[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kiedy tylko goskończymy, przetelefonuję tekst do redakcji.- Muszę wobec tego kupić jutrzejszą gazetę.Powiedziałpan, że to Manchester Guardian"? - Tak, ale jutro go pan nie kupi, bo jest niedziela i żadna znaszych gazet nie wychodzi.Następna będzie w poniedziałek.Znajdzie tam pan też zdjęcie Marty na stopniach ratusza wWolverhampton.- Czemu zatrzymujecie się w Birmingham - spytałSamuel - skoro możecie dojechać do Londynu już dzisiajwieczorem?- No cóż.nasza kochana Marta rozpowszechniawiadomość o sobie, prawda? - odparł Alex.- Im więcej miejscodwiedzimy, tym większa liczba ludzi o tym usłyszy.* * *Chyba śniła.Był już następny ranek i Marta schowałagłowę pod poduszkę, jakby chciała ten sen stłumić, mimo żebył przyjemny.Słyszała, jak Lily i Georgie wołają ją, jakstukają do drzwi - a to przecież było niemożliwe.Czuła sięzanadto zmęczona, żeby się rozbudzić.Dzisiaj niedziela, jakmętnie sobie przypomniała.Dojechała do Birmingham, gdziedziś miał być dzień odpoczynku, a tego właśnie przedewszystkim chciała: odpocząć.Krzyki i stukanie trwały jednak dalej.- Mamo! - wołała Lily.- Obudz się, obudzMarta posłusznie się obudziła i przetarła oczy.Usłyszała,jak Georgie mówi:- Jeżeli zaraz się nie podniesie, przepadnie nam śniadanie.- Jezusie Maryjo! - Zerwała się z łóżka i otworzyła drzwi.Lily w swojej jaskraworóżowej sukience i Georgie tańczyli wgórę i na dół po schodach.- Mama!Rzucili się do niej, a ona przytuliła oboje tak, jakbychciała ich zgnieść w ramionach.- Co wy tu robicie? Jak się tu dostaliście? Czy tata teżprzyjechał? Kto was tu przywiózł?Zasypywała dzieci pytaniami i pocałunkami.Nie minąłnawet tydzień od czasu, kiedy opuściła Liverpool, ale jej sięwydawało, że nie widziała dzieciaków od miesięcy.Naprawdę, Lily wyglądała na wyższą niż przedtem.- Tata jest tutaj.Stoi na dole i rozmawia z Clive'em.IKate też jest.na zewnątrz.- Na zewnątrz, to znaczy gdzie? - Marta była już wpołowie drogi do okna, kiedy Lily odparła:- Jest tu, na korytarzu, mamo.- Kate!Wybiegła z pokoju i wpadła w ramiona Kate.- Pomyślałam, że powinnam najpierw pozwolić cizobaczyć dzieci - rzekła dziewczyna.- Och! - jęknęła Marta.- No, jeżeli to nie jest największaniespodzianka na świecie, to już nie wiem, co mogłoby niąbyć.Przyjechałaś swoim samochodem?- Tak.Mój ojciec nas przywiózł.Chce tutaj spędzić dzieńze swoim starym przyjacielem.- Uśmiechnęła się tym swoimszerokim uśmiechem od ucha do ucha.Objęły się, a Katepodała Marcie małą walizeczkę.- Przywiozłam ci trochęrzeczy.Weszła do pokoju i położyła walizkę na łóżku.Otworzyłają.- Lily i ja uznałyśmy, że chciałabyś mieć jeszcze jednąsukienkę.Kupiłyśmy ją na targu na Great Homer Street,prawda, kochanie?- To ja ją wybrałam, mamo, to ja wybrałam! - Lilywyciągnęła brązową suknię we wzór z różyczek izaprezentowała ją matce.- Jest fantastyczna, kochanie.