[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Odczytałbym twoją wiedzę.A może uważasz, że byłem skończonym głupcem?- Sidhowie nie pozostawiają duchów - powiedział Michael.Miał jednak przed sobą dowód, że zostawiają.- To prawda.- Czym więc jesteś?- Jestem klęską, antros.Twoją klęską, swoją klęską.Jestem pustką, nie pozostało po mnie nic.Mój koń wędruje teraz nie niosąc na grzbiecie jeźdźca.Skrzywdziłeś mnie podwójnie, czło­wieku-dziecko.- Nie rozumiem.- Przywiodłeś mnie do śmierci, a nie zagarnąłeś zdobyczy.Wzgardziłeś nią.Michael odsunął się już na kilka metrów od Alyonsa i z wysu­niętą w tył nogą szykował się do wykonania zwrotu i ucieczki.Alyons skinął w stronę lasu.Spomiędzy drzew wynurzył się koń.Miał rany na kłębach i zadzie, a w jego szeroko rozwartych oczach malował się jeszcze dziki strach przed niedawnym zagrożeniem.- Zabijasz Sidha, bierzesz jego konia.Wzgardzenie koniem topodwójna zniewaga.Jesteś bardzo głupi, człowieku-dziecko.- Co mam zrobić?Alyons wskazał na konia.- Bierz mojego epona.Nie marnuj wszystkiego, czym byłem.Koń Sidhów na pewno ci się przyda.Tak, to była prawda, ale Michael nie więcej pragnął koniaAlyonsa, niż towarzystwa Buńczucznika.- Nie mogę - powie­dział.- Nie wiem nawet.- Powiedz do niego: „jam twym panem, tyś mą duszą".Ulegnie ci wtedy.- Dlaczego pragniesz mi go oddać?- Ja nie mam żadnych życzeń, żadnych pragnień.Takie prawa tu obowiązują.Tylko człowiek nie wyczuje instynktownie.że taki jest zwyczaj.- Jesteś cieniem - stwierdził Michael w nagłym przebłysku zrozumienia.- Bez żadnych życzeń, żadnych pragnień.i po wsze czasy, jeśli marnuje się koń.- Założył ręce na piersi, jakby przygotowy­wał się do czekania przez wieczność.- Odejdziesz, jeśli wezmę konia?Alyons skinął głową.- Nie ma mnie teraz tutaj.To tylko twa ignorancja lepi moją postać z ciemności.Jestem tylko klęską i gwałtem,- Zatem wezmę tego konia - zdecydował się Michael.Cień wymierzył swój buńczuk w Michaela; koń podszedł doń wolno i odwrócił się za jego plecami stając przodem do widma dotych­czasowego pana.- Klęska pozostaje - powiedziało widmo ciemniejąc.- Ale gwałt się skończył.- Wypowiedziawszy te słowa wybuchnęło chrapliwym rechotem, stało się czarne jak odległe drzewa i roz­płynęło w nicość.Michael zadygotał konwulsyjnie, zrzucając cały swój strach w pojedynczym paroksyzmie.Koń przyglądał się mu wielkimi, zdziwionymi, szarymi oczyma.Michael wyciągnął niepewnie rękę, żeby dotknąć jego uzdy.- Darowany koniu - przemówił do zwierzęcia.- Musiałeś sam przejść przez Przeklętą Równinę.a może on, to widmo cię przeprowadziło.- Zerknął w noc, na miejsce, w którym stał Alyons, żeby się upewnić, czy cień jeszcze tam nie stoi i nie czeka na swą szansę.Przez głowę przelatywały mu setki myśli.A jeśli Sidh potrafił po śmierci odcisnąć w zwierzęciu swoją osobo­wość - a jeśli koń nadal słucha Buńczucznika? Mógłby go wtedy zrzucić, zabić.Jednak badając zwierzę Michael nie znajdował w nim ani śladu Buńczucznika.A koń na pewno ułatwi mu podróż.Położył się po zawietrznej stronie dębu, gdzie śnieg nie przysy­pał trawy, i zanim ponownie zasnął, jeszcze przez godzinę przyglądał się swemu niepożądanemu wierzchowcowi.Był już jasny dzień, kiedy się obudził.Koń strącał kopytem szron z trawy i skubał śniadanie.Michael był wściekle głodny; hyloka musiała czerpać niezbędną jej energię, skąd się da, i podej­rzewał, że jeśli nie będzie się dobrze odżywiał, wkrótce zacznie marznąć.'- Gdzie my znajdziemy coś do jedzenia, hmm? - spytał konia.Ten potrząsnął grzywą i obserwował go nie przerywając jedzenia.Michael poklepał go lekko po boku, a potem zaszedł od łba i powoli, wyraźnie szepnął mu do ucha.- Nie wiem, czy rozumiesz po angielsku, ale jestem teraz twoim panem.I mam nadzieję, że znajdzie się we mnie miejsce.że teraz znajdzie się we mnie miejsce dla ciebie, żebyś został moją duszą.- Koń trącił chrapami jego dłoń i poderwał łeb.- Możemy ruszać? - mruknął Michael.Nie było sensu dosiadać konia na modłę Sidhów.Wdrapał się, jak potrafił, na grzbiet, uczepił się grzywy i trącił zwierzę piętami.Koń niepewnie napiął pod nim mięśnie, potrząsnął łbem i ruszył kłusem.Michael przywarł do jego szyi, żeby gałęzie drzew nie smagały go po twarzy.Niewiele było jedzenia w Królestwie zimową porą.Michael żywił się skromnym zapasem czerwonych jagód zebranych z krza­ków, rad, że ma chociaż to i ucieszony ze zwariowanego porządku pór roku w Królestwie, gdzie krzaki wydają owoce w zimie.Przy takich głodowych racjach nie mógł zbytnio liczyć na hylokę, nauczył się więc szybko koncentrowania niewielkich ilości ciepła, jakie mu pozostało, i rozpalania ognia palcem wskazującym.Nie wychodziło mu to tak sprawnie jak Biriemu, ale zaczynał podej­rzewać, że jego zdolności otarły się, przynajmniej troszeczkę, o magię Sidhów.Grzał się przy ogniskach i topił sobie śnieg do picia.Koń miał pod dostatkiem zmarzniętej trawy, ale chętnie pił wodę ze śniegu, a w nocy trzymał się blisko płonącego i dymiącego ogniska.Po kilku dniach rozpalania ognia tą metodą Michael zauważył, że schodzi mu paznokieć z palca.Wkrótce mógł już bez trudu zerwać go sobie całkowicie.W zamyśleniu cisnął paznokieć w samśrodek świeżo rozpalonego ogniska i obserwował, jak kurczy się i czernieje.Od tej chwili zaczął się z niepokojem zastanawiać nad konsekwencjami niektórych swoich nowych umiejętności.W ciągu tygodnia przebył około trzystu kilometrów - trudno było prawidłowo oceniać odległości, jeśli w ogóle warto je było mierzyć w Królestwie - trzymając się wciąż skutej lodem rzeki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl