[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przy ogniu, przy którym ci dwaj chcieliby się ogrzać, potrafi we właściwym czasie upiec swą pieczeń, Poza tym nie należał do przeciwników ogniomistrza Ascha - wprost prze­ciwnie.W trzeciej baterii Soeft respektował oprócz Wedelmanna tylko siebie i właśnie Ascha.Ten Asch to wprawdzie twarda sztuka, ale ma szósty zmysł.Pod tym względem podobny był do niego.Soeft węszył zaopatrzenie z odległości siedmiu mil.Asch umiał wywęszyć na czas, gdzie zacznie pluć swym ogniem wojna.Wszczęcie z nim zwady byłoby równoznaczne z samobójstwem.- Obejrzyjcie sobie tę budę - powiedział Witterer do Soefta.Soeft uczynił to.Była jak wszystkie inne, może trochę większa, może odrobinę czyściejsza.Ale i w niej śmierdziało mokrą skórą, suszoną przy ogniu, znoszonym ubraniem, potem i ty­toniem.- To stajnia, a nie pomieszczenie dla kapitana – powiedział Witterer.Soeft skinął głową.Stłumił cisnącą się mu na usta uwagę: "A co, spodziewał się pan pałacu!" Nie należał do ludzi, którzy dla kawału czy dowcipu zaryzykowaliby bodaj funt masła.Kie­dy chciał, potrafił milczeć jak zaklęty.W tej chwili chciał tego.- Kapral Krause sądzi, że moglibyście mi tutaj pomóc, Soeft.- Tak sądzi kapral Krause?- Jeśli kto może pomóc, to tylko ty, Soeft! - zawołał Krause z zapałem.- Przy twoich stosunkach!Soeft milczał.Sytuacja była już dla niego jasna.Kapitan Witterer chciał wysztafirować swoją budę.Dlaczego - to było na razie obojętne.Można sobie wyobrazić, że zna się na kulturze wnętrz - nie byłoby to wcale śmieszne.Możliwe też, że spo­dziewał się odwiedzin jakiejś damy.Czemu nie? Ta myszka o wielkich oczach z zespołu rozrywkowego może mieć kiedyś ochotę spróbować, jak się to kocha w zasięgu ognia nieprzyja­cielskiej artylerii.Byłoby to dla niej coś nowego.- Cóż wy na to, Soeft?- U Prusaków, führera i Pana Boga wszystko jest możliwe - odpowiedział Soeft.- Przede wszystkim przydałaby się pewna ilość papieru - powiedział Krause.- Białego.Jako namiastka tapety.- Rozumiem.Papieru, w który się zawija żywność.No do­brze, załatwię trzy rolki.Na razie to wystarczy.- A potem coś do klejenia.Najlepiej klej do tapet.- Nonsens, Krause - powiedział Soeft tonem rzeczoznaw­cy.- Dostarczę kilka pudełek pluskiewek.To o wiele praktycz­niejsze.Poprzypinasz nimi papier - po co lepić? Przecież nie zostaniemy tu na wieki.- Ale z klejem jakoś czyściej.- Będzie czysto i z pluskiewkami.A w razie zmiany naszych pozycji zwiniesz tapety i umieścisz je w nowym salonie dowódcy.- Zgoda - powiedział kapitan Witterer.- Proszę tak zro­bić, Krause.Cóż możecie mi zaproponować jeszcze, Soeft?- A co pan kapitan sobie wyobrażał? - zapytał z zacieka­wieniem król zaopatrzenia.- No cóż - odpowiedział Witterer niepewnie - może jakiś samowar, parę koców, dwa krzesła.- Zaczerpnął powietrza, da­jąc Soeftowi okazję do przerwania mu, z czego ten jednak zre­zygnował.Witterer wytłumaczył to sobie na swoją korzyść i zaczął wy­mieniać dalsze życzenia w dziedzinie inwentarza.- Więc może jeszcze coś w rodzaju składanego łóżka i zamiast przegniłej sło­my jakiś materac.Potrzebuję również filiżanek, szklanek, tale­rzy - po dwie sztuki.A jak byłoby z poduszką?- Załatwione - odparł Soeft wspaniałomyślnie.Witterer odetchnął z ulgą.Ten Soeft jest po prostu nieocenio­ny! Jakie niewyczerpane źródło! To nie żaden dowódca kolumny, to dyrektor domu towarowego! Wykorzystując pomyślną chwilę posunął się jeszcze dalej.- Macie może również jakiś dywan? Nieduży?- Dam panu kapitanowi jeden z moich.Krause rzucił Wittererowi triumfujące spojrzenie; kapitan ski­nął z zadowoleniem głową.