[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej oczy rozszerzyły się z niewypowiedzianej zgrozy.Podążywszy za jej wzrokiem, Dribeck odczuł taki sam lęk.Porąbane kawałki energosubstancji już nie wiły się w ślepym chaosie.Zmartwychwstając ze szczątków pozostałych po szturmie widmowych niewolników, kształtowały się niemożliwe potworności.Odcięte członki pełzły ku poszarpanym tułowiom, przyciskały się do siebie i stawały jednością.To okropne jednoczenie następowało najpierw zupełnie przypadkowo, ale teraz zespalanie się miało jakiś szaleńczy zamysł.Jednoręki tors słaniający się na dwóch nie pasujących do siebie nogach, przycisnął do kikuta przedramienia inne ramię, odcięte nad łokciem i tą niezdarnie połączoną kończyną sięgnął po toczącą się głowę i dołączył ją do kikuta karku.I tak działo się na całym polu bitwy, zasianym koszmarnymi szczątkami.Nie próbowano dopasowywać do siebie składników, więc pojawiały się niewyobrażalne parodie spójnie zorganizowanego życia.Ludzkie głowy i kończyny przylepiały się do płazich korpusów i odwrotnie.Przerażające, uskrzydlone zlepieńce trzepotały się po ziemi, niezdolne wznieść się w powietrze.Małpi stwór potykający się o macki ośmiornicy wyrastające mu z ramion; ludzki korpus z rękami pająka.Wiele z tych zdeprawowanych połączeń nie było w stanie poruszać się w postawie wyprostowanej, na ślepo połączywszy zbyt różne członki lub też przylepiwszy ramiona do kolan, uda do barków.Te podrygiwały w miejscu, nie mając siły, by rozerwać tak nieprawdopodobne połączenie, lub nieświadome tak nienaturalnego dopasowania.Inne okropieństwa, chwiejnie poruszające się po lesie, były jeszcze większą obrazą naturalnego porządku.Rozcięty na pół kształt człowieka, rozrąbany potężnym ciosem od barków do krocza, sunął naprzód na wzór stonogi, z niewiarygodnym szeregiem kończyn, wystającym z rany.Najstraszliwsze były ośmiornicowate stwory, pozlepiane w bluźnierczy, pełzający chaos macek, pazurów, ludzkich i płazich kończyn oraz ludzkich głów, wystających jak rakowate naroślą z ich gumiastego ciała.Niewiele mniej potworne były odtworzenia pajęczaków.Także kłapiące paszczęki, przymocowane do odrąbanych kończyn, nie stanowiły przyjemnego widoku, gdy gramoliły się jak kraby po trupach.Kształtując się nieustannie, w miarę jak pełzły naprzód, te płonące, niewyobrażalnie poskładane potworności bezlitośnie zbliżały się, by wzmocnić rojącą się widmową armię, której natarcie w każdej chwili groziło zmiażdżeniem szeregów żołnierskich.Lord Dribeck oderwał spojrzenie od przyprawiającego o mdłości widoku pełznącej obłąkańczo tłuszczy.- Teraz do obozowiska kapłanek! - rozkazał łamiącym się głosem.- Tam, obawiam się, musimy dać ostateczny odpór.Pociągając za sobą żołnierzy, oboje zaczęli wyrąbywać sobie drogę do pagórka.Nieugięcie następujące szeregi widmowych stworów zatapiały ich jak wszystko pochłaniająca kurzawka, przywierały nieustępliwie, miażdżąc swą przewagę liczebną.Kurcząca się linia Selonaryjczyków zostawiała za sobą ślad w postaci okaleczonych ciał, uwięzionych w lawinie szmaragdowych okropności.Przerąbali się już na połowę odległości do ufortyfikowanego pagórka, gdy dosięgła ich ostateczna zguba.Nagły napływ jeszcze większej liczby potwornych widm przemógł ich odwrót, przebijając się przez szeregi znużonych walką żołnierzy.Linia załamała się, pagórek był odcięty.Połyskujące pachołki Krwawnika przelały się przez wyrwę i popłynęły, by otoczyć rozdzieloną armię ludzi.- Musimy dotrzeć do wzgórka świątynnego! - wrzasnął Dribeck.- Próbujcie przebić się do pozostałych!Desperacja wlała nowe siły w zmęczone członki i dążącym ku sobie wojownikom jakoś udało się zamknąć wyrwę.Ale przy nieustającym wysiłku ich odporność załamywała się.Nie było między nimi człowieka nie podrapanego i nie poranionego szponami fantomów lub nie pociętego jeszcze głębszymi ranami od brązowych mieczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]