[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Codzienne badania historyczne też nie nastrajały Jasona do owych zabaw Smutek i nostalgia opanowywały kosmicznego włóczykija.Tak więc teraz Jason zapytał Actiona:- A jak, bracie, zmieniło się życie na naszym Porgorstorsaandzie w czasie, kiedy mnie tam nie było?- Nic się, brachu, nie zmieniło - odpowiedział Action, ale przez sekundę dziwnie się zawahał.I dodał ze smutkiem w głosie:- Może to i lepiej.W tym momencie statek drgnął, jakby się zderzył z dużym meteorem.To może się przytrafić tylko wtedy, kiedy uciekasz na łeb na szyję spod krzyżowego ognia dwu gwiezdnych niszczycieli typu Fantom.Ale nikt nie wszczynał działań bojowych, komputer zaś po prostu zameldował o wyjściu ze skoku na odległą około planetarną orbitę.- Wydaje mi się, że życie na naszym starym Saandzie jednak trochę się zmieniło! - ryknął Jason, wstając z podłogi i pocierając stłuczony podczas upadku łokieć.- Co oni tam wyczyniają? Powariowali czy co?Meta wpadła do sterówki, wymachując odruchowo pistoletem.- Prymitywna broń zenitalna, ale bardzo przekonującego kalibru - oznajmiła tym, którzy nie są zbyt mocni w identyfikacji rodzajów broni według parametrów akustycznych i średnic otworów w energoblokach.Action już się dopytywał w najbliższym posterunku granicznym o powody niepotrzebnego incydentu.Na szczęście chyba nikt nie zamierzał kontynuować ostrzału, a jedyny pocisk można było uznać za przykre nieporozumienie.Jednak Action przysięgał, że na jego małym stateczku, przycumowanym na sztywno do boku "Temuchina", bez przerwy pracuje specjalna radiowa boja, ekskluzywna przepustka na Porgorstorsaand, wydana przez wojskową komendanturę planety kilka dni temu.Potem się wyjaśniło: hasło do wejścia na orbitę zostało przez dowództwo zmienione bez podawania przyczyny Takie rzeczy zdarzały się, delikatnie mówiąc, rzadko.Powiadomiono wszystkie wojskowe, handlowe, dyplomatyczne i prywatne statki należące do arystokracji.Nie zapomniano o honorowych gościach planety.Ale nikt z wojskowych nie miał zamiaru przekazać nadzwyczajnego komunikatu jakiemuś tam Actionowi z warstwy farmerskiej, na dodatek zarejestrowanemu z dwoma obywatelstwami.I to jeszcze przekazać przez kosztowną łączność podprzestrzennąDowiedzieli się o tym znacznie później.I w zasadzie nie drążyli tego tematu.Ale Jasonowi bardzo się nie podobało to wprawdzie pojedyncze, ale nadzwyczaj celne trafienie.Gdyby nie osobiście opracowany przez Metę system obrony przeciwrakietowej, spłonęliby wraz ze statkiem w niebieskim płomieniu.W grupie pierwszych obowiązkowych komunikatów, przekazanych do wszystkich pasażerów międzyplanetarnych i międzygwiezdnych statków lądujących w głównym kosmoporcie Porgorstorsaandu, obok charakterystyk pogody i przepisów celnych znalazła się również taka informacja: "Do wszystkich osób pochodzenia farmerskiego! W lasach północno - wschodniego kontynentu pojawiło się bardzo niebezpieczne dla ludzi zwierzę - stalowy dzik.Polowanie na tego drapieżnika jest od dziś świętym obowiązkiem każdego farmera, uchylanie się od obowiązku będzie ścigane prawem".Jason miał kłopoty z pojęciem napuszonej stylistyki sformułowania "święty obowiązek" i urzędniczego zwrotu "ścigane prawem", ale Action, który ostanie dwa lata spędził na Saandzie, zrozumiał wszystko od razu.