[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zniesie więc i to.Zniesie wszystko.Tara warta jest tego.Przez krótką chwilęwydawało jej się, że znowu jest letnie popołudnie, że niebo jest niebieskie; że leży senna natrawie w Tarze, patrzy na kłębiące się obłoki, czuje zapach białego kwiecia koniczyny isłyszy przyjemne, pracowite brzęczenie pszczół.Jest popołudnie, słychać dalekie skrzypieniewozów wracających z falistych czerwonych pól.Tara warta jest tego, warta nawet więcej.Podniosła głowę.- Czy dasz mi pieniądze?Spojrzał na nią, jak gdyby bardzo ubawiony.Kiedy przemówił, w głosie jego brzmiałanuta brutalności.- Nie, nie dam!-powiedział.Przez chwilę nie mogła pojąć tych słów.- Nie mógłbym ci ich nawet, choćbym chciał.Nie mam przy sobie ani centa.WAtlancie nie mam ani dolara.Mam trochę pieniędzy, owszem, ale nie tutaj.I nie powiem ci,gdzie są ani ile ich jest.Gdybym jednak dał ci na nie przekaz, Jankesi rzuciliby się na mniejak sfora psów i żadne z nas nic by z nich nie miało.Co na to teraz powiesz?Twarz Scarlett stała się ziemistozielona, na nosie wyrazniej zaznaczyły się piegi, askrzywione usta przypominały usta Geralda podczas ataku furii.Porwała się na nogi znieartykułowanym krzykiem, na którego dzwięk ustały od razu rozmowy w sąsiednim pokoju.Szybki jak pantera Rett przyskoczył do niej, położył jej ciężką dłoń na ustach, otoczyłramieniem talię.Wyrywała mu się zajadle, starając się ugryzć go w rękę, kopiąc go ponogach, chcąc wykrzyczeć swoją wściekłość, rozpacz, nienawiść, gorycz upokorzenia.Wykręcała się na wszystkie strony z żelaznego uścisku jego ramienia, serce jej mało niepękło, bo ciasny stanik nie pozwalał swobodnie oddychać.Rett jednak trzymał ją tak mocno,tak brutalnie, że bolały ją kości, ręka zaś jego na ustach raniła jej nieledwie szczęki.Twarzjego zbladła teraz pod opalenizną, oczy były pełne niepokoju, kiedy udało mu się wreszciepodnieść ją z podłogi, przycisnąć do piersi i usiąść na krześle.Scarlett bez przerwy usiłowałamu się wyrwać.- Kochanie, na miłość boską, przestań! Uspokój się! Nie krzycz! Jankesi tu wejdą, jeżelinie przestaniesz krzyczeć.Uspokój się trochę.Czy chcesz, aby Jankesi zobaczyli cię w takimstanie?Było jej wszystko jedno, kto ją zobaczy, wypełniało ją tylko jedno pragnienie - zabićRetta.Czuła jednak, że opuszczają ją siły.Nie mogła oddychać, bo Rett ją dusił.Gorset gniótłją jak żelazna obręcz; uścisk jego ramion sprawiał, że trzęsła się w bezlitosnej nienawiści ipasji.Nagle głos jego stał się cichy i przytłumiony, pochylona nad nią twarz odpłynęła wnieprzyjemną mgłę, która zagęszczała się coraz bardziej - aż przestała widzieć Retta i niewidziała nic.Kiedy wreszcie zaczęła przychodzić do siebie, była śmiertelnie zmęczona, słaba,zdumiona.Siedziała na krześle, czepek leżał gdzieś obok, Rett bił ją po rękach, a czarne jegooczy przyglądały się jej z niepokojem.Miły młody kapitan starał się wlać jej koniak do ust irozlewał go po jej szyi.Reszta oficerów stała bezradnie dokoła, szepcząc coś i wymachującrękami.- Zdaje mi się, że.zemdlałam - powiedziała, a głos jej brzmiał tak słabo, że sięprzeraziła.- Wypij to - powiedział Rett biorąc szklankę od oficera i podsuwając ją do jej ust.Przypomniała sobie wszystko, ale była zbyt zmęczona, aby się złościć.