- Jeszcze jedno, mój drogi Soeft.Wiecie przecież, że robię przygotowania do gościnnego występu zespołu rozrywkowego, który przybył na front?- Słyszałem już o tym - odrzekł Soeft z wyraźnym zainte­resowaniem.- O ile jestem poinformowany, mianował pan ka­pitan Ascha ogrodnikiem w tym ogródku.Witterera zatkało na chwilę.Ale nie dał się odciągnąć od swo­jej sprawy.- W każdym razie - powiedział - chciałbym po przedstawieniu wydać małe prywatne przyjęcie dla artystów, Cóż wy na to?- To się da zrobić - powiedział Soeft rozmarzony i wy­ciągnął nogi przed siebie.- Miałem zawsze słabość do artystów, którzy przyjeżdżają na front.Soeft myślał o szczęśliwych dniach we Francji, jak zawsze, nie bez wzruszenia.Mój Boże.cóż to były za czasy! To była arty­styczna obsługa frontu! Na przykład ta dziewczyna - czy nie było jej na imię Iwona - z długimi nogami i z jędrnym tyłkiem.- Myślałem o małej przekąsce - powiedział Witterer i o czymś dobrym do wypicia.Soeft oderwał się od swoich francuskich wspomnień, co mu nigdy łatwo nie przychodziło, i kiwnął głową.- Kawior i krymski szampan - oświadczył.Witterer nastawił uszu.Na jego gładkiej twarzy pojawiły się oznaki entuzjazmu.- To nie byłoby wcale źle.To by było na­wet doskonale.I moglibyście to postawić do dyspozycji, Soeft?- W każdej ilości - powiedział tamten ze spokojem.Temu, kto nie zna kawioru i krymskiego szampana, z pewnością będzie to smakowało.Dla mnie nie przedstawia to żadnej warto­ści.Ja wolę gotowaną szynkę i francuskiego szampana.Ale wy­trawnego.Żadnego słodkiego czy kolorowego świństwa.Tempe­ratura musi być również odpowiednia.Wśród mego prywatnego bagażu mam specjalny termometr do mierzenia temperatury szampana.Witterer, pełen respektu, milczał.Krause kiwnął triumfującogłową w stronę swego kapitana.Czy obiecał zbyt wiele? Zbyt mało! Czy ten człowiek nie był geniuszem zaopatrzenia? Był nim! Krause miał wrażenie, jak gdyby sam napełniał puszki kawio­rem, a butelki krymskim szampanem.- Tak, ta Francja! - westchnął głęboko Soeft i na próżno usiłował jeszcze bardziej wyciągnąć swe nogi.- Rozporządzałem tam trzema piwnicznymi składami, poza tym miałem centralę wymiany delikatesów - mój własny wynalazek! O moim lokalu trudno mi nawet mówić.Tak, tak, Francja! Tam można było roz­winąć szeroką działalność.Natomiast tutaj marnieją wszystkie moje talenty.- No, no, Soeft - powiedział Witterer rozbawiony - to, co ż tego kraju wyciągacie, zupełnie mi Wystarczy.- To nic wobec Francji! - powiedział Soeft niemal uroczy­ście.- Pan kapitan z pewnością to zrozumie, bo wie, jakie zna­czenie mają dla wojska rozrywki.- Ależ to samo przez się zrozumiałe.Żołnierz potrzebuje odmiany i powinien ją mieć.- Słowa pana kapitana powinny dojść uszu führera - po­wiedział Soeft.- Czekałem na nie przez pół roku.- Rozrywki były tu chyba dziedziną całkowicie zaniedba­ną, co?- Całkowicie, panie kapitanie - zawtórował Krause.- Nie ma dla tych spraw zrozumienia - powiedział Soeft.- Niestety! Kiedy tu chciałem urządzić burdel.- Co takiego? - zapytał Witterer szczerze zaskoczony.- Tak, burdel! - powiedział Soeft takim tonem, jak gdyby chodziło o uczciwą, można by rzec, patriotyczną instytucję.- Burdel.Dom publiczny.Różne słowa na określenie tej samej sprawy.- Rozumiem - potwierdził Witterer nieco bezradnie.- Kiedyśmy się tu rozlokowali krótko przed Bożym Narodze­niem, wiedziałem od razu, że miną miesiące, zanim się znowu ruszymy z miejsca.Już wtedy należało natychmiast pomyśleć o zapełnieniu wolnego czasu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl