[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Ech ty, sobaka powiedział czule.Zwykle mówi się też bNastępnego dnia, po raz pierwszy od momentupodpisania angażu w szkole, nie poszedł Paweł do pracy.Rano zadzwonił do dyrektora, przeprosił, przedstawił bajdęwymyśloną wspólnie z kumplami.Uwierzono od razu, zbytnieposzlakowaną opinię miał Paweł, nie było powodów dopodawania jego słów w wątpliwość.Odłożył słuchawkę czując, że koszula lepi mu się do ciała.Zresztą i bez emocji, wywołanej rozmową z dyrektorem,koszula mogła się przylepić.Wyglądała bowiem tak, jakbyPaweł nosił ją cały tydzień.A nosił ją tylko jedną dobę, tyleże bez przerwy.Ubiegłego wieczora zmogło ich nagle, tak żepopadali, gdzie kto mógł.Paweł z codziennego nawyku obudził się wcześnie.Leżałw objęciach Marcina, zionącego mu gorącym oddechem wszyję.Obok, zwinięty w kłębuszek, spał Andrzej.Wy-starczyło popatrzeć na obrzękłe twarze, aby z miejsca po-stawić diagnozę: kac trzeciego stopnia.Powlókł się do ła-zienki, przemył twarz, popatrzył ze wstrętem na swojeodbicie w lustrze i szybko wyszedł; nie potrafił się zdobyćna heroiczny wysiłek wzięcia kąpieli.Jedyne, na co sięzdobył to jakie takie uporządkowanie stołu, na którymutopione w rozlanej wódce niedopałki zdążyły jużrozmięknąć.Zanim wyniósł szkło, obejrzał dokładnie podświatło butelki. Zostało coś? jękliwym głosem zapytał Andrzej. Nic! głos Pawła był ochrypły. Rockefeller to ma dobrze z trudem wydobywając głosmówił Andrzej. W jego pokoju stoi mnóstwo beczek zpiwem, przy każdej beczce stoi barman i czeka.ARockefeller leży sobie na tapcznie i od czasu do czasupstryka.Pstryk! I barman podaje mu kufel piwa z piankądwucentymetrowej grubości.Eeech.Marcin, skocz po pi-wo, co? Może Paweł pójdzie? Pójdziesz, Paweł? zawołałMarcin, bo Paweł był w kuchni. Idz, idz namawiał serdecznie Andrzej tu cię niktnie zna, a Pawła wszyscy. A ty? próbował bronić się Marcin zresztą dobrze,pójdę.Nie będzie zbiegowiska na mój widok? strzepnąłrękami spodnie Paweł, daj torbę.Wrócił po dwudziestu minutach.Stawiając torbę powie-dział z ponurą miną: Wysłaliście mnie i mam za swoje. Co się stało? Spotkałeś Martę? Mam za swoje pieniądze, to co chciałem.Piwo było gdańskie, smaczne.Z każdym łykiem napływałaświadomość, że skończy się wreszcie to nieznośnepragnienie.I rzeczywiście.Pragnienie mijało, wróciła chęćna papierosa.Zapalili.Zrobiło się bardzo przyjemnie.Mężczyzni sie-dzący z butelkami piwa w ręku poczuli jakąś ogromnąłączącą ich więz.Wiedzieli, że się rozumieją, że cokolwiekktóry z nich powie, nawet jeśli to będzie jakaś niewykoń-czona a tylko z lekka zarysowana myśl, zrozumiany zo-stanie od razu, wysłuchany do końca.Rozmawiali leniwie,spokojnie, bez przekrzykiwania.Piwa ubywało w szybkimtempie.Niepostrzeżenie nadeszła godzina ósma.Paweł spojrzał zestrachem na zegarek.Był to jednak strach udawany, takiprzestrach na pokaz.Bo Paweł od momentu przebudzeniamiał pełną świadomość mijania czasu i gdzieś w głębiwiedział od początku, że do pracy dzisiaj nie pójdzie.Udawał, i to głównie przed samym sobą, że zaskoczyła go tapózna pora.Wtedy właśnie zadzwonił do dyrektora, co mujednak, wbrew spodziewaniu, nie przyszło łatwo. No widzisz? I z głowy Andrzej poderwał się, przy-niósł z przedpokoju pełne butelki, otworzył, jedną wypiłduszkiem. Doobre! odsapnął, otarł wąsy.Popatrzył na oso-wiałych coś kolegów i powiedział demonicznym szeptem: gniecie, oj gniecie, co? i pobiegł do łazienki. Nie zadzwonisz do redakcji? spytał Paweł. Co mi tam odmachnął się od przykrej myśli Marcin mendacia non diu fallunt, co się wykłada: kłamstwa nieoszukują długo.Zdrówko!Andrzej wybiegł z łazienki, położył się na tapczanie imomentalnie zasnął. I co? Znowu jesteśmy razem? uśmiechając się pro-miennie powiedział Marcin. Niezupełnie. Dzisiaj zupełnie.Zresztą, skoro raz wróciłeś, będziesz,wracał coraz częściej.Nie martw się, Elokwencjo, tak tojest.No i dobrze! Znaczy belferstwo ci dojadło. Mylisz się! Jest akurat odwrotnie: belferstwo zaczynamnie porywać.Oczywiście zamiast historii powszechnejwolałbym wykładać historię sztuki, chociaż właśnie dziękitemu, że musiałem przerobić historię powszechną na nowoi zrobiłem to znacznie solidniej niż w czasie studiów, lepiejzrozumiałem zależności cywilizacyjne sztuki. Przestań się bufonie! Chcesz mi wmówić, że wbijaniewyrywkowych informacji w zakute łby gówniarzy stanowito, do czego dążyłeś? Znalazłeś wreszcie to miejsce, któregoszukałeś, co? Coś przecież robić trzeba powiedział niebaczniePaweł.Marcin zerwał się z miejsca, pobiegał wokół stołu, pókinie zakręciło mu się w głowie.Wtedy siadł i nie zwracającuwagi na wyjaśnienia Pawła, mówiącego coś o sy-stematyczności i równowadze wewnętrznej, powiedział a-gresywnie: Powinieneś się ożenić i spłodzić przepisową trójkędzieci.Masz już trzydzieści dwa lata, najwyższy czas do-pełnić tego ważnego obowiązku wobec społeczeństwa.Chcesz? Poproszę Martę, to cię wyswata. Pomilczał idodał ni przypiął, ni przyłatał: Et tu Brute.Pawłowi zrobiło się nieswojo, ogarnął go niezrozumiałysmutek. Systematyczna praca daje równowagę ducha, powia-dasz? Marcin mówił łagodnie. Wyczytałeś to pewnie w %7łyjmy dłużej , jest to również ulubiona lektura Marty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]