[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Słuchaj, a gdybyś poszła ze mną i zaczekała nakorytarzu?- Dobrze.Ale, jeśli nie wytrzymam?- Jak to właściwie jest? - spytałem i dodałem szybko: - Nie pytam przez ciekawość, rozumiesz,ale, być może, zorientowawszy się, sama potrafiłabyś nad tym zapanować.- To jest strach - powiedziała.Pobladła trochę.- Nie umiem nawet powiedzieć, czego się boję, bowłaściwie nie boję się, tylko, tylko się zatracam.W ostatniej chwili czuję jeszcze taki, taki wstyd,nie umiem ci powiedzieć.A potem już nic.Dlatego myślałam, że to jest jakaś choroba.-dokończyła ciszej i wzdrygnęła się.- Może być, że tak jest tylko tu, na tej przeklętej Stacji - powiedziałem.- Co do mnie, będę robiłwszystko, żebyśmy ją jak najszybciej opuścili.- Myślisz, że to możliwe? - otwarła oczy.- Dlaczegoż by nie? W końcu nie jestem tu przykuty.zresztą, to będzie zależało także od tego,co ustalę ze Snautem.Jak ci się zdaje, czy długo możesz być sama?- To zależy.- powiedziała wolno.Opuściła głowę.- Jeżeli będę słyszała twój głos, to chybadam sobie radę.- Wolałbym, żebyś nie słyszała, co mówimy.Nie, żebym miał coś do ukrycia przed tobą, ale niewiem, nie mogę wiedzieć, co powie Snaut.- Nie kończ.Rozumiem.Dobrze.Stanę tak, żeby słyszeć tylko dzwięk twojego głosu.To miwystarczy.- To zatelefonuję teraz do niego z pracowni.Zostawię otwarte drzwi.- Skinęła głową.Wyszedłem poprzez ścianę czerwonych promieni słonecznych na korytarz, wskutek kontrastuprawie czarny mimo sztucznego oświetlenia.Drzwi małej pracowni stały otworem.Lustrzaneszczątki termosu Dewara leżące na podłodze pod rzędem wielkich rezerwuarów płynnego tlenubyły ostatnim śladem nocnych wypadków.Mały ekran zajaśniał, kiedy zdjąłem słuchawkę inakręciłem numer radiostacji.Sinawa błona światła, powlekająca jak gdyby od wewnątrzmatowe szkło, pękła i Snaut, bokiem przechylony przez poręcz wysokiego krzesła, zajrzał miprosto w oczy.- Witam - powiedział.- Przeczytałem kartkę.Chciałbym z tobą pomówić.Czy mogę przyjść?- Możesz.Zaraz?- Tak.- Proszę cię.Czy.w towarzystwie?- Nie.Jego brązowa od opalenizny, chuda twarz, z grubymi poprzecznymi zmarszczkami na czole, wwypukłym szkle przechylona skosem, jakby był dziwną rybą, mieszkającą w akwarium, zktórego wyzierał przez szybkę, przybrała wieloznaczny wyraz.- No, no - powiedział.- Więc czekam.- Możemy iść, kochanie - zacząłem z nie całkiem naturalnym ożywieniem, wchodząc do kabinypoprzez czerwone smugi światła, za którymi widziałem tylko majaczącą sylwetkę Harey.Głosmnie zawiódł; siedziała zaparta w fotelu, przeplótłszy łokcie pod poręczami.Czy zbyt pózno usłyszała moje kroki, czy też nie mogła rozluznić tego przerazliwego skurczudość szybko, aby przybrać normalna pozę, dość że widziałem ją przez sekundę, walczącą 7.tąniezrozumiałą siłą, która się w niej kryła, i serce zdławił mi ślepy, szalony gniew pomieszany zlitością.Poszliśmy milcząc długim korytarzem, mijaliśmy jego sekcje, pokryte różnobarwnąemalią, która miała - w intencji architektów - urozmaicać pobyt w pancernej skorupie.Już zdaleka zobaczyłem uchylone drzwi radiostacji.Padała z nich w głąb korytarza długa smugaczerwieni, bo i tu docierało słońce.Spojrzałem na Harey, która nie usiłowała się nawetuśmiechnąć, widziałem, jak przez całą drogę, skupiona, przygotowuje się do walki z samą sobą.Zbliżający się wysiłek już teraz zmienił jej twarz, która pobladła i jakby zmalała.Kilkanaściekroków od drzwi przystanęła, zwróciłem się do niej, samymi końcami palców pchnęła mnielekko, żebym szedł, i naraz moje plany, Snaut, eksperyment, cała Stacja, wszystko wydało mi sięniczym wobec męki, z jaką przyszła się tu zmierzyć.Poczułem się oprawcą i chciałem jużzawrócić, kiedy szeroką słoneczną smugę, załamaną na ścianie korytarza, przesłonił ludzki cień.Przyspieszając kroku, wszedłem do kabiny.Snaut był tuż za progiem, jakby zmierzał mi naspotkanie.Czerwone słońce stało w prostej linii za nim i purpurowy brzask zdawał siępromieniować z je-go siwych włosów.Patrzyliśmy na siebie dobrą chwilę, nic nie mówiąc.Badał jak gdyby mojątwarz.Jego wyrazu nie widziałem, oślepiony blaskiem okna.Obszedłem go i stanąłem obokwysokiego pulpitu, z którego sterczały giętkie łodygi mikrofonów.Odwrócił się wolno namiejscu, śledząc mnie spokojnie z tym swoim lekkim skrzywieniem ust, które właściwie niemalsię nie zmieniając stawało się raz uśmiechem, a raz grymasem zmęczenia.Nie spuszczając zemnie oczu, podszedł do całościennej, metalowej szafy, przed którą piętrzyły się po obu stronachjakby w pośpiechu, byle jak wyrzucone sterty zapasowych części radiowych, akumulatorytermiczne i narzędzia, przyciągnął tam krzesło i usiadł, opierając się plecami o emaliowanedrzwi.Milczenie, które zachowywaliśmy dotąd, stawało się już co najmniej dziwne.Wsłuchałem się wnie, koncentrując uwagę na ciszy wypełniającej korytarz, gdzie została Harey, ale nie dobiegałstamtąd najlżejszy szmer.- Kiedy będziecie gotowi? - spytałem.- Moglibyśmy zacząć nawet dziś, ale zapis zajmie jeszcze trochę czasu,- Zapis? Masz na myśli encefalogram?- No tak, zgodziłeś się przecież.A co? - zawiesił głos.- Nie, nic.- Słucham cię - odezwał się Snaut, kiedy milczenie zaczęło znów narastać między nami.- Ona już wie.o sobie - zniżyłem głos prawie do szeptu.Podniósł brwi.- Tak?Odniosłem wrażenie, że nie był naprawdę zaskoczony.Czemu więc udawał? W jednej chwiliodechciało mi się mówić, ale przemogłem się.Niech to będzie lojalność - pomyślałem - jeżeli jużnic więcej.- Zaczęła się domyślać bodaj od naszej rozmowy w bibliotece, obserwowała mnie, dodała jednodo drugiego, potem znalazła magnetofon Gibariana i przesłuchała taśmę.Nie zmienił pozycji, wciąż oparty p szafę, ale w jego oczach ukazał się drobny błysk.Stojąc upulpitu, miałem na wprost siebie skrzydło drzwi, uchylonych na korytarz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]