[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szabla wysunęła się zupełnie.Szlachcic zdjął wówczas ręce z kolan, a chociaż dłonie miał jeszcze związane, uchwycił nimi szablę na powrót.Pochwę przytrzymał nogami i wyciągnął żelezce.Rozciąć pęta na nogach było teraz dziełem jednej chwili.Trudniej było z dłońmi.Pan Zagłoba musiał ułożyć szablę na gnoju, tylcem do dołu, ostrzem do góry, i trzeć oowo ostrze postronki dopóty, dopóki ich nie rozciął.Co gdy uczynił, był nie tylko wolny od pęt  lecz i uzbrojony.Odetchnął też głęboko, po czym przeżegnał się i zaczął Bogu dziękować.Ale od rozcięcia pęt do uwolnienia się z rąk Bohunowych było jeszcze bardzo daleko. Co dalej?  pytał samego siebie pan Zagłoba.I nie znalazł odpowiedzi.Chlew naokoło obstawiony był mołojcami; było ich tam razem ze stu; mysz niemogłaby się wymknąć nie postrzeżona, a cóż dopiero człowiek tak tęgi jak pan Zagłoba! Widzę; że zaczynam w piętkę gonić  rzekł sam do siebie  a mój dowcip tyle wart, żeby nim butywysmarować, chociaż i smarowidła lepszego można by u Węgrzynów na jarmarku kupić.Jeśli mnie Bóg nie ześlejakiej myśli, to pójdę wronom na pieczeń, ale jeśli ześle, to się ofiaruję w czystości trwać jako pan Longinus.Głośniejsza rozmowa mołojców za ścianą przerwała mu dalsze rozmyślania, poskoczył więc i ucho przyłożył doszpary między belkami.Wysuszone sosnowe belki odbijały głosy jak pudło teorbanu: słowa dochodziły wyraznie. A gdzie my stąd pojedziemy, ojcze Owsiwuju?  pytał jeden głos. Ne znaju, pewno do Kamieńca  odparł drugi. Ba, konie ledwo nogami włóczą; nie dojdą. Dlatego tu i stoimy; do rana wypoczną.Nastała chwila milczenia, potem pierwszy głos ozwał się ciszej jak poprzednio: A mnie się widzi, ojcze, że ataman spod Kamieńca za Jampol ruszy.Zagłoba wstrzymał oddech w piersi. Milcz, jeśli ci młoda głowa miła!  brzmiała odpowiedz.Nastała chwila milczenia, tylko zza innych ścian dochodziło szeptanie. Wszędy są, wszędy pilnują!  mruknął Zagłoba.I poszedł ku przeciwległej ścianie.Tym razem doszedł go chrzęst żutych obroków i parskanie koni, które widocznie stały tuż, a między nimimołojcy rozmawiali leżący, bo głosy dochodziły z dołu. Hej  mówił jeden  my tu jechali nie śpiąc, nie jedząc, koniom nie popasając, po to, by na pale w obozieJaremy poszli. To już pewno, że on tu jest? Ludzie, co z Jarmoliniec uciekli, widzieli go, jako ciebie widzę.Strach, co mówią: wielki on jak sosna, we łbiedwie głownie, a koń pod nim smok. Hospody pomyłuj! Nam tego Lacha z żołnierzami zabrać i uciekać. Jak uciekać? Konie i tak zdychają. yle, braty ridnyje.%7łeby ja był atamanem, tak ja by temu Lachowi szyję uciął i do Kamieńca choć piechotąwracał. Jego ze sobą pod Kamieniec wezmiemy.Tam z nim atamany nasze poigrają. Pierwej z wami diabli poigrają  mruknął Zagłoba.Jakoż mimo całego strachu przed Bohunem, a może właśnie dlatego, poprzysiągł sobie, że się żywcem nie dawziąć.Jest wolny od pęt, szablę ma w ręku  będzie się bronił.Rozsiekają go  to rozsiekają; ale żywcem niewezmą.Tymczasem parskanie i stękanie koni, widocznie nadzwyczajnie zdrożonych, zgłuszyło dalszą rozmowę, anatomiast poddało pewną myśl panu Zagłobie. %7łebym to mógł przez tę ścianę się przedostać; a na konia niespodzianie skoczyć!  myślał. Jest noc: nimby sięobaczyli, co się stało, już bym im uszedł z oczu.Po tych jarach i rozłogach przy słońcu trudno gonić, a cóż dopierow ciemnościach! Dajże mi Boże sposobność!Ale o sposobność nie było łatwo.Trzeba by chyba było ścianę rozwalić, a na to trzeba było być panemPodbipiętą  lub się podkopać jak lis, a i wówczas pewnie by usłyszeli, zobaczyli i ucapili zbiega za kark, nimbynogą strzemienia sięgnął. Do głowy panu Zagłobie cisnęły się tysiące fortelów, ale właśnie dlatego, że ich było tysiące, żaden nieprzedstawiał się jasno. Nie może już inaczej być, jeno skórą zapłacę  pomyślał.I ruszył ku trzeciej ścianie.Nagle uderzył głową o coś twardego, zmacał: była to drabinka.Chlew nie był świński, ale bawoli, i do połowydługości miał strych służący za skład słomy i siana.Pan Zagłoba bez chwili namysłu wylazł na górę.Po czym siadł, odetchnął i począł z wolna wciągać za sobą drabinkę. No, tom jest i w fortecy!  mruknął. Choćby też i drugą drabinę znalezli, nieprędko się tu dostaną.Jeślipierwszego łba, który się tu wychyli, nie rozwalę na dwoje, to się pozwolę na schab uwędzić.O do diabła!  rzekłnagle  istotnie będą mnie mogli nie tylko uwędzić, ale upiec i na łój przetopić.Ale niech tam! chcą chlew spalić dobrze! żywcem mnie tym bardziej nie dostaną.a wszystko mi jedno, czy mnie krucy zdziobią surowego czypieczonego.Bylem tych zbójeckich rąk uszedł, o resztę nie dbam i mam nadzieję, że jeszcze jakoś to będzie.Pan Zagłoba łatwo przechodził widać od ostatniej rozpaczy do nadziei.Jakoż niespodzianie taka w niegowstąpiła ufność, jakby już był w obozie księcia Jeremiego.A jednak położenie jego nie poprawiło się o wiele.Siedział na strychu i mając szablę w garści, mógł istotnie długo przystępu bronić.Ot i wszystko! Ale ze strachu dowolności była droga jak z pieca na łeb  z tą jeszcze różnicą, że w dole czekały szable i spisy mołojców czyhającychpod ścianami. Jakoś to będzie!  mruknął pan Zagłoba i zbliżywszy się do dachu począł z lekka rozrywać i unosić poszycie,aby sobie prospectus na świat otworzyć.Poszło mu to z łatwością, gdyż mołojcy rozmawiali ciągle pod ścianami, chcąc zabić nudę czuwania, a przy tymwstał dość silny wiatr i głuszył powiewem śród pobliskich drzew szelest unoszonych snopków [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl