[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kamienie w kręgu były starożytne; to konkretne siedliskodemona.Wzniesiono na długo przed nastaniem prehistorii.Znał jednak całkiemdobrze zaklęcia i nie sądził, by chłopiec musiał posłużyć się magią żuchwy.Głosi umysł wyroczni będą zbyt zaabsorbowane nim samym, a on musiał poznać pew-ne rzeczy mimo ryzyka.które było wysokie.Ze względu na Jake a i na samegosiebie desperacko pragnął je poznać.Otworzył swój woreczek i pogrzebał w nim, odsuwając na bok suche listkitytoniu, aż trafił palcami na zawinięty w biały papier mikroskopijny przedmiot.Przez chwilę ważył go w ręku, patrząc z roztargnieniem w niebo.Wreszcie odwi-nął papier i położył na dłoni zawartość białą tabletkę, której krawędzie pokru-szyły się w trakcie wędrówki.Jake spojrzał na niego zaciekawiony. Co to jest?Rewolwerowiec parsknął śmiechem. Kamień filozoficzny odparł. Cort opowiadał nam, że meskalinę stwo-rzyli Starzy Bogowie, sikając na pustynię.Jake zrobił zdziwioną minę. To narkotyk wyjaśnił rewolwerowiec. Ale nie taki, który cię usypia.Po tym jesteś przez jakiś czas bardziej pobudzony. Jak po LSD stwierdził z miejsca chłopiec i znowu zrobił zdziwionąminę. Co to takiego? Nie wiem mruknął Jake. Tak mi się wymsknęło.Myślę, że to sięwzięło.no, wiesz.z tego, co było wcześniej.Rewolwerowiec pokiwał głową, lecz wątpliwości pozostały.Nigdy nie słyszał,żeby meskalinę nazywano LSD, nawet w starych książkach Martena. Czy to ci nie zaszkodzi? zapytał Jake. Nigdy dotąd nie zaszkodziło odparł rewolwerowiec, zdając sobie spra-wę, że udzielił wymijającej odpowiedzi. Nie podoba mi się to.96 Nie szkodzi.Rewolwerowiec ukląkł przed bukłakiem, nabrał wody do ust i połknął tablet-kę.Tak jak zawsze, poczuł natychmiastową reakcję w ustach: wydawały się prze-pełnione śliną.Usiadł przy wygasłym ognisku. Kiedy zacznie się z tobą coś dziać? zapytał Jake. Nie tak prędko.Cicho.Jake umilkł i obserwował podejrzliwie rewolwerowca, który przystąpił spo-kojnie do rytuału czyszczenia rewolwerów.Po jakimś czasie wsunął je z powro-tem do kabur. Daj mi swoją koszulę, Jake powiedział.Chłopiec ściągnął niechętnie spłowiałą koszulę przez głowę i podał rewolwe-rowcowi.Ten wyciągnął igłę z bocznego szwu dżinsów i nici z pustego miejsca na nabójprzy pasie i zaczął zszywać długie rozdarcie na jednym z rękawów.Kiedy skoń-czył i oddał koszulę, zaczęła działać meskalina miał uczucie, że zaciska mu siężołądek i wszystkie mięśnie przestawiają się na wyższy bieg. Muszę iść oznajmił, wstając.Chłopiec uniósł się, z zatroskaną twarzą, a potem z powrotem usiadł. Uważaj powiedział. Proszę. Pamiętaj o żuchwie przypomniał mu rewolwerowiec.Odchodząc, położył dłoń na głowie Jake a i zmierzwił jego włosy koloru ku-kurydzy.Własny gest zaskoczył go, i parsknął śmiechem.Jake patrzył za nimz pełnym niepokoju uśmiechem, aż zniknął między wierzbami.Rewolwerowiec podążał prosto do kamiennego kręgu, przystając tylko raz,by napić się zimnej wody ze strumienia.Zobaczył swoje odbicie w niewielkimoczku wodnym, okolonym mchem i nenufarami, i przez chwilę przyglądał musię, urzeczony niczym Narcyz.Jego mózg zaczął reagować na narkotyk, zwalnia-jąc bieg myśli i wyraznie pogłębiając konotacje każdej idei, każdego świadectwazmysłów.Rzeczy nabrały ciężaru i rozmiarów, które dotąd pozostawały niezau-ważalne.Rewolwerowiec wyprostował się i wbił wzrok w splątany gąszcz wierzb,przez który przebijało się złocistą ukośną smugą słońce.Zanim ruszył dalej, śle-dził przez chwilę grę pyłków i malutkich fruwających drobin.Narkotyk często wprawiał go w niepokój; jego osobowość była zbyt silna (al-bo może zbyt prosta), by sprawiało mu przyjemność zrzucenie skóry, obnażeniesię, odsłonięcie na silniejsze emocje, które łechtały go niczym kocie wąsy.Tymrazem jednak był względnie spokojny.To dobrze.Wyszedł na polanę i stanął w kręgu, pozwalając luzno biec myślom.Owszem,reakcja była teraz szybsza i mocniejsza.Trawa wrzeszczała na niego zielenią;wydawało mu się, że jeśli pochyli się i wytrze o nią ręce, zielona farba pokryjewszystkie palce i całe dłonie.Opanował figlarną pokusę, by to sprawdzić.Wyrocznia się nie odzywała.Nie czuł seksualnego pociągu.97Podszedł do ołtarza i na chwilę przy nim stanął.Koherentne myślenie byłoteraz niemal niemożliwe.Jego zęby dziwnie się czuły w szczękach.Na świeciebyło za dużo światła.Wspiął się na ołtarz i położył na plecach.Jego umysł stałsię dżunglą dziwnych myśli-roślin, których nigdy przedtem nie widział ani niepodejrzewał, że istnieją; wierzbową dżunglą, która wyrosła bujnie wokół strumie-nia meskaliny.Niebo było wodą i unosił się zawieszony nad jej taflą.Ta myślprzyprawiła go o zawrót głowy, który wydawał się jednak odległy i pozbawionyznaczenia.Przypomniał sobie fragment starego wiersza, nie tamtej rymowanki, o nie; je-go matka bała się leków i konieczności ich zażywania (podobnie jak bała się Cortai konieczności korzystania z usług tego dręczyciela chłopców); ten wiersz usły-szał od jednego z Danów mieszkających na północ od pustyni, tam gdzie ludzieżyli wśród maszyn, które na ogół nie działały.a jeśli działały, czasami pożera-ły ludzi.Wiersz tłukł mu się po głowie, przypominając (w charakterystyczny dlameskalinowego transu luzny sposób) śnieg padający w szklanej kuli, którą miałjako dziecko mistyczny i na pół fantastyczny śnieg.Poza zasięgiem rodzaju ludzkiegoKropelka pieklą, dotyk dziwnego.W drzewie, które rosło nad ołtarzem, pojawiły się twarze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]