[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Obawiam się, że musiałby się zdarzyć świąteczny cud, byją doprowadzić teraz do porządku.Graham Seymour zmarszczył czoło, podszedł do biurkaambasadora i wybrał numer. Muszę pomówić z premierem  rzekł. I to natychmiast.59Opactwo westminsterskie, godzina 9:45, pierwszy dzieńświąt Bożego NarodzeniaGotyckie wieże opactwa westminsterskiego  angielskiegonarodowego miejsca modlitwy, scenerii królewskich koronacji odczasów Wilhelma Zdobywcy i cmentarza brytyjskich monarchów,mężów stanu i poetów  lśniły w rześkich zimowych promieniachsłonecznych.Przejaśnienia, które poprzedniego dnia ranoobiecywali meteorolodzy, w końcu nadeszły.Gabriel nie zastanawiał się, czy to dobry znak, czy zły  poprostu cieszył się tą odrobiną słonecznego ciepła na opuchniętejtwarzy.Siedział na ławce na Parliament Square w pożyczonymubraniu i wielkich okularach przeciwsłonecznych zakrywającychposiniaczone oczy.Lekarze dali mu w ambasadzie dużą dawkękodeiny, która uśmierzyła ból, ale i tak musiał wspierać sięnieznacznie na Michaile, którego skórzana kurtka wciąż byławilgotna po nocnym pościgu za Gabrielem, kiedy to pędził namotocyklu przez hrabstwo Essex.Nerwowo wystukiwał prawąręką rytm na przetartych niebieskich dżinsach. Przestań  rzekł Gabriel. Przyprawiasz mnie opieprzony ból głowy.Michaił przestał na moment i znów zaczął.Gabriel wpatrywał się w trójkątny trawnik w północnej części opactwa.NaVictoria Street pod drzewem z nagimi konarami stał Adrian Carterubrany w uszankę, którą miał na sobie tego popołudnia, kiedyspacerowali razem po kopenhaskich ogrodach Tivoli.Obok niegobył ambasador Robert Halton w fedorze na głowie, z ciemnymiokularami na nosie i przewodem w uchu.Przy nim stała SaraBancroft, niegdyś z waszyngtońskiego muzeum Philips Collection,ostatnio z Centralnej Agencji Wywiadowczej, a teraz w pełnizindoktrynowana obywatelka nocy.Z wszystkich tu obecnychtylko ona naprawdę zdawała sobie sprawę z okrucieństwa, któremiało się wydarzyć. Czy będzie w stanie na to patrzeć? zastanawiał się Gabriel. Czy i tym razem skorzysta z okazji, byspojrzeć w przeciwnym kierunku?Rozejrzał się po nasłonecznionych ulicach Westminsteru Eli Lawon i Dina Sarid kręcili się po Great George Street, Jaakow iJossi flirtowali z major Rimoną Stern pod budynkiem parlamentu,Mordechaj stał w cieniu Big Bena z otwartym przewodnikiemturystycznym, a po drugiej stronie Victoria Street pod Storey sGate w nieoznakowanym pojezdzie dowodzenia siedział GrahamSeymour, komendant londyńskiej policji i szef SO19, oddziału dozadań specjalnych.Bezzwłocznie zebrano jego dwudziestunajlepszych strzelców, którzy rozproszyli się teraz wokół opactwa ipo okolicznych ulicach Westminsteru.Gabriel słyszał urywki ichmeldunków przez umieszczoną w uchu słuchawkę, ale jak dotądudało mu się wypatrzyć tylko pół tuzina z nich.To, czy znał ichtożsamość, nie miało zresztą znaczenia, ponieważ najważniejszebyło, że oni znali jego. Bardzo zle było?  zapytał Michaił. Chodzi mi o bicie. Zrobili sobie z tego taką niewielką zabawę  rzekłlekceważąco, zupełnie nie miał ochoty skarżyć się na przeżyciaubiegłej nocy. To było nic w porównaniu z tym, co wycierpiałIbrahim w rękach egipskiej policji. Dobrze ci było tak do niego strzelać? Do Ishaqa?Młodszy mężczyzna przytaknął.  