[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy wreszcie skończył, uświadomił sobie, że ma łzyw oczach. Przepraszam wyszeptał do Boga. Proszę, pomóż mi.Poczuł, że bagaż zmartwień opuszcza jego duszę równie szybko, jak wcze-śniej gorączka opuściła jego ciało.Jednym, delikatnym ruchem został oczyszczo-ny z brudów.Odetchnął z ogromną ulgą, choć serce mu waliło.Ponownie usłyszał dzwięki gitary.Otworzył oczy i otarł policzki.Zamiastmłodego mężczyzny za kazalnicą ujrzał twarz Chrystusa, w agonii i bólu, umie-rającego na krzyżu.Umierającego za niego.Jakiś głos wzywał Nate a, głos z głębi niego, głos prowadzący go nawą głów-ną.Ale nie przyjął zaproszenia.Nagle ogarnęły go sprzeczne uczucia.Oczy muwyschły.242Dlaczego płaczę w małej, dusznej kaplicy, słuchając muzyki, której nie rozu-miem, w mieście, którego już nigdy nie zobaczę? Pytania posypały się grademi nie znalazł na nie odpowiedzi.Bóg z łatwością przebaczył mu tę straszliwą ilość grzechów i Nate czuł żespadł mu z barków wielki ciężar.Ale o wiele trudniejszym krokiem było to, byNate uwierzył w Boga.To muzyka go zmyliła.Niemożliwe, żeby Bóg go wzywał.Przecież był Na-te em O Riley alkoholikiem, nałogowcem, kochankiem wielu kobiet, nie-obecnym ojcem, fatalnym mężem, chciwym prawnikiem, oszustem podatkowym.Smutna lista ciągnęła się w nieskończoność.Kręciło mu się w głowie.Muzyka zamilkła, a młody mężczyzna zagrał wstęp-ne akordy kolejnej pieśni.Nate pospiesznie wyszedł z kaplicy.Skręcając za róg,spojrzał za siebie przez ramię w nadziei, że zobaczy Rachel, ale również dlatego,żeby się przekonać, czy Bóg kogoś za nim wysłał.Potrzebował osoby, z którą mógłby porozmawiać.Wiedział, że Rachel jestw Corumbie i poprzysiągł sobie, że ją odnajdzie.38Despachante to integralna część brazylijskiego życia.%7ładna firma, bank, kan-celaria adwokacka, zespół lekarski, czy dowolna osoba posiadająca pieniądze niemoże działać bez usług despachante.Jest to ktoś wprost nieoceniony.W kraju,w którym biurokrację można określić jako rozlazłą i przestarzałą, despachante toczłowiek, który zna miejskich urzędników, pracowników sądu, celników.Zna za-sady działania systemu i wie, jak go udrażniać.W Brazylii nie otrzyma się żadne-go urzędowego dokumentu bez oczekiwania w długich kolejkach.Despachanteszajmują w nich miejsca.Za niewielką opłatą czekają osiem godzin, aby odno-wić przegląd samochodu, a potem zatkną odpowiedni dokument za wycieraczkęwozu, kiedy właściciel jest zajęty w biurze.Oddają za innych głos w wyborach,chodzą do banku, pakują i nadają przesyłki lista nie ma wprost końca.%7ładna biurokratyczna przeszkoda ich nie odstrasza.Biura zatrudniające despachantes wywieszają ich nazwiska w oknach tak, jakrobią to prawnicy czy lekarze.Despachantes są w książce telefonicznej.Ten za-wód nie wymaga formalnego wykształcenia.Trzeba tylko mieć ostry język, cier-pliwość i sporo drobnych.Despachante Valdira w Corumbie znał wpływowego człowieka z Sao Paulo,który za dwa tysiące dolarów zgodził się załatwić Nate owi nowy paszport.Jevy spędził kolejne kilka poranków nad rzeką, pomagając przyjacielowi na-prawić chalanę.Miał oczy szeroko otwarte i słuchał wszelkich plotek.Nie padłoani jedno słowo na temat białej kobiety.Do południa w piątek był święcie przeko-nany, że Rachel wcale nie przypłynęła do Corumby, a przynajmniej nie w ciąguostatnich dwóch tygodni.Jevy znał wszystkich rybaków, kapitanów i majtków.A oni wprost uwielbiali gadać.Gdyby Amerykanka mieszkająca wśród Indianniespodziewanie pojawiła się w mieście, wiedzieliby o tym.Nate szukał jej aż do końca tygodnia.Chodził ulicami, przyglądał się ludziom,sprawdzał w hotelach i kafejkach, patrzył na twarze przechodzących kobiet, lecznie zauważył żadnej choćby w niewielkim stopniu przypominającej Rachel.O trzynastej ostatniego dnia pobytu w Corumbie zaszedł do biura Valdira, że-by odebrać nowy paszport.Pożegnali się z prawnikiem jak starzy znajomi i obie-244cali, że wkrótce znów się spotkają.Obydwaj wiedzieli, że to nigdy nie nastąpi.O czternastej Jevy odwiózł Nate a na lotnisko.Przez pół godziny siedzieli w haliodlotów, przyglądając się rozładunkowi, a następnie przygotowaniom do wejściana pokład jedynego samolotu na lotnisku.Jevy chciał odwiedzić Stany i prosiło pomoc Nate a. Będę potrzebował pracy powiedział.Nate słuchał go ze współczuciem,ale sam nie wiedział, czy nadal ma zajęcie. Zobaczę, co da się zrobić.Rozmawiali o Kolorado i Zachodzie oraz miejscach, w których Nate nigdy niebył.Jevy uwielbiał góry, a po dwóch tygodniach spędzonych w Pantanalu Nate ro-zumiał tę miłość.Kiedy nadszedł czas odlotu, uścisnęli się serdecznie i pożegnali.Nate poszedł rozgrzanym chodnikiem do samolotu, niosąc całą swoją garderobęw małej sportowej torbie.Turbo z dwudziestoma miejscami na pokładzie lądował dwukrotnie, zanimdotarł do Campo Grande.Tam pasażerowie przesiedli się do odrzutowca lecącegodo Sao Paulo.Kobieta siedząca obok Nate a zamówiła piwo.Przyglądał się pusz-ce z odległości dwudziestu kilku centymetrów.Nigdy więcej, poprzysiągł sobiew duchu.Zamknął oczy i prosił Boga, aby dał mu siłę.Zamówił kawę.Samolot do Dulles wyleciał o północy.W Waszyngtonie miał być o dziewiątejnastępnego dnia.Poszukiwanie Rachel wyrwało Nate a z kraju na prawie trzytygodnie.Nie był pewien, gdzie znajduje się jego samochód.Nie miał gdzie miesz-kać, nie miał za co kupić mieszkania.Ale nie powinien się martwić.Josh zadbao szczegóły.Samolot zszedł przez chmury na trzy tysiące metrów.Nate nie spał.Sączyłkawę, myśląc o ulicach swojego miasta.Zimnych i białych ulicach.Ziemię po-krywała gruba warstwa śniegu.Przez kilka minut, kiedy zbliżali się do Dulles,podziwiał piękny widok, lecz szybko przypomniał sobie, jak bardzo nie cierpizimy.Miał na sobie cienkie spodnie, tanie pepegi bez skarpetek oraz podróbkękoszulki polo, za którą zapłacił sześć dolarów na lotnisku w Sao Paulo.Nie miałnatomiast kurtki.Tę noc się gdzieś prześpi, prawdopodobnie w hotelu, po raz pierwszy beznadzoru od czwartego sierpnia, czyli od nocy, kiedy chwiejnym krokiem wszedłdo podmiejskiego motelu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]