[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.przez Kap³ankê - powiedzia³ Niko³aj.Rozeœmieli siê i ponownie objêli.- Nas przys³ano tutaj.Ciebie te¿.To Kap³anka? Czy to ona ciê uratowa³a?Michael opowiedzia³, co pamiêta³, ale to niewiele pomog³o.Opisa³ wnêtrze Irall, podró¿ pod Królestwem i cylinder unosz¹cy siê nad Mg³¹.- Potem.wydaje mi siê, ¿e œni³em.- Tutaj? Zupe³nie nieprawdopodobne - pokrêci³ g³ow¹ Niko³aj.- Cokolwiek to by³o, musia³o dziaæ siê na jawie.- Odebrano mi moj¹ ksi¹¿kê.Zapomnia³em paru rzeczy.Twarz mu spochmurnia³a.Wspomnienie ksi¹¿ki przypomnia³o mu o „Kubli Chanie".Pamiêta³ tylko kilka pierwszych strof.- Ale ocala³eœ! Nikt nigdy nie wyszed³ z Irall ¿ywy - w ka¿dym razie ¿aden cz³owiek.- Ani ¿aden Mieszaniec - odezwa³ siê Bek przeczesuj¹c d³oni¹ swe jedwabiste blond w³osy.- Niko³aj mówi³ mi, ¿e jesteœ kimœ specjalnym.Teraz mu wierzê! Specjalny antros.Michael by³ gotów obraziæ siê za to s³owo, jak¿e czêsto wypowiadane w charakterze przekleñstwa, ale sprawnie wysondowa³ umys³ Beka i nie znalaz³ tam ¿adnej niechêci.Bek odwzajemni³ mu siê sondowaniem i napotka³ postawion¹ natychmiast przez Michaela blokadê.Mieszaniec uœmiechn¹³ siê szeroko i potrz¹sn¹³ g³ow¹ z uznaniem i zaskoczeniem.Do wieczora nazbierali suchych patyków i trawy na ognisko.Zjedli to, co Niko³aj nazbiera³ poprzedniego dnia - trochê owoców i korzeni - i U³o¿yli siê na spoczynek niewiele rozmawiaj¹c.Niko³aj rzuca³ Michaelowi od czasu do czasu wymowne spojrzenia.Po jakimœ czasie z ogniska pozosta³y tylko dym, popió³ i kilka trzaskaj¹cych g³owni.Bek i Niko³aj spali.Michael czu³ siê tak,jakby przespa³ sto lat i móg³ ju¿ nigdy nie zasn¹æ.Siedzia³ wpatrzony w snuj¹cy siê dym, obejmuj¹c ramionami podci¹gniête pod brodê kolana, i zastanawia³ siê, sk¹d siê bierze to dobre samopoczucie, skoro straci³ ostatni¹ rzecz, jaka mia³a jeszcze dla niego znaczenie, skoro nie mia³ ju¿ przed sob¹ ¿adnej przysz³oœci, ¿adnych daj¹cych siê przewidzieæ perspektyw.Skoro nadal znajdowa³ siê w Królestwie.¯y³.To wystarcza³o.Jak¿e czêsto gotów by³ ju¿ umrzeæ - albo jeszcze gorzej.Przypomnia³ mu siê niewa¿ki cmentarz i dra¿ni¹cy py³.Nawet jeœli Clarkham oka¿e siê nie tym, o kogo mu chodzi i vice versa - nawet jeœli on sam jest pionkiem.Us³ysza³ szelest traw.To co ujrza³ za piaszczystym owalem, na którym spali Niko³aj z Bekiem, sprawi³o, ¿e wyprostowa³ siê i zesztywnia³.W trawie sta³ Biri odziany w czarn¹ opoñczê z czerwonymi naramiennikami i rêkawami.Wpatrywa³ siê nieruchomym wzrokiem w Michaela i wyci¹ga³ rêkê przywo³uj¹c go do siebie.Michael wsta³ i otrzepa³ piasek ze swych spodni brudnych jak œwiêta ziemia.Odszed³ za Birim od obozu na odleg³oœæ g³osu, gdzie szum rzeki móg³ zag³uszyæ ich rozmowê.- Czy to jakieœ skrzy¿owanie dróg? - spyta³ Michael ledwie dobywaj¹c g³osu.Odchrz¹kn¹³.- To nie ¿adne skrzy¿owanie.Przyprowadzi³em coœ, co mo¿e ci siê jeszcze przydaæ.Wed³ug prawa, nale¿y do ciebie.Przetrwa³eœ ciê¿k¹ próbê i on nosi teraz twoje piêtno.- Wskaza³ na kêpê drzew.Tam, widoczny w poœwiacie szarego pasma przecinaj¹cego niebo, sta³ b³êkitny koñ.Zar¿a³ i podszed³ do nich.Michael wyci¹gn¹³ niepewnie rêkê.Wierzchowiec wtuli³ nozdrza w jego d³oñ.- Wiele przeszed³em przez tego konia - powiedzia³ Michael.- To znowu jakiœ podstêp?Biri potrz¹sn¹³ g³ow¹.- Tarax szala³ z wœciek³oœci, kiedy nie znalaz³ ciê w cylindrze martwego.Wypuœci³ konia, ale nie w to samo miejsce, gdzie kazano mu wypuœciæ ciebie.- Co tu robisz?- Wype³niam wolê Adonny.- I.?Biri spuœci³ g³owê i utkwi³ wzrok w ziemi.- Za spraw¹ Adonny nie mam w³asnego konia.Za spraw¹ Taraxa nie ma ju¿ we mnie wiary w Adonnê ani w Irall.Ca³y mój trening poszed³ na marne.Mój lud umiera.Usychamy od œrodka.Winiê za to Adonnê.Spojrzenie, które rzuci³ Michaelowi, by³o niemal b³agalne.Uda³em siê do Kap³anki Godzin.Ona i jej s³udzy wydaj¹ siê jedynymi, którzy wiedz¹, jakie z³o dzieje siê w Królestwie.- Rada Eleu - mrukn¹³ Michael.- Tak.Co o nich wiesz?- Niewiele.- Czy chcia³byœ dowiedzieæ siê wiêcej, tyle, ile wiem ja? Michael skin¹³ g³ow¹.Jeœli Clarkham nie by³ pewnym wybawc¹, to mo¿e zdo³a mu pomóc Rada Eleu.- JedŸ zatem ze mn¹.a raczej, poniewa¿ nie mam w³asnego konia, pozwól mi pojechaæ ze sob¹.Dopóki œpi¹ twoi towarzysze.- Dok¹d?- Jeszcze nie tak dawno pomyœla³bym, ¿e to przeklête miejsce, i unika³ go.Teraz jestem tego o wiele mniej pewny.To niedaleko, jeœli pojedziemy konno.Michael obejrza³ siê na obóz i pogr¹¿one we œnie sylwetki Niko³aja i Beka.Wiedzia³, ¿e Niko³aj œpi, ale Bek.- Dlaczego nie zabieramy ich ze sob¹?- Ten cz³owiek nigdy nie potrafi³ poddaæ siê dyscyplinie.Nie przetrwa³by.A Mieszaniec.- Biri wzruszy³ ramionami.- To nie jego sprawa.On nie ¿yje w grupie, jest samotnikiem.On nie dba o to, ¿e jest Mieszañcem; gdyby by³o inaczej, mog³oby to mieæ dla niego jakieœ znaczenie.Michael podj¹³ mêsk¹ decyzjê.- ProwadŸ.B³êkitny koñ pozwoli³ siê dosi¹œæ im obu.Tym razem, w odró¿nieniu od jazdy na jednym wierzchowcu z Gwinatem, to Michael siedzia³ z ty³u, a Biri przed nim.- By³em w Irall - powiedzia³ Michael.- Wiem.- Widzia³eœ mnie? - Tak.- Dlaczego mi nie pomog³eœ?- Nikt nie wchodzi w drogê Taraxowi.Poza tym szed³eœ do Adonny.Nawet nowicjusze zdaj¹ sobie sprawê z daremnoœci sprzeciwiania siê Adonnie.Michael ponagli³ konia.Potem, w pe³ni œwiadom konsekwencji, popuœci³ Sidhowemu zwierzêciu cugli, daj¹c mu mo¿noœæ nabrania szybkoœci.i wzbicia siê w powietrze.- Mów, w któr¹ stronê zwróci³ siê do Biriego, kiedy kontury konia rozmy³y siê pod nimi i rozsrebrzy³y.- Na po³udnie - pad³a odpowiedŸ.Rozdzia³ trzydziesty ósmyPrzez jakiœ czas koñ gna³ wzd³u¿ rzeki i kanionu.Michaelowi trudno by³o stwierdziæ, czy lec¹, czy pêdz¹ po ziemi, ani nawet okreœliæ dok³adnie, gdzie siê znajduj¹.Wszystko siê przemiesza³o.Z ka¿dym ruchem jego g³owy œwiat stawa³ siê innym miejscem pe³nym strug œwiat³a i rw¹cych chmur.- Abana - krzykn¹³ Biri.- Powiedz do konia abana.Michael powtórzy³ to s³owo i to co pozosta³o jeszcze z Królestwa, rozp³ynê³o siê.Noc przesz³a w brzask, œwietliste strugi i chmury przeorientowa³y siê tworz¹c szarob³êkitne niebiosa.W dole, niczym woda sp³ywaj¹ca po pomarszczonej tkaninie, przesuwa³y siê po stepie œwiat³a miasta.- To wygl¹da jak Ziemia! - krzykn¹³ Michael.Poczu³ na jêzyku elektryczny smak wiatru.- To jedna z wielu Ziemi - odpar³ Biri.- Ziemi istniej¹cych pomiêdzy twoim œwiatem a Królestwem.To miejsce, do którego zd¹¿aj¹ konie abanuj¹c.Miejskie œwiat³a, pochylaj¹c siê i ko³ysz¹c daleko w dole, zestali³y siê w ulice i budynki.Wszystko by³o zielonkawe, a przynajmniej bardzo przypomina³o ten odcieñ - odcieñ Miêdzyœwiata, gdzie trwa³a na stra¿y siostra Lamii.- Ile tych Ziemi istnieje?- O wiele wiêcej, ni¿ mo¿na zliczyæ - odpar³ Biri.- I konie potrafi¹ siê miêdzy nimi przemieszczaæ?- Jesteœmy tu tylko w przelocie.W rzeczywistoœci nie ma tam nas, o ile nie spadniemy.Koñ muska sam¹ powierzchniê, przeœlizguje siê wzd³u¿ Ziemi otaczaj¹cych Królestwo.Œwiat³a miasta znik³y i wszystko ponownie przemiesza³o siê i sta³o nie do odró¿nienia.Michael, siêgaj¹c przez Biriego do grzywy konia, mia³ wra¿enie, ¿e œciska w garœciach zimny ogieñ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]