[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy przypomniał sobie, co mówił Tańczący Księżyc o ogniskach siły.Zdesperowany otworzył umysł w poszukiwaniu któregoś z nich, odnalazł je i poczuł spływającą nań energię, przynoszącą przytłaczającą moc, odpędzającą ból i podsycającą wolę walki z potworem w ludzkiej skórze.Dźwignął się na nogi, zrobił krok do tyłu i odbił błyskawicę Krebaina wprost na jego twarz.Nad placem buchnął ogień, a czarownik wycofał się, w ostatniej chwili zdążywszy nałożyć swe osłony.Vanyel jednak nie dał mu ani chwili na otrząśnięcie się z zaskoczenia i sam przypuścił atak, używając tym razem nie pioruna, a broni o wiele skuteczniejszej - wokół ciała czarownika począł owijać ognistą płachtę.Ale już po kilku chwilach Krebain zdołał rozerwać całun i w odpowiedzi posłał Vanyelowi ognisty krąg, który buchnąwszy płomieniami na ziemi u stóp chłopca, począł zacieśniać się wokół niego coraz bardziej, zamykając go w potrzasku.Vanyel poczuł spaleniznę, gdy ogień lizał podeszwy jego butów.Skóra paliła go, jakby zaczęła się kurczyć.Oblany potem z gorączki, strachu i wysiłku, Vanyel sprawił, że z ziemi poderwały się tumany piachu, który opadając zdusił ogień.Tym razem jednak Krebain nie dał mu szansy na kolejny atak i ściągnął na Vanyela magiczną burzę, podobną do tej z koszmarnego snu.Burza spadła wprost z czarnego nieba, zamykając się dookoła chłopca chmurą przynoszącą wyjącą wichurę i potworny powiew rozdzierającej energii.I tak samo jak we śnie jej pioruny rozerwały osłony Vanyela, szybciej, niż ten potrafił je wznieść.Trąba powietrzna szalała wokół niego ze skowytem, ograniczając pole widzenia.Nie widział już.nie widział już nic, tylko ową dziką chmurę mocy rosnącą w siłę z każdą chwilą.Ogniska energii wyczerpywały się jedno po drugim.Teraz już pozostała Vanyelowi tylko jego własna moc.Osunął się na kolana, utrzymując swą ostatnią osłonę resztką determinacji.i ostatni, decydujący podmuch rozpędził burzę, powalając Vanyela na ziemię.Chłopiec leżał ogłuszony pośród ciszy zalegającej nad placem.Był kompletnie wyczerpany.Krwawił.Rozciągnięty na wpół na plecach, na wpół na boku, z udręką wsłuchiwał się w tę ciszę, wyjącą w jego uszach tak samo jak burza.Poza szkarłatną sylwetką czarownika na placu nie było nikogo.Vanyel zupełnie opadł z sił, a całe jego ciało szarpał ból, odbierający mu zdolność myślenia.Zakasłał i poczuł smak krwi w ustach, a gdy próbował oddychać, uczuł w piersi i gardle ostre kłucie.Dziwnie jakoś jego uwagę przyciągały drobne szczegóły.Czuł kamyk wbijający mu się w policzek, drażnił go kosmyk włosów łaskoczących go w nos, wiedział, że jego stopa wykręcona jest nie w tę stronę, w którą skierowana być powinna, i że oczy nabiegają mu krwią.i dostrzegał każdy płatek śniegu spływający w dół w blasku magicznego światła.Na widok Krebaina zmierzającego ku niemu z przeciwległego krańca placu pociemniało mu w oczach.Nagle widział wszystko przez ciemną mgłę.Czarownik stał nad nim.I nagle zachciało mu się śmiać.Bogowie.Na co się zdał cały strach przed tym snem? Na nic.Lecz spojrzenie na twarz Krebaina otrzeźwiło go.A więc do tego to się sprowadza.Tak to się kończy.Ale przynajmniej.wygląda na trochę zmęczonego.Przynajmniej stoczyłem z nim walkę.Zdało mu się, że ktoś, a może coś, wydało z siebie skomlenie.Proszę, bogowie.niechże ci ludzie ujdą z życiem, nie pozwólcie, aby wszystko poszło na marne.Sprawcie, aby inni przybyli w porę, aby ich ocalić.- Mówiłem ci, Vanyelu Ashkevron, że będziesz mój, przy zdrowych zmysłach albo i nie - rzekł łagodnie Krebain.- Wolałbym jednakże, abyś oddał mi się w całości i z własnej woli.Widzisz? Potrafię okazać miłosierdzie.Potrafię być dobry dla tych, których kocham.Daję ci jeszcze jedną szansę, piękny Vanyelu.Poddaj się, a uleczę twe rany i obdaruję cię wszystkim, co ci obiecałem.Pójdziesz teraz ze mną?Nie.Nigdy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]