[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- powtórzył dżokej wstrzymując oddech.Duff zerknął na Hradsky'ego i Maxa, którzy konferowali ze swoim trenerem.Złapał wzrok Hradsky'ego, spojrzał znacząco na jego bułaną klacz i pokiwał ze współczuciem głową.- Wygraj dla mnie, Harry - powiedział cicho.- Zrobię to, proszę pana!Stajenny przyprowadził do nich wielkiego ogiera i Sean pomógł dżokejowi wskoczyć na siodło.- Życzę szczęścia - powiedział.Harry nasunął czapkę na głowę i wziął do ręki wodze; mrugnął do Seana i jego maleńka twarzyczka zmarszczyła się w uśmiechu.- Nie ma większego szczęścia od tysiąca gwinei, jeśli rozumie pan, o co mi chodzi.- Idziemy - powiedział Duff, ujmując Candy pod ramię.- Przejdźmy na trybuny.Wyszli szybko z padoku i minęli obszar zarezerwowany tylko dla członków klubu.Trybuny były zatłoczone, ale ustąpiono im z szacunkiem miejsca.- Nie potrafię was obu zrozumieć - stwierdziła, śmiejąc się cicho Candy.- Najpierw zawieracie ekstrawagancki zakład, a potem załatwiacie to w ten sposób, że nie zyskacie nic nawet w przypadku wygranej.- Nie chodzi o pieniądze - zapewnił ją Duff.- Tyle właśnie wygrał ode mnie wczoraj wieczorem w klabejas[16] - powiedział Sean.- Jeżeli Trade Wind okaże się lepszy od tej klaczy, jego jedyną nagrodą będzie widok twarzy Hradsky'ego.Strata tysiąca gwinei zaboli go nie więcej niż kopniak między uda.Przeparadowały przed nimi konie.Szły, podnosząc wysoko nogi, obok prowadzących je za uzdy stajennych, a potem zawróciły i pognały galopem w stronę zakrętu, skacząc na boki i podrzucając do góry łbami.W słońcu lśniła ich sierść i pobłyskiwał okrywający grzbiety jasny jedwab.Nad szumiącym z podniecenia tłumem niósł się tubalny głos bukmachera.- Numer drugi dwadzieścia do jednego.Sun Dancer pięć do jednego.Trade Wind jeden do jednego.Duff wyszczerzył zęby w uśmiechu.- Prawidłowo.Ludzie znają się na rzeczy.Candy spojrzała na Seana, gniotąc nerwowo w dłoniach rękawiczki.- Hej, ty tam na górze.Widzisz, co się dzieje?- Podchodzą teraz wszystkie razem do linii.Wygląda na to, że zaraz ruszą - informował ją Sean, nie odejmując od oczu lornetki.- Tak, ruszyły.idą do przodu.- Mów, co widzisz.Mów, co widzisz! - krzyczała Candy, szturchając go w ramię.- Harry wysunął się na czoło.Czy widzisz klacz, Duff?- Coś zielonego miga w całej grupie.tak, jest szósta albo siódma.- Co to za koń zaraz za Trade Windem?- To wałach Hamiltona, nie przejmuj się nim, nie wytrzyma do końca okrążenia.Fryz uniesionych końskich łbów i ciągnącej się za nimi wąskiej, bladej smugi kurzu obramowany był otaczającą tor barierką i majaczącymi z tyłu białymi górniczymi hałdami.Konie rozciągnęły się na zakręcie niczym sznur ciemnych paciorków, a potem na prostej zbiły z powrotem w grupę.- Trade Wind wciąż jest pierwszy.chyba nie odda prowadzenia.wałach odpadł i wciąż nie widać klaczy.- Jest tam! Tam, Duff, daleko po zewnętrznej.Idzie do przodu.- Szybciej, kochany - szepnął Duff.- Pokaż, co potrafisz.- Oderwała się od grupy.dochodzi, Duff, jest coraz bliżej - ostrzegał Sean.- No szybciej, Trade Wind, nie daj się - szeptał błagalnie Duff.- Nie daj się.Doszedł ich teraz stukot kopyt; przypominał z początku odległy przybój, ale z każdą chwilą potężniał.Widać było wyraźnie kolory: szmaragdową zieleń na bułanym grzbiecie i brązowo-złote pasy na prowadzącym stawkę gniadoszu.- Trade Wind! Szybciej, Trade Wind! - piszczała podskakując w miejscu Candy.Kapelusz opadł jej na oczy; zerwała go niecierpliwie z głowy i włosy rozsypały jej się na ramiona.- Dochodzi go, Duff!- Daj mu pokosztować bata, Harry, na miłość boską, podetnij go, człowieku!Tętent kopyt wzmógł się, przebrzmiał obok nich i odpłynął.Pysk klaczy był na wysokości buta Harry'ego i posuwał się wciąż do przodu; za chwilę znalazł się na równej linii ze wznoszącym się i opadającym w galopie barkiem gniadosza.- Podetnij go, niech cię diabli! - wrzasnął Duff
[ Pobierz całość w formacie PDF ]