[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sącząc małymi łyczkami drugi kubek, Fafhrd leniwie, za to gruntowniej niż za pierwszym razem, rozglądał się po otoczeniu.Olśniewające piękno tej tronowej sali w ruderze, bajecznie barwny przepych zwielokrotniony przez kontrast z mrokiem i błotem, szlamem i zbutwiałymi schodami, i Aleją Gnoju tuż pod progiem, wszystko to przy bliższym wejrzeniu zbladło, ukazując ruinę i rozkład pod powłoką wspaniałości.Tu i ówdzie czarne, przegniłe, a także rozeschnięte i spękane drewno wyzierało spod draperii, roztaczając również mdlące, wiekowe wyziewy stęchlizny.Usłana kobiercami podłoga siadła, obniżywszy swój środek przynajmniej na piędź.Wielki czarny karaluch schodził po złotych nitkach draperii, a jego brat bliźniak właził na łoże.Pasma nocnego smogu wciskały się przez okiennice, tworząc zwiewne, czarne esy-floresy na tle pozłoty.Obsunęły się niektóre z kamiennych., oskrobanych i pociągniętych lakierem płyt w ogromnym kominku, inne całkiem odpadły, a ze spoin pomiędzy nimi wyleciała większość zaprawy.Kocur rozniecał ogień w piecyku.Buchającą żółtym płomieniem, przypaloną od żarnika drzazgę wepchnął do samego końca, czarnymi drzwiczkami przesłonił długie języki ognia, drzwiczki zamknął na haczyk i odszedł od kominka.Jakby czytając w myślach Fafhrda, wziął kilka kadzidlanych zniczy, zapalił w żarniku i rozstawił po pokoju w błyszczących, płytkich, mosiężnych miseczkach, przy okazji rozdeptując karalucha, a jego bliźniaka chwytając i miażdżąc o nasadę zaciśniętej garści.Poutykawszy co szersze szpary w okiennicach jedwabnymi chustami, ujął srebrny kubek i przez moment mierzył Fafhrda bardzo twardym spojrzeniem, jak gdyby tylko czekając na najmniejsze słówko krytyki tego cudownego, jeśli nawet trochę śmiesznego domku lalki, jaki urządził swojej księżniczce.Po chwili już z uśmiechem podnosił wzorem przyjaciela kubek do ust i obaj przepili do siebie.Wykorzystując konieczność napełnienia pustych kubków, podszedł blisko do Fafhrda.Prawie bez ruszania wargami, wyjaśnił:- Ojciec Iwriany był księciem.Kiedy zadawał mi śmierć przez rozciąganie kołowrotem, zabiłem go z ławy tortur za pomocą chyba czarnej magii.Był nader okrutny, nawet dla własnej córki, ale co książę, to książę, więc ona jest z natury bezbronna i bezradna jak dziecko.Pochlebiam sobie, że utrzymuję ją na bardziej wielkopańskiej stopie niż książę ojciec z czeredą lokajów i pokojówek.Zataiwszy gwałtowny sprzeciw wobec takiej postawy i programu, Fafhrd kiwnął głową i odrzekł uprzejmie:- Niewątpliwie wykroiliście sobie do spółki najczarowniejszy pałacyk, godny zgoła suzerena Lankhmaru, Karstaka Owartamortesa, albo Króla Królów w Tisilinilit.Od łoża doleciał ich niski kontralt Vlany:- Szary Kocurze, twoja księżniczka pragnie wysłuchać opowieści o waszych przygodach dzisiejszej nocy.I czy możemy dostać jeszcze wina?- Tak, Myszo, proszę - zażądała Iwriana.Usłyszawszy dawny przydomek, Kocur drgnął nieznacznie i zerknął na Fafhrda, który skinieniem głowy wyraził swoją zgodę.Ale gospodarz najpierw nalał dziewczynom wina.Nie starczyło dla wszystkich, toteż napoczął nowy gąsiorek, a po krótkim namyśle odkorkował wszystkie trzy, stawiając jeden przy łożu, jeden przy Fafhrdzie wyciągniętym już na miękkich jak puch kobiercach, a jeden zatrzymując sobie.Ten wstęp do ciężkiej popijawy Iwriana obserwowała z lękiem w szeroko otwartych oczach, Vlana cynicznie i z odrobiną złości, obie w milczeniu, bez słowa protestu.Kocur wspaniale opowiedział historię ograbienia rabusiów, obrazowo przedstawiając niektóre wydarzenia i z wielkim talentem koloryzując opowieść – fretko-marmozeta przed ucieczką skoczyła z pazurami do oczu, których jakoś nie dał sobie wydrapać - i tylko dwukrotnie mu przerwano.Przy słowach: „.i świst i gwizd mego Skalpela.Fafhrd zauważył:- O, czyżbyś przezwał również swój miecz? Kocur zesztywniał.- Owszem, a sztylet nazywam Kocim Pazurem.Nie podoba ci się? Zakrawa na dziecinadę?- Nic podobnego.Mój miecz nazywa się Graywand.Wszelki oręż jest w pewnym sensie obdarzony życiem, cywilizowany i godzien imienia.Proszę mów dalej.I kiedy wspomniał nieokreślone zwierzę hasające w kompanii złodziei (które zaatakowało jego oczy!), Iwriana zbladła i wykrzyknęła z drżeniem:- Myszo! To na pewno była żywioła czarownicy!- Czarownika - sprostowała Vlana.- Te tchórzliwe gildyjskie gnojki nie tolerują kobiet, chyba że w roli opłacanych lub gwałconych zaspokoicielek chuci.Ale Krowas, ich obecny król, jakkolwiek przesądny, znany jest z tego, że nie zaniedbuje żadnych środków ostrożności i mógł jak nic wziąć maga na swe usługi.- To wydaje się wielce prawdopodobne i trwoga przeorywuje mnie do głębi - przytaknął Kocur złowieszczym głosem i z posępnym wejrzeniem.W rzeczywistości za grosz w to nie wierzył, ani nie czuł tego, co powiedział - był mniej więcej tak przeorany jak dziewicza preria, jednak skwapliwie podsycał każdy najmniejszy wzrost napięcia w swoim przedstawieniu.Gdy skończył, dziewczęta o rozognionych i rozkochanych oczach wzniosły toast za spryt i odwagę swoich bohaterów.Kocur uśmiechnięty powiódł roziskrzonym okiem dokoła, po czym utrudzony westchnął, wyciągnął się wygodnie, jedwabną chustką otarł czoło i pociągnął tęgi łyk.Poprosiwszy Vlanę o pozwolenie, Fafhrd podjął barwną historię ich ucieczki z Zimnego Zakątka - swojej z Klanu, Vlany z aktorskiej trupy - i wspólnej drogi do Domu Aktora przy Placu Zakazanych Zabaw w Lankhmarze.Iwriana z okrągłymi oczami tuliła się do Vlany, ilekroć wspominał czarnoksięskie moce i dygotała tyleż, jak sądził, ze strachu, co z zachwytu.W duchu uznawał za całkiem naturalne to zamiłowanie puchowej panienki do opowieści z dreszczykiem, ale ciekaw był, czy sprawiłyby jej równie wielką przyjemność, gdyby wiedziała, że jego upiorne opowieści są najprawdziwsze pod słońcem.Ta mimoza jak gdyby żyła w zaświatach marzeń, niewątpliwie za sprawą Kocura.Z prawdziwych faktów Fafhrd pominął jedynie opętanie Vlany myślą o strasznej zemście na Gildii za męczeńską śmierć wspólników i za wypłoszenie jej samej z Lankhmaru, kiedy to występując dla niepoznaki w pantomimie, spróbowała uprawiać złodziejski fach na własną rękę.Naturalnie, nie wspomniał też o własnym - głupim, jak myślał teraz - zobowiązaniu do wzięcia udziału w tej krwawej rozprawie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]