Nie, Michaile.Musiałem to zrobić. Gabriel podniósłrękę i wskazał północne wejście do opactwa. Spójrz na tychwszystkich ludzi.Wielu z nich niebawem by zginęło, gdybym taknie postąpił. Nadal możemy zginąć, jeśli chybimy. Michaił spojrzałna niego. Mówisz, jakbyś próbował przekonać samego siebie, żetorturowanie go było moralnie uzasadnione. Chyba tak.Przekroczyłem granicę, ale w końcu wszyscyją przekroczyliśmy.Amerykanie przekroczyli ją po jedenastym września, ateraz próbują znalezć drogę odwrotu.Niestety, cele terrorystów sięnie zmieniły i pokolenie, które niebawem wyłoni się z irackich pólśmierci, będzie znacznie bardziej agresywne i nieprzewidywalneniż to, które zrodził Afganistan. My mamy odwagę się bronić, a to nas terroryścioskarżają o prawdziwy terror. Michaile, musisz się do tego przyzwyczaić.To ich tajnabroń, taka sama jak te supertajne kryjówki gdzieś na końcu świata.Gabriel usłyszał w słuchawce trzeszczenie, więc spojrzał napółnocne wejście do opactwa i zobaczył, że ogromne drzwiotwierają się powoli.Graham Seymour załatwił, by personelopactwa wpuścił świątecznych wiernych wcześniej niż zazwyczaj prosty manewr, który powinien znacznie zmniejszyć liczbępotencjalnych ofiar.Gabriel miał tylko nadzieję, że szahidzi niezorientują się, że zastawiono na nich pułapkę. Więc?  zapytał Gabriel. Co więc? Mówiłeś coś o tajnej broni. Mówiłem o kryjówkach.Gdzie jest ta, w której byłemwczoraj w nocy? W Harwich. Zawsze chciałem zwiedzić to miasto  rzekł. Ile z tegowidziała Chiara? Tylko końcówkę, kiedy pakowali cię do furgonetki.Położył mu rękę na ramieniu. %7łałuję, że nie pozwoliłeś mi zaciebie zastrzelić tej kanalii.  Spokojnie, Michaile, są święta Bożego Narodzenia. Nie dla nas  rzekł. Mam tylko nadzieję, że Ishaq niekłamał. Nie kłamał  rzekł Gabriel. A co będzie jeśli zabiorą ją gdzieś indziej? Nie zabiorą.Masz papierosy?Michaił poklepał lewą kieszeń kurtki. A zapalniczkę?  zapytał Gabriel. Mam wszystko.Brakuje nam tylko Elizabeth. Już nadchodzi  rzekł. Niebawem będzie po wszystkim.* * *Jechali wysłużonym jasnoszarym fordem fiestą zielonooki Abel prowadził, a Kain siedział obok niej na tylnymsiedzeniu.Ich twarzy nie skrywały kominiarki, więc widziała je poraz pierwszy  ich młody wiek naprawdę ją zaszokował.Mieli nasobie grube płaszcze, byli starannie ogoleni, a wokół nich unosiłasię woń wody kolońskiej o zapachu drzewa sandałowego.Kainściskał jej rękę lewą dłonią, a w prawej trzymał broń.Elizabethpróbowała na nią nie patrzeć, nawet nie chciała o niej myśleć, tylkospoglądała w milczeniu przez okno.Minęły ponad dwa tygodnie,odkąd była ostatnio na świeżym powietrzu, odkąd widziała kogośinnego niż Kaina, Abla i ich zamaskowanych wspólników, odkądspojrzała na słońce i miała choćby najmniejsze pojęcie, która jestgodzina.To okno było jej bramą do rzeczywistości. Kain i Abelpochodzą ze świata potępieńców  pomyślała. A po drugiejstronie lustra jest ziemia żywych.Przez kilka minut nie wiedziała, gdzie się znajdują.Nagleprzed oczami mignęła jej stacja metra w Camden Town izorientowała się, że jadą na południe Londynu.Była ładna pogoda, ale ulice były dziwnie ciche.Na ulicyTottenham Court zobaczyła bożonarodzeniowe wieńce i zdałasobie sprawę z tego, że prawdopodobnie jest to świątecznyporanek.Przejechali przez Oxford Street i z Charing Cross zmierzali teraz na Trafalgar Square, po czym skierowali się ulicą Whitehalldo Westminsteru.Kiedy skręcili w Victoria Street, Elizabethzobaczyła tłum kłębiący się pod północną wieżą opactwa.Pod bezlistnym drzewem obok zmęczonego człowieka wuszance stał wytwornie wyglądający wysoki mężczyzna w fedorze,który był bardzo podobny do jej taty.Oczywiście to nie był on, ponieważ jej urodzony wKolorado ojciec za nic w świecie nie dopuściłby do tego, bywidziano go w takim kapeluszu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl