[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale mówię ci przecież, trzymał mnie tak chyb.i z godzinę, wyżalał się i tym kołtunem machał.B.i łam się go trochę, dlatego pod komendą policji st.i nęłam, a potem już nie zdążyłam znaleźć tego sklepu z narzutami, bo spotkałam Izę i czas jakoś za szybk*' przeleciał, a w domu już Karola nie było.Nie lubit,.jak on tak bez pożegnania wyjeżdża, powiedział.i bym mu, żeby w tej Danii kupił remuladę, na zapci.nawet, a czy mu to samemu przyjdzie do głowy?Już po kwadransie Justynka miała pełny obraz wy darzeń, jakie przytrafiły się ciotce w dniu dzisiejszym, Malwina bowiem opowiadała w kółko to samo.Dębi l z peruką rozrósł się do potężnych rozmiarów, szcze­gólnie że dołączył do niego klient, uciekający taksów karzowi.To wreszcie Justynkę zainteresowało.- Złodzieje samochodowi powinni go kochać n.u l życie - zauważyła.- Takie zamieszania sami wywo łują, żeby z nich korzystać.Ukraść samochód z pat kingu, kiedy wszyscy patrzą w inną stronę, i to z wie l kim zaciekawieniem, to trochę jak sztuczny tłok.Z kolei Malwina zainteresowała się gwałtownie- No popatrz, a mnie to do głowy nie przyszłoL- Dlaczego miało przyjść? Ciocia chyba nie krad­nie samochodów?- No nie, ale.ale mnie to obchodzi! Wuj po-srawi samochód albo ja sama.- W razie gdyby pod kasynem, niech ciocia spraw­dzi w środku, czy nie ma tego kudłatego - poradziła z wielką powagą siostrzenica, którą to wszystko razem zaczęło trochę śmieszyć, a trochę irytować.- Czyja bym mogła już iść spać? Jutro mam wykłady od rana.- O Boże! A ja tu sama jestem cały czas! Dlacze­go w ogóle tak późno wróciłaś? Nie mogłaś wrócić wcześniej? No dobrze, idź sobie spać, ja nikogo nie obchodzę.Justynka nie próbowała zaprzeczać, w głosie ciotki bowiem zadźwięczało wyraźne roztargnienie.Ponad­to ostatnie słowa przypomniały jej własny problem.Zabrała torbę i poszła na górę.Myśleć zaczęła już na schodach.Nieprawdą było, że nie miała powodzenia.Miała, oczywiście, nawet dość duże.Tyle że nie u tych, na których jej akurat zależało.No dobrze, nie u tych, liczba mnoga była niewłaściwa.U tego jednego.W zeszłym tygodniu spotkały się z Basią w cztery oczy, pogadały od serca, zdenerwowana Basta mu­siała się zwierzyć i poradzić, bo tak się jakoś głupio wmieszała w to nieudane małżeństwo Natalii i Piot­ra.Natalia była jej przyjaciółką od szkolnych lat, Piotr pojawił się później, też jako przyjaciel, a co najmniej dobry kumpel.Właśnie Piotr stanowił przedmiot starannie skry­wanych zainteresowań Justynki.Znali się, no i co z tego? Nic.Piotr na nią nie leciał.Małżeństwo się rozpadało po dwóch latach, nic miało żadnych szans przetrwania.Basta została obarczona w wielkim zaufaniu sekretami obu stron i co właściwie miała z tym zrobić? Piotr szukał nowej partnerki, trochę był zestresowany, nie chciał się starać, wolał, żeby się o niego starano, niekonsekwentna przy tym określał Natalię mianem nachalnej i natrętnej.Basię obowiązywała lojalność w stosunku do Natalii, galimatias uczuciowy, o mój Boże, tylko się powiesić!Justynce Piotr wpadł w oko już dawno, podobny był do Gregory Pecka, podobał się jej szaleńczo! Rozpad małżeństwa stwarzał okazję, której nie umiała wykorzystać, nie nadawała się do takiej walki, starania, zdobywanie, agresja, o nie, to nie leżało w jej charakterze.Zresztą, podobno Natalia wzięła sobie Piotra przebojem i co z tego wyszło? Klęska.Justynka posunęła się tak daleko, że raz sama zaproponowała mu jakiś wyskok na kawę.Piotr zaproszenie przyjął chęt­nie, posiedzieli, pogadali o życiu i cześć.Nic więcej.Nie chciał jej, nie pasowała mu.Wszyscy inni, okazujący jej