[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kazał po wielokroć sobie opisywać Shire i okolice.W pewnej chwilizadał im niespodziane i dziwne pytanie: A nigdzie w tamtych stronach nie spotkaliście.hm.hm.żadnychentów? To znaczy, chciałem rzec, entowych kobiet? Entowych kobiet? zdziwił się Pippin. Jakże one wyglądają? Czy sądo ciebie podobne? Hm.hm.chyba nie bardzo.A właściwie sam nie wiem odparł Drze-wiec w zadumie. Przyszło mi do głowy, że może tam są, bo tak myślę, że tenwasz kraj pewnie by się im spodobał.Szczególnie jednak dopytywał się o wszystko, co dotyczyło Gandalfa, a pozatym o sprawki Sarumana.Hobbici szczerze żałowali, że niewiele o tym wiedzieli,tyle tylko, ile im Sam powtórzył z przemowy Gandalfa na naradzie u Elronda.Nieulegało wszakże wątpliwości, że Ugluk ze swoim oddziałem nadciągnął z Isen-gardu i że mówił o Sarumanie jako o swoim władcy. Hm.hm. mruknął Drzewiec, gdy wreszcie w swej opowieści hobbi-ci doszli do bitwy między bandą orków a jezdzcami Rohanu. No, no.Niemałonowin od was usłyszałem.Nie powiedzieliście mi wszystkiego, nie, dużo prze-milczeliście.Ale nie wątpię, że postępujecie tak, jak by sobie Gandalf życzył.Widzę też z tego, że dzieją się ważne rzeczy na świecie, a co właściwie się dzieje,pewnie dowiem się w swoim czasie, w dobrej albo w złej godzinie.Na korzeńi gałązkę! Dziwy, dziwy! Wyrósł nagle z ziemi mały ludek, o którym nie ma anisłowa w starych spisach, i patrzcie! Dziewięciu zapomnianych jezdzców zjawiasię znowu, żeby tych malców tropić, a Gandalf zabiera ich na wielką wyprawę,Galadriela podejmuje w Karas Galadhon, orkowie ślą za nimi w pogoń swojebandy het poza granice Dzikich Krajów.Porwała ich w swój wir wielka burza.Miejmy nadzieję, że z niej wyjdą cało. A jak będzie z tobą? spytał Merry. Hm.hm.Nie mieszałem się dotychczas do wielkich wojen.To sprawyprzede wszystkim elfów i ludzi.A także czarodziejów, bo ci zawsze troszczą sięo przyszłość.Nie stoję po niczyjej właściwie stronie, bo nikt właściwie nie stoi pomojej, jeżeli rozumiecie, co chcę przez to powiedzieć.Nikt już nie dba o lasy tak,jak ja, nawet dzisiejsze elfy.Mimo to więcej żywię przyjazni dla elfów niż dlainnych plemion.To elfy przed wiekami uleczyły nas z niemoty, a mowa jest wiel-kim darem, nie zapomnimy im tego nigdy, chociaż nasze drogi rozeszły się już oddawna.Są reż na świecie stwory, z którymi na pewno nigdy się nie sprzymierzę,którym jestem z wszystkich sił przeciwny: ci tam.burarum. Drzewiec za-69mamrotał basem z wielkim obrzydzeniem. Orkowie i władcy, którym orkowiesłużą.Niepokoiłem się, kiedy cień zalegał Mroczną Puszczę, ale kiedy cofnął siędo Mordoru, przestałem się na jakiś czas martwić.Mordor jest daleko stąd.Te-raz jednak zdaje mi się, że wiatr dmie od wschodu i kto wie, może już zbliża siękoniec wszystkich lasów świata.Stary ent nie może nic zrobić, żeby powstrzy-mać burzę.Musi ją przetrwać albo zginąć.Ale jest jeszcze Saruman! A Sarumanto nasz sąsiad.Tego mi nie wolno zapomnieć.Z Sarumanem muszę coś zrobić.Wiele ostatnio myślałem, co by tu zrobić z Sarumanem. Co to za jeden ten Saruman? spytał Pippin. Czy znasz jego historię? Saruman jest czarodziejem odparł Drzewiec. Więcej nic wam o nimnie umiem powiedzieć.Nie znam historii czarodziejów.Pojawili się pierwszy raz,gdy Wielkie Okręty nadpłynęły zza Morza, ale