- Proszę, zrób to dla mnie.Przełknęła, zachłysnęła się i zaczęła kaszlać, ale Rett znowu podał jej koniak.Piła terazchciwie; trunek spływał w nią gorącym strumieniem.- Zdaje mi się, że już jest lepiej, panowie - rzekł Rett - dziękuję wam bardzo za pomoc.Przejęła się tak bardzo wiadomością, że mam zostać stracony.Oficerowie przestępowali z nogi na nogę.Byli wyraznie zmieszani, wreszcieodchrząknąwszy po kilka razy wyszli z pokoju.Młody kapitan przystanął w drzwiach.- Jeżeli mógłbym być w czymkolwiek pomocny.- Nie, dziękuję panu.Oficer wyszedł zamykając za sobą drzwi.- Napij się jeszcze - rzekł Rett.- Nie.- Napij się.Przełknęła jeszcze jeden łyk koniaku.Ciepło rozeszło jej się po całym ciele, siła zaczęławracać w drżące dotąd nogi.Odsunęła szklankę i chciała wstać, ale Rett nie pozwolił jej nato.- Nie dotykaj mnie.Idę już.- Jeszcze nie Poczekaj chwilę.Możesz zemdleć powtórnie.- Wolę mdleć na ulicy, niż zostać tutaj z tobą.- Mimo to ja nie chcę, abyś mdlała na ulicy.- Puść mnie.Nienawidzę cię.Na te słowa blady uśmiech pojawił się na jego twarzy.- To już bardziej do ciebie podobne.Czujesz się już z pewnością lepiej.Siedziała przez chwilę bez ruchu, starając się przywołać na pomoc złość, starając sięzebrać siły.Była jednak zanadto zmęczona, aby móc się czymkolwiek przejmować czynienawidzić.Klęska zaciążyła na niej ołowiem.Postawiła wszystko na jedną kartę i przegrała.Nawet dumę swoją pozwoliła zdeptać.Doszła do kresu wszystkich nadziei.Straciła Tarę, niebędzie mogła utrzymać swoich bliskich.Przez długą chwilę siedziała z zamkniętymi oczyma,słysząc ciężki oddech Retta przy sobie; koniak rozchodził się po jej żyłach, dając złudnepoczucie siły i ciepła Kiedy wreszcie otwarła oczy i spojrzała w twarz Retta, złość zatrzęsłanią znowu.Widząc, że marszczy skośne brwi w grymasie gniewu, Rett uśmiechnął się jakdawniej.- Teraz dopiero czujesz się lepiej.Poznaję to po twoim groznym marsie.- Rozumie się, że mi lepiej.Recie Butler, jesteś największym, najpodlejszym łotrem,jakiego znam! Wiedziałeś dokładnie, co ci powiem, jak tylko zaczęłam mówić, i wiedziałeś,że nie możesz mi pożyczyć pieniędzy.I mimo to pozwoliłeś mi mówić.Mogłeś mi byłzaoszczędzić.- Zaoszczędzić ci tego i nic nie usłyszeć? O, nigdy! Mam tutaj tak mało rozrywek.Odniepamiętnych czasów nie słyszałem nic podobnie przyjemnego.- Roześmiał się drwiąco.Scarlett porwała się na nogi i pochwyciła czepek.Położył jej niespodziewanie ręce na ramionach.- Jeszcze nie.Czy czujesz się dość dobrze, aby porozmawiać rozsądnie?- Puść mnie!- Widzę, żeś już zdrowa.A więc powiedz mi: czy byłem jedną sroką, jaką trzymałaś zaogon? - Oczy jego patrzyły na nią bacznie i przenikliwie, obserwowały najmniejszą zmianę wjej twarzy.- Co masz na myśli?- Czy byłem jedynym, któremu chciałaś zaproponować tę transakcję?- A cóż to ciebie obchodzi?- Obchodzi mnie więcej, niż ci się zdaje.Czy masz jeszcze innych mężczyzn w zapasie?Odpowiedz!- Nie.- Nie do uwierzenia.Trudno mi sobie wyobrazić ciebie bez pięciu czy sześciu innych wrezerwie.Przekonany jednak jestem, że nawinie się ktoś, kto zgodzi się na twoją interesującąpropozycję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]