względy, byli do kitu.Nie nadawali się do niczego, partnerstwo usiłowali zaczynać od łóżka, a Justynka życzyła sobie inaczej.Nie będzie przecież sypiać z całym miastem! Ani nawet nie z całą uczelnią! Chciała być doceniona i upragniona w pełni, chciała się podobać i być akceptowana nie tylko ze względu na opakowanie.Miała przecież, do licha, także jakąś zawartość!Niepowodzenie z Piotrem to nie było coś, przez co należałoby zaraz skakać do Wisły, ale gryzło i gniotło.Gnębiło.Odbierało dobre samopoczucie i wiarę w sie­bie.I dziś właśnie zaczęła nabierać nieśmiałej na­dziei.Konrad jej się spodobał od pierwszej chwili, ale samo podobanie to nie było wszystko.Spodobać się jej mógłby piękny koń, piękny obraz, piękny budy­nek.Nie poleci wszak do łóżka z koniem ani, tym bardziej, z obrazem czy budynkiem! W trakcie roz­mowy wyszło także coś z jego wnętrza i nadzieja nabrała rumieńców, a tu proszę.Chała.Udawał za­interesowanie nią, a de facto zainteresowany byt wujem, możliwe, że także ciotką.Klientką.Prywat­nie z pewnością miał swoją dziewczynę i harem nie był mu potrzebny.Obrzydliwość, ale jakoś trzeba się do niej ustosunkować.A właściwie po co jej to, skoro więcej prawdopo­dobnie już się z nim nie zobaczy.?Zasnęła, zanim zdążyła w pełni uporządkować własne uczucia.Zasnęła w końcu także Malwina, zmęczona okro­pnym mętlikiem w głowie.Czy ci złodzieje na parkin­gu pod kasynem mają jakiś sens, skoro Karol powi­nien z Danii wrócić w trumnie? I czy, wobec tego, brama może mieć jakiekolwiek znaczenie.?* * *Karol wrócił wieczorem z Kopenhagi w doskonałym stanie, za to równie wściekły, jak zdumiony.W znaczeniu prezentowanych nowości połapał się błyskawicznie, z miejsca rozpoczął pertraktacje i na­gle go zastopowało.Musiał się porozumieć ze swoją Firmą, z pracownikami, ściągnąć faksami parę doku­mentów, podać rozmaite informacje na piśmie, za­dzwonił zatem do biura krótko po dziesiątej i nie zastał nikogo.Z wyjątkiem osamotnionej Beatki, któ­ra w niepokoju i wręcz panice powiadomiła go o taje­mniczej absencji całego personelu.- Za kwadrans chcę wiedzieć, co się stało- rzekł zimno.- Czekam na telefon.- Kolskiego żona.- wydusiła z siebie Beatka- Co Kolskiego żona? Umarła?- Nie.Dzwoniła dopiero co, że całą noc był chory.Dopiero o siódmej zasnął.- O siódmej powinien był obudzić się i przyjść do pracy.-.i ona go zamknęła na klucz w mieszkaniu, żeby nie wyszedł, bo jest nie do życia.Karol pomyślał, że Kolskiego żona musiała znienacka zwariować.No dobrze, to Rolski, a reszta.- Za kwadrans czekam na konkretne informacjePrzerażona Beatka rzuciła się do telefonu.Z osiemnastu osób, zatrudnianych przez Karola, osobiście podniosła słuchawkę tylko jedna.W pozostałych wypadkach odezwały się trzy żony, jedna gosposia i dwie mamusie, komunikując sucho, iż delikwent jest ciężko chory, właśnie zasnął i NIE ZOSTANIE obudzony.O rodzaju choroby nie życzyły sobie rozmawiać.Reszta nie odbierała telefonów.Jedyny uchwytny, asystent głównego księgowego trzymający rękę na pulsie cen wszystkich materiałów budowlanych świata, słabym głosem wyjaśnił, że właśnie się obudził, ale nie czuje się na siłach wstać z łóżka.W ogóle boi się wstać, żeby go na nowo nie złapało.Jeszcze chociaż ze dwie godziny.- No dobrze, ale co ci jest? - dopytywała rozpaczliwie Beatka.- Ja muszę Wolskiemu powiedzieć, awanturuje się z Kopenhagi! Na co jesteś chory, na litość boską? Co to za jakaś epidemia?- A co? - zainteresował się niemrawo asystęt - Ktoś jeszcze.?- Wszyscy! Nikogo nie ma w pracy! Nie odpo­wiadają! Rodziny mówią, że chorzy! Co to za cho­roba, plaga jakaś czy co, mów natychmiast, na co jesteś chory