czy przybyli na tych okrętach, tegonie wiem.Saruman, jak słyszałem, cieszył się między nimi wielkim poważaniem.Od pewnego czasu, wedle waszej rachuby od bardzo dawna, zaniechał wędróweki przestał mieszać się do spraw elfów i ludzi.Osiadł na stałe w Angrenost, czy-li w Isengardzie, jak nazywają to miejsce ludzie z Rohanu.Z początku siedziałcicho, ale z biegiem lat coraz głośniej było o nim na świecie.Został podobnoz wyboru głową Białej Rady, ale nic dobrego z jej poczynań nie wynikło.Terazmyślę, że może Saruman już wtedy knuł jakieś ciemne plany.W każdym raziesąsiadom nie przyczyniał kłopotów.Nieraz z nim rozmawiałem.Był taki czas,gdy lubił przechadzać się po moim lesie.Grzecznie pytał wtedy zawsze o pozwo-lenie, przynajmniej jeśli mnie spotkał; słuchał pilnie wszystkiego, co mówiłem,a ja mu powiedziałem wiele rzeczy, których by sam na pewno nie odkrył.Nigdymi jednak nie odwzajemniał się szczerością za szczerość.Nie pamiętam, żeby micokolwiek powiedział.Zamykał się w sobie coraz bardziej.pamiętam jego twarz,chociaż od lat już jej nie widziałem; stała się z czasem jak okno w kamiennymmurze, zamknięte od wnętrza okiennicami.Zdaje mi się, że zgaduję, do czego Saruman teraz dąży.Chce być Potęgą.Jemuw głowie metale i kółka, o żywe stworzenia wcale nie dba, chyba, że może posłu-żyć się nimi chwilowo.Dzisiaj to już jasne jak słońce, że Saruman jest nikczem-nym zdrajcą.Zbratał się z najpodlejszym plemieniem, z orkami.Brm, hm.Ba,gorzej jeszcze: odmienił orków, zadał im jakiś niebezpieczny czar.Isengardczy-cy stali się bardzo podobni do ludzi, ale do złych, przewrotnych ludzi.Wszelkiezłe stwory, które służą Wielkim Ciemnościom, poznaje się po tym, że nie mogąścierpieć słońca.Ale orkowie Sarumana znoszą je, chociaż na pewno ze wstrętem.Ciekawe, jak on to zrobił? Czy Isengardczycy są ludzmi, których on w orków za-klął, czy też mieszańcami obu tych ras? Straszna byłaby to podłość Sarumana.Drzewiec mruczał coś pod nosem przez długą chwilę, jakby wymawiał jakieśnajgłębsze, podziemne przekleństwo w języku entów. Nieraz dawniej dziwiło mnie, że orkowie zapuszczają się tak śmiało w mójlas i przechodzą tędy jakby nigdy nic podjął znowu. Dopiero ostatnimi cza-70sy zrozumiałem, że to sprawka Sarumana, który od lat wyśledził ścieżki i odkryłmoje tajemnice.Ten niegodziwiec i jego sługi pustoszą las.Na skrajach rąbiądrzewa, dobre, zdrowe drzewa.Niektóre zostawiają zwalone, żeby gniły na miej-scu, po prostu ze zwykłej orkowej złośliwości.Ale większość pni zabierają zesobą, żeby nimi podsycać ognie Orthanku.Znad Isengardu stale teraz wzbijają siędymy.Przeklęte niech będą jego korzenie i gałęzie! Wiele spośród tych drzew byłomoimi przyjaciółmi, znałem je od orzeszka, od nasienia.Wiele z nich mówiłoswoim własnym głosem, dziś na zawsze umilkłym.Pustkowia, poręby najeżonepniakami i zarosłe cierniem szerzą się tam, gdzie ongi śpiewał zielony las.Zadługo się leniłem.Dopuściłem do szkód.Trzeba temu kres położyć!Gwałtownym podrzutem Drzewiec zerwał się z łoża, wstał i ciężką rękę po-łożył na stole, aż misy światła zadrżały i wystrzeliły z nich dwa słupy płomieni.W oczach olbrzyma migotały zielone ogniki, a nastroszona broda zjeżyła mu sięniby ogromna miotła. Położę temu kres mruknął basem. Wy pójdziecie ze mną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]