[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Łapała powietrze gwałtownymi, płytkimi łykami i wpatrywała się szklistym wzrokiem w sufit.Zajmowała się chyba przestawianiem mebli, bo wszystkie sprzęty stały wyciągnięte na środek pokoju, nadając mu niezwykły, zdezorganizowany wygląd.To coś, co ją niszczyło, musiało bardzo nasilić się w ciągu minionej nocy, wyglądała bowiem tak niedobrze, że uderzyło go to pomimo stanu, w jakim sam się znajdował.Poły szlafroka, który wciąż miała na sobie, rozchyliły się, odsłaniając nogi koloru jasnego marmuru; z wakacyjnej opalenizny nie zostało nawet najmniejszego śladu.Jej ręce poruszały się po omacku, usta chwytały rozpaczliwie powietrze, jakby nie mogła nabrać go wystarczająco dużo w płuca, zęby zaś wydawały się jakby dłuższe niż zwykle, lecz Tony doszedł do wniosku, że to z powodu padającego pod niezwykłym kątem światła.- Margie? Co się stało, kochanie?Widział, że usiłuje mu odpowiedzieć, ale nie może.Poczuł, jak po grzbiecie przemknął mu zimny dreszcz strachu i odwrócił się, żeby pójść do telefonu i wezwać lekarza.- Nie.Nie.- wyszeptała z trudem.Udało jej się unieść do pozycji siedzącej.W domu zalanym słonecznymi promieniami nie było słychać nic oprócz jej chrapliwego, nierównego oddechu.- Pomóż mi.Słońce.Takie gorące.Kiedy nachylił się i podniósł ją, zdumiało go, że jest taka lekka.Ważyła nie więcej niż worek z suchymi patykami.- Na kanapę.Położył ją, opierając plecy na podgłówku.Kiedy tylko znalazła się w cieniu, jej oddech wyrównał się i stał odrobinę lżejszy.Przymknęła na chwilę oczy, a on ponownie zdziwił się, jak długie i białe są jej zęby, nawet w porównaniu z wyblakłymi wargami.Nagle zapragnął ją pocałować.- Wezwę lekarza - powiedział.- Nie trzeba, już mi lepiej.To słońce.Zupełnie, jakby mnie paliło.To dlatego zemdlałam.Teraz naprawdę mi lepiej.- Na jej policzkach pojawił się ślad rumieńców.- Jesteś pewna?- Tak, nic mi nie jest.- Zbyt ciężko pracujesz, kochanie.- Masz rację - powiedziała obojętnie, wpatrując się przed siebie niewidzącym wzrokiem.Tony przesunął dłonią po włosach.- Musimy się z tego otrząsnąć, Margie.Musimy.Wyglądasz.- Umilkł, nie chcąc sprawić jej przykrości.- Okropnie - dokończyła za niego.- Wiem o tym.Wczoraj wieczorem spojrzałam na siebie w lustrze i z trudem się w ogóle zobaczyłam.Zupełnie jakby.- Uśmiechnęła się blado.- Jakby było mnie mniej niż przedtem.- Mimo wszystko wolałbym, żeby zbadał cię doktor Reardon.Ale ona zdawała się go nie słyszeć.- Od kilku nocy mam ten sam cudowny sen - powiedziała rozmarzonym głosem.- Jest taki wyraźny, jakby to się działo naprawdę.Widzę Danny'ego, który przychodzi do mnie i mówi: „Mamo, mamo, tak się cieszę, że znowu jestem w domu!” A potem mówi, że.że.- Że co? - zapytał łagodnie.- Że jest znowu moim małym synkiem, którego karmiłam piersią, a ja pozwalam mu ssać i czuję taką niesamowitą słodycz zaprawioną odrobiną goryczy, dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy zaczęły mu się wyrzynać pierwsze ząbki i czasem ugryzł mnie w sutkę.Och, wiem, że to straszne, co mówię.Zupełnie jak na seansie u psychoanalityka.- Wcale nie - powiedział.Uklęknął przy kanapie, a Margie objęła go za szyję i rozpłakała się.Jej ręce były bardzo zimne.- Nie dzwoń po lekarza, Tony - poprosiła.- Dzisiaj trochę sobie odpocznę.- W porządku - skinął głową, czując przy tym jakiś nieokreślony niepokój.- To taki cudowny sen, Tony - wyszeptała.Poruszenia jej warg, odsłaniających na ułamek sekundy mocne, białe zęby, wydały mu się nagle nadzwyczaj zmysłowe.Poczuł, że ma nasilającą się erekcję.- Mam nadzieję, że dzisiaj znowu mi się przyśni.- Być może - powiedział, gładząc delikatnie jej włosy.- Być może będzie, jak pragniesz.4- Mój Boże, ależ wspaniale wyglądasz! - powiedział Ben.Rzeczywiście, na tle szpitalnej bieli i wyblakłej zieleni Susan Norton prezentowała się naprawdę znakomicie.Miała na sobie jaskrawożółtą bluzkę w czarne, pionowe pasy i krótką niebieską spódniczkę.- Ty też - odparła, podchodząc do jego łóżka.Pocałował ją w usta, gładząc jednocześnie jej zaokrąglone biodro.- Ejże! - zaprotestowała, przerywając pocałunek.- Wyrzucą cię stąd!- Mnie na pewno nie.- Słusznie, raczej mnie.Spojrzeli sobie głęboko w oczy.- Kocham cię, Ben.- Ja też cię kocham.- Gdybym mogła teraz wskoczyć do.- Zaczekaj, tylko odsunę kołdrę.- A co powiemy łapiduchom?- Że robisz mi gorący okład.Potrząsnęła z uśmiechem głową i przysunęła sobie krzesło.- Od wczoraj sporo się zdarzyło.Natychmiast spoważniał.- Na przykład?Zawahała się przez krótką chwilę.- Nie wiem, jak ci powiedzieć nawet o tym, co sama widziałam.Delikatnie mówiąc, jestem trochę zdezorientowana.- W takim razie wal po kolei, a ja już to wszystko uporządkuję.- W jakim jesteś stanie, Ben?- To nic poważnego.Lekarz Matta, niejaki Cody.- Chodzi mi o stan twojego umysłu.Wierzysz w te bajki o hrabim Draculi?- Hmm.Więc Matt ci o wszystkim opowiedział?- Matt jest tutaj, w szpitalu.Leży na oddziale intensywnej opieki piętro wyżej.- Co takiego? - Ben uniósł się raptownie na łokciu.- Co mu się stało.- Miał atak serca.- A t a k s e r c a?- Doktor Cody twierdzi, że jego stan już się ustabilizował.To znaczy, nadal jest zapisany jako „poważny”, ale tak jest zawsze przez pierwsze czterdzieści osiem godzin.Byłam tam, kiedy to się stało.- Powiedz mi wszystko, co pamiętasz.Pogodny nastrój zniknął bez śladu z jego twarzy, zastąpiony wyrazem troski i skupienia.W tym białym szpitalnym pokoju odniosła ponownie wrażenie, że ma do czynienia z człowiekiem balansującym na wąskiej krawędzi, być może bardzo niebezpiecznej.- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Ben.- O to, co myślę o historyjce Matta?- Właśnie.- Odpowiem ci mówiąc, co ty myślisz na ten temat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]