- Marta przyłożyła sukniędo siebie przed lustrem.Miała wysoki kołnierzyk z falbanek,rękawy też z falbankami i była uszyta z grubej bawełny,dostatecznie ciepłej, by się nadawała do noszenia wiosną ijesienią.Spódnica była chyba na tyle szeroka, żeby zostałodość miejsca dla dziecka.Marcie zajęło parę chwilodczytywanie metki z tyłu sukni: czytała ją literka po literce.Viyella! Sześć miesięcy temu jeszcze nie umiałaby tegoprzeczytać.- Dziękuję wam.- Znowu miała powód, żebywycałować wszystkich po kolei.- Kiedy wrócisz do domu, będziesz musiała też ucałowaćnaszego Franka - powiedziała Lily.- Kupił dla ciebie perfumyw takiej przepięknej buteleczce!- A Joyce przysłała ci różowy kapelusz - dodał Georgie -chociaż dla mnie to wygląda bardziej na miskę do puddingu.- W walizce jest jeszcze parę rzeczy - mówiła Kate - atakże te perfumy, bielizna i kapelusz.Rozpakujesz to pózniej.I możesz zatrzymać walizeczkę, też kupiłam ją na targu.Terazpodróżujesz głównie samochodem, tak że nieważne, ile maszbagażu.- Skąd wiesz, że podróżuję samochodem? - spytała Marta.- Czytam artykuły Clive'a i Alexa, czyż nie? - odparłaKate.- Musiałabyś chyba być Tarzanem i skakać z drzewa nadrzewo, żeby przebywać codziennie takie odległości.Mojamatka i ojciec też czytają te sprawozdania.i w ogóle całamasa ludzi, których znam.- Wzięła Martę pod ramię.- Jesteśteraz bardzo sławną osobą w Liverpoolu, Marto.Naprawdę,jestem dumna, że mogę się nazywać twoją przyjaciółką.- Mama! - Georgie podskakiwał na łóżku, osiągajączawrotne wysokości.- Clive powiedział, że jak nie zejdziemyna dół do dziesiątej, nie dostaniemy śniadania.A po śniadaniumożemy pójść na mszę.- Zejdzcie wszyscy na dół, a ja się ubiorę i będę tam zaminutkę.Marta podśpiewywała pod nosem, wkładając cudowną,czystą bieliznę, fildekosowe pończochy, zupełnie nowe, ikwiecistą sukienkę, bez żadnego pęknięcia czy rozdarcia.Umyła twarz, uczesała się, pokropiła się za uszami odrobinąperfum od Franka i poczuła się, jak zupełnie nowa osoba.* * *Carlo też wyglądał na kogoś zupełnie innego niż ten, doktórego się przyzwyczaiła przez ostatnie lata.Ktoś - możezresztą on sam - zajął się jego garniturem, wyprasowałkoszulę, krawat i wyczyścił buty.Naprawdę była z niegodumna.Miał nawet niepokalanie czystą chusteczkę, wetkniętąw kieszonkę na piersi.Pózniej się okazało, że to Joycedopilnowała prania i czyszczenia rzeczy, a Carlo tylkooczyścił buty do połysku i kupił nową chusteczkę.Martapocałowała go nieśmiało w policzek.- Jak to miło cię widzieć, kochanie - rzekła cicho.- I ciebie też, cara.Jego brązowe oczy uśmiechały się do niej.Marta czuła, żew tym momencie z powrotem odzyskali coś z gorącejintymności, która między nimi kiedyś była, chociaż dlapołatania ich małżeństwa uśmiech nie wystarczał.Alex zatarł ręce.- Jeżeli zaraz nie pójdziemy na śniadanie - rzekł - chybazemdleję z głodu.- Ja też! - zawołał z przejęciem Georgie.* * *Całą rodziną poszli na mszę do wspaniałego kościoła, dozapierającej dech w piersiach katolickiej katedry podwezwaniem świętego Chada (Zwięty Chad - anglo - saksońskibiskup Yorku z VII wieku.)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]