[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To było dobre stworzenie.Czy Glandyth nadal sieje śmierć i zniszczenie w Bro-an-Vadhaghu?- Tak.Sądzę, że jeszcze go spotkasz.- A wtedy zabiję go.- Możliwe.Lord Arkyn zniknął.Pałac zniknął.Z mieczem w ręku Corum stał przed niskimi, wypaczonymi drzwiami wiodącymi do domostwa Shoola.Za nim, w ogrodzie, rośliny wyciągały się ku górze, by pić deszcz, który padał z bladego nieba.Dziwna cisza wisiała nad ciemnym i prostym w kształtach budynkiem, lecz Corum bez wahania wbiegł do środka i podążył ekscentrycznie udekorowanymi korytarzami.- Rhalino! Rhalino! - Wnętrze prymitywnej budowli tłumiło jego głos niezależnie od tego, jak głośno krzyczał.- Rhalino!Biegł przez mroczne pokoje, aż usłyszał zawodzący głos, który natychmiast rozpoznał.Shool!- Shoolu! Gdzie jesteś?- Książę Shoolu.Powinienem być tytułowany zgodnie z moją właściwą rangą, która zostanie mi jeszcze przywrócona.Kpisz ze mnie teraz, gdy moi wrogowie mnie pobili.Corum wszedł do pokoju, gdzie był Shool.Rozpoznał jedynie oczy.Reszta była czymś uschniętym, zmalałym, leżącym na łóżku i niezdolnym do ruchu.Shool zaskamlał.- I ty też przyszedłeś znęcać się nade mną teraz, gdy jestem zwyciężony.Tak to zwykle jest z wielkimi, gdy upadną.- Wyrosłeś niegdyś jedynie dzięki specyficznemu poczuciu humoru Ariocha.- Cicho! Nie pozwolę się oszukiwać.Arioch zemścił się na mnie, gdyż byłem potężniejszy niż on.- Otrzymałeś, nic o tym nie wiedząc, cząstkę jego mocy.Nie ma już Ariocha w Pięciu Wymiarach, Shoolu.Wprawiłeś w ruch maszynę, która ostatecznie go zniszczyła.Chciałeś jego serca, by uczynić go swym niewolnikiem.Wysłałeś już przedtem wielu Mabdenów, by je ukradli.Oni przegrali.Nie powinieneś wysyłać mnie, Shoolu, gdyż ja nie zawiodłem, co zaowocowało również i twoją niemocą.Shool pociągnął nosem i pokiwał zmizerowaną głową.- Gdzie jest Rhalina, Shoolu? Jeśli coś jej się stało.- Coś jej się stało? - Potężny śmiech wyrwał się z wynędzniałych ust.- Ja miałbym ją skrzywdzić? To ona usidliła mnie.Zabierz ją stąd jak najprędzej.Wiem, że chce mnie otruć.- Gdzie jest?- Dałem ci dary.Nową rękę i oko.Byłbyś nadal kaleką, gdybym nie był dla ciebie tak dobry.Lecz wiem, że zapomnisz o mojej wspaniałomyślności.Będziesz.- Twoje „dary” omal nie okaleczyły mi duszy! Gdzie jest Rhalina?- Obiecaj, że nic mi nie zrobisz, jeśli ci powiem!- Dlaczego miałbym chcieć zranić tak wzruszającą istotę jak ty, Shoolu? A teraz powiedz mi.- Na końcu przejścia są schody.Na ich szczycie jest pokój.Chciałem zrobić z niej swoją żonę, wiesz.To byłoby cudowne, być żoną boga.Nieśmiertelną.Ale ona.- Zamierzałeś mnie zdradzić?- Bóg może robić, co mu się podoba.Corum wyszedł z pokoju, pobiegł przejściem i niewysokimi schodami w górę, uderzając jelcem miecza w drzwi.- Rhalino!Zza drzwi dobiegł zmęczony głos:- A więc wróciła ci moc, Shoolu.Nie oszukasz mnie już udając Coruma.Choćby i on był martwy, nie oddam się innemu, zwłaszcza.- Rhalino! To naprawdę ja, Corum.Shool jest bez siły.Kawaler Mieczy został wygnany z tego wymiaru, a razem z nim odeszły czary Shoola.- Naprawdę?