[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aby zapobiec różnym krzyżowym pytaniom, dodał: - Mam naoliwić zawiasy drzwi i okien.- Nie gadajcie tyle, Kowalski, róbcie swoje - powiedział szef.Potem wraz z sierżantem piechoty czekał dalej na Vierbeina, któremu podoficer Schwitzke kazał skoczyć po papierosy.Tymczasem Kowalski zdjął z wielkimi ostrożnościami okna z zawiasów, zaczął szmatą ścierać starą oliwę, wlewał w wyczyszczone miejsca nową i ścierał ją również.Zjawił się kanonier Vierbein i zasalutował.- To ten! - zawołał sierżant piechoty.- Doskonale - powiedział z zadowoleniem szef.- Tylko spokojnie.Kanonier Vierbein, który się zatrzymał przy drzwiach, rozglądał się bezradnie dokoła.Wszyscy patrzyli na niego starając się zachować całkowicie obojętny wyraz twarzy.Tylko Kowalski, stojący z tyłu za innymi, zrobił przyjazny ruch ręką, który miał go podnieść na duchu.- A więc - szef wyprężył się; miał wrażenie, że jest sędzią, który winien wydobyć na wierzch prawdę.- A więc, Vierbein, w sobotę po południu szliście z pewnym bombardierem przez ulicę Goethego.Czy tak?- Tak jest, panie szefie.- Kim był ten bombardier?Vierbein zwlekał z odpowiedzią.- Przecież zasalutowałem panu sierżantowi przepisowo - powiedział.Sierżant potwierdził.- Tak jest, zrobił to! Ale nie zrobił tego tamten drugi, który mi podał fałszywe nazwisko.Powiedział, że się nazywa Kasprowitz, a w całej artylerii nie ma takiego, który by nosił to nazwisko.W tym momencie Kowalski całkowicie zorientował się w sytuacji.Stało się dlań jasne, co się wydarzyło: bombardier Asch znów zasalutował po świńsku, a potem po prostu podał fałszywe nazwisko.Mocny kawał, ale dobry!- No więc? - nalegał starszy ogniomistrz.- Kim był ten bombardier?Kanonier Vierbein poczuł, że mu pot wystąpił na czoło.Mój Boże, co robić! Bezradny jego wzrok padł na bombardiera Kowalskiego, który wzruszał gwałtownie ramionami, co bezspornie oznaczało "nie wiem".- Nie wiem, panie szefie - powiedział machinalnie i od razu uświadomił sobie, że okłamał przełożonego.Uchronił przyjaciela od nieprzyjemności, to prawda, ale okłamał swego przełożonego.- Tak! - powiedział szef z groźbą w głosie.- A więc szanowny pan nie przypomina sobie tego?Vierbein, mokry od potu, miał wrażenie, że jest w łaźni.Próbował ratować swą pozycję.Powiedział prędko: - Nie znałem tego bombardiera, nie należał do naszej baterii.Spotkałem go przypadkowo, uszliśmy razem kawałek drogi.Bombardier Kowalski potakiwał skinieniem głowy.Podniósł ramiona, rozłożył na zewnątrz dłonie, jak gdyby chciał powiedzieć:"No widzisz!"Szef węszył jakieś szelmostwo.- Jeżeli to świadoma odmowa zeznań, Vierbein, grozi wam sąd wojskowy.Ostrzegam! Przeskrobaliście już niejedno.Cierpliwość moja powoli się wyczerpuje, jeżeli złapię was na czymś, zostaniecie bez pardonu zamknięci.- Poznalibyście tego bombardiera? - zapytał sierżant.– Na przykład przy konfrontacji? Albo gdybyście go przy najbliższej okazji spotkali na terenie koszar?- Nie wiem - wyjąkał Vierbein.- Myślę, że chyba tak.- Ale ja - oświadczył szef zdecydowanie - wiem, co o was myśleć.- Czy mam również naoliwić drzwi? - zapytał głośno bombardier Kowalski.- Nie zawracajcie gitary - zawołał Schulz rozwścieczony.- Takie typy jak wy są tu niepotrzebne.Popsuliście mi cały koncept!Majster Freitag, ojciec Elżbiety, był socjalistą z przekonania, ale pozbawionym romantyzmu.Przez całe życie pracował ciężko i rzetelnie.Wykonywał solidnie swój zawód, kochał swoją rodzinę z cichym oddaniem.Nic, co ludzkie, nie było mu obce.Wojnę światową 1914-1918 przeżył szczęśliwie jako szeregowiec.Przeżył również rewolucję, inflację i reakcję.I był przekonany, że przeżyje także hitlerowców.Praca była dlań elementarną potrzebą.Pracował od najmłodszych lat.Był zawsze pierwszy w warsztacie, ostatni szedł na obiad.Wieczorami i w dni świąteczne krzątał się dookoła domu, który nabył z oszczędności.Przeprowadzał naprawy, zajmował się ogrodem, malował na nowo okna i drzwi, urządził na stryszku pokój gościnny.Żona zestarzała się w jego oczach, dzieci dorosły.Na głupstwa, które popełniał w życiu, zwykł był reagować zmrużeniem oczu, głupstw popełnianych przez innych starał się nie dostrzegać, o ile to tylko było możliwe.Miał za sobą grzechy młodości, o których nie zapominał nawet po przekroczeniu pięćdziesiątki; kiedy napotykał sytuacje podobne do tych, które mu kiedyś nie zostały oszczędzone, próbował z wielkim zrozumieniem naprawić je
[ Pobierz całość w formacie PDF ]