- Trzeba będzie najpierw polować - zakomunikował wzdychając.- Jak to?! - Jasonowi ze zdumienia opadła szczęka.- Czy po to tu przylecieliśmy?- Przylecieliśmy pożegnać się z matką - ze smutkiem przyznał Action.- Ale polowanie jest ważniejsze.- Polowanie ważniejsze?! - Jason nie wiedział, jak reagować na takie dziwne komunikaty.- A jeśli.- A jeśli.- powtórzył Action w zamyśleniu.- Poczekajcie, zadzwonię.Szybko połączył się z ojcem za pomocą przenośnego telefonu.(Farmerzy mają teraz łączność dalekosiężną, a mówiłeś, że nic się nie zmieniło.) Ojciec powiedział (Jason usłyszał dobiegający ze słuchawki jego spokojny, niski głos):- Maria poczeka na was.Ruszajcie na polowanie.Jesteście najlepszymi z moich synów.Powinniście pokonać stalowego dzika i dostarczyć do naszego domu.Niech się o tym dowie cała planeta.Cóż, jak polowanie, to polowanie.Spróbujcie znaleźć Pyrrusanim, który nie skorzysta z okazji, by palnąć do jakiegoś zwierza.Jason był już niemal Pyrrusaninem.Może być ciekawie!Droga do lasu okazała się niezmiernie długa.Po rutynowych graniczno - celnych formalnościach wyszli na plac przed budynkiem kosmoportu, ciesząc się, że nie ugrzęźli, jak wielu innych, w tak zwanym odstojniku.Podejrzewani o nie wiadomo co ludzie czekali tam, aż powolny główny komputer planety przekaże posiadane o nich dane.Ale Action już odbył taki sprawdzian całkiem niedawno, przybysze zaś nie byli o nic podejrzani.Pozwolono im nawet na noszenie broni, zrównawszy ich z klasą wojskowych.Jason ze zgrozą wyobraził sobie, do czego by doszło, gdyby ci frajerzy w czarnych mundurach próbowali odebrać pistolet Mecie.Do najbliższego miasta pojechali jednoszynową kolejką.Mały, ciasny, nabity ludźmi wagonik posuwał się z prędkością żółwia - trzysta kilometrów na godzinę.Potem w brudnej i kiepsko oświetlonej sali długo czekali, żeby dorwać się do okienka kasy po odejściu od niego kilkudziesięciu ponurych, milczących, źle ubranych obywateli planety.Za jakieś śmieszne pół kredytu kupili bilety, to znaczy trzy kawałki papieru, dające prawo lotu w wymaganym kierunku przedpotopowym aparatem z silnikiem spalania wewnętrznego, z umieszczonymi nad maszyną wirnikami nośnymi.To coś nazywało się wirolot.Jason od razu pomyślał, że brakuje mu kilku możliwości: dlaczego nie można zapłacić więcej i nie stać w kolejce? Dlaczego nie polecieli do lasu własnym środkiem transportu, który zostawili w kosmoporcie? Odpowiedzi na oba pytania były zadziwiająco proste i w obu przypadkach jednakowe: nie wolno.Tak mówi prawo.Action wyraźnie nie miał nic przeciwko tym zasadom.Więcej - nawet nie chciał ich komentować i w ogóle zrobił się jakiś milczący, jakby smutny.Jason i Meta też na wszelki wypadek przestali się odzywać.W obcym klasztorze nie wprowadza się własnych reguł, mówi stare porzekadło.Jason nie bardzo wiedział, co to klasztor, ale ogólnie sens powiedzonka rozumiał.Tym bardziej że posępni farmerzy, w których towarzystwie odbywali całą tę podróż, wyglądali na bardzo sennych i nieskłonnych do rozmów.Z drugiej strony, nie groziło im ze strony tych ludzi żadne niebezpieczeństwo.Kto jak kto, ale Meta od razu wyczułaby wrogość.Jednak wyraźnie nie było do kogo strzelać i pyrrusańska amazonka sama zaczęła drzemać przy akompaniamencie miarowego warkotu potwornego benzynowego silnika
[ Pobierz całość w formacie PDF ]