- Otwórz drzwi.Rygle zostały ostrożnie odsunięte i w drzwiach stanęła Rhalina.Zmęczona, gdyż niewątpliwie wiele przecierpiała, lecz niemniej piękna.Popatrzyła głęboko w oczy Coruma, a jej twarz wyrażała ulgę.Zemdlała.Corum zniósł ją, przeszedł przez korytarz.Zatrzymał się przy pokoju Shoola.Niegdysiejszy czarownik zniknął.Podejrzewając podstęp, pospieszył do głównych drzwi.W deszcz, ścieżką między kołyszącymi się roślinami, spieszył Shool.Jego stareńkie nogi ledwo mogły go unieść.Zebrawszy dość odwagi rzucił w tył spojrzenie, a ujrzawszy Coruma, aż skurczył się ze strachu.Zanurkował w krzaki.Rozległo się mlaskanie.Syk.Jęk.Żołądek podszedł Corumowi do gardła.Rośliny Shoola posilały się po raz ostatni.Ostrożnie przeniósł Rhalinę ścieżką, szarpiąc się z winoroślą i kwiatami, które chciały ich pochwycić i ucałować, aż w końcu dobrnęli do brzegu.Była tam uwięziona łódź, mały skif, który przy ostrożnym żeglowaniu mógł zanieść ich z powrotem do Zaniku Moidel.Morze wygładzał szary, nieustannie padający deszcz.Na horyzoncie niebo zaczęło jaśnieć.Corum ułożył Rhalinę w łodzi i wziął kurs ku Górze Moidel.Obudziła się w kilka godzin później.Spojrzała na niego, uśmiechnęła się słodko i znowu zasnęła.Blisko zmierzchu, gdy łódź płynęła pewnie ku domowi, wstała i usiadła obok niego.Owinął ją swoim szkarłatnym płaszczem, nic nie mówiąc.Gdy wzeszedł księżyc, pochyliła się i pocałowała go w policzek.- Nie miałam nadziei.- zaczęła.Przez kilka chwil płakała, aż ją uspokoił.- Corumie - powiedziała po chwili -jak to wszystko w ogóle się udało.A on zaczął opowieść o wszystkim, co go spotkało.Opowiedział jej o Ragha-da-Khetach, o magicznym latawcu, o Krainach Płomieni, o Ariochu i o Arkynie.Powiedział jej wszystko, prócz’ dwóch rzeczy.Nie wspomniał, jak on - czy raczej Ręka Kwlla zamordowała Króla Temgol-Lepa, który chciał go otruć, ani o jej rodaku Hanafaksie, który próbował mu pomóc.Gdy skończył, jej czoło rozchmurzyło się i westchnęła ze szczęścia.- Mamy więc w końcu pokój.Konflikt się skończył.- Tak, pokój.Na niedługi czas - jeśli będziemy mieli szczęście.Zaczęło wschodzić słońce.Skorygował kurs.- Nie opuścisz mnie już? Panuje teraz Ład i.- Panuje tylko w tym wymiarze.Władcy Chaosu nie będą uszczęśliwieni tym, że ściągnąłem zagładę na jednego z nich.A Lord Arkyn wie, że wiele jeszcze musi zostać zrobione, zanim Ład opanuje znów niezachwianie Piętnaście Wymiarów.Glandyth-a-Krae zaś da jeszcze znać o sobie.- Nie będziesz już szukał na nim zemsty?- Już nie.Był jedynie narzędziem Ariocha.Za to on nie zapomni o swej nienawiści do mnie.Niebo oczyściło się.Było błękitne i złote.Wiał ciepły wiatr.- Corumie, czy zatem nigdy nie mamy zaznać spokoju?- Kiedyś uzyskamy go zapewne.Lecz będzie to zawsze tylko przerwa w zmaganiach.Cieszmy się zatem tą przerwą, jak tylko potrafimy.Przynajmniej tyle wygraliśmy.- Tak - rozpogodziła się.- A pokój i miłość, które trzeba wywalczyć, są więcej warte niż takie, które się po prostu dostaje.Objął ją ramieniem.Słońce było już wysoko.Jego promienie dotykały lśniącej ręki i takiegoż oka.Sprawiały, że ich przypominające klejnoty okrycie płonęło jaśniej i żywiej od ognia.Lecz Rahlina tego nie zauważyła.Zasnęła znów w ramionach Coruma.Góra Moidel znalazła się w polu widzenia.Jej zielone zbocza były obmywane przez spokojne błękitne morze, a słońce wydobywało biel kamieni zamku.Był przypływ i mierzeja skryła się pod wodą.Corum spojrzał na uśpioną twarz Rhaliny.Uśmiechnął się i łagodnie pogładził jej włosy.Zobaczył puszczę stałego lądu.Nic już stamtąd nie groziło.Zapatrzył się w bezchmurne niebo.Miał nadzieję, że przerwa w zmaganiach będzie długa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl