija.Wziął wiadro i bańkę, i potem znaną sobie dobrze ścieżką wrócił do chaty.Ścieżka prowadziła o jakieś dwadzieścia jardów od brzeziny, w której się schowaliśmy.Kiedy nas mijał, usłyszałem wysoko nad głową jeden z tych nadrzecznych ptasich krzyków, cudowny dźwięk podobny nawoływaniu trąb Tutenchamona.To krzyczał w locie nurek o czarnej piersi.Henrik zatrzymał się, choć dźwięk ten musiał być dla niego czymś równie znajomym co szum wiatru.Stał chwilę z uniesioną ku niebu twarzą.Nie malowało się na niej żadne gwałtowne uczucie, nie było widać rozpaczy.Raczej wyczekiwanie, jakby usłyszał pierwsze tony trąb anielskich zwiastujących wielkie odwiedziny.- Potem zniknął, a my z Gustavem wróciliśmy na farmę.Nie wiedziałem, co powiedzieć.Nie chciałem rozczarowywać Gustava przyznając się do porażki.W grę wchodziła także moja idiotyczna duma.Ostatecznie byłem jednym z założycieli Towarzystwa Krzewienia Rozumu.Na koniec ułożyłem sobie plan.Jeszcze raz wybiorę się do Henrika, ale tym razem sam.Powiem mu, że jestem lekarzem i chcę obejrzeć jego oczy.I wykorzystam to, żeby zbadać jego psychikę.- Przed chatką Henrika pojawiłem się następnego dnia w samo południe.Siąpił deszcz.Dzień był szary.Zapukałem do drzwi i cofnąłem się o parę kroków.Przez dłuższy czas nic.Potem Henrik pojawił się ubrany tak samo jak poprzedniego wieczoru.Teraz, kiedy stałem z nim twarzą w twarz jeszcze bardziej uderzyło mnie jego zapamiętanie.Trudno było uwierzyć, że jest ślepy, jego błękitne oczy zdawały się patrzeć.Jednak teraz z bliska dojrzałem matowość katarakty na obu oczach.Był chyba dość wstrząśnięty, ale tego nie okazywał.Zapytałem go, czy zna angielski - wiedziałem od Gustava, że zna, ale chciałem, aby to sam potwierdził.Podniósł laskę, bym się do niego nie zbliżał.Był to zresztą gest raczej ostrzegawczy niż agresywny.Uznałem więc, że bylebym do niego nie podchodził, pozwoli mi z sobą porozmawiać.- Wyjaśniłem, że jestem lekarzem, że interesuję się ptakami i dlatego przyjechałem do Seidevarre.Mówiłem bardzo wolno, pamiętając, że przynajmniej od piętnastu lat nie słyszał języka angielskiego.Słuchał nie zmieniając wyrazu twarzy.Zacząłem opowiadać o nowoczesnych metodach leczenia katarakty.Zapewniałem go, że w szpitalu będzie mógł odzyskać wzrok.Nie odezwał się ani słowem.Wreszcie umilkłem.- Odwrócił się i wszedł do chaty.Zostawił otwarte drzwi, więc czekałem.I nagle pokazał się.Miał w ręku to samo narzędzie, co ja dziś po południu, kiedy do was podszedłem.Topór na długiej rękojeści.Od razu zrozumiałem, że nie bardziej myśli o rąbaniu drew niż beserkier przed bitwą.Chwilę się wahał, potem rzucił się na mnie wymachując toporem.Gdyby nie był tak bliski ślepoty, zabiłby mnie.Zdążyłem w ostatniej chwili uskoczyć.Topór ugrzązł głęboko w ziemi.Zanim go wyrwał, udało mi się uciec.- Potykając się na polance przed chatą zaczął mnie gonić.Wpadłem do lasu i przebiegłem jeszcze co najmniej trzydzieści jardów, choć on zatrzymał się przy pierwszym drzewie.Już z odległości dwudziestu stóp nie odróżniłby mnie pewnie od pnia drzewa.Stał z toporem w ręku, nadsłuchując, wytężając wzrok.Wiedział pewnie, że go obserwuję, bo bez ostrzeżenia odwrócił się i cisnął toporem w najbliższą brzozę.Było to wysokie drzewo.Ale zadrżało od korzeni aż po koronę.Zrozumiałem, że jest to jego odpowiedź.Byłem zbyt przerażony jego wściekłością, żeby się ruszyć z miejsca.Chwilę wpatrywał się w drzewa, wśród których się ukrywałem, potem odwrócił się i poszedł do chaty zostawiając topór wbity w pień brzozy.- Wróciłem na farmę wzbogacony o nowe doświadczenie.Trudno mi było uwierzyć, że ktoś może tak gwałtownie odrzucać medycynę, naukę, zdrowy rozsądek.Ale czułem, że ten mężczyzna odrzuciłby także - gdyby o nich wiedział - całą resztę moich zainteresowań, muzykę, poszukiwanie radości życia, racjonalizm.Że chętnie wbiłby topór w czaszkę całej naszej nastawionej na przyjemności cywilizacji.W naszą naukę, w naszą psychoanalizę.Że dla niego wszystko, co nie odnosiło się bezpośrednio do wielkiego spotkania, było tym, co buddyści nazywają lilas - jałowym pościgiem za błahostkami.I że zajmowanie się własną ślepotą byłoby jedną z takich błahostek.Chciał być ślepy.Utwierdzało go to w przekonaniu, że któregoś dnia naprawdę przejrzy.- W parę dni później miałem odjechać.Ostatniego wieczoru Gustav rozmawiał ze mną do późnej nocy.Nie wspomniałem mu o swoich odwiedzinach u Henrika.Noc była bezwietrzna, ale w tamtych stronach sierpniowe noce są już chłodne.Gustav wrócił do domu, a ja wyszedłem ze stodoły, żeby się wysiusiać.Księżyc świecił jasno na tym północnym letnim niebie, które nawet w nocy nie traci dziennej jasności nadającej mu dziwną głębię.Podczas takich nocy wydaje się, że bierze gdzieś początek jakiś nowy świat.Usłyszałem niesiony wodą krzyk z Seidevarre
[ Pobierz całość w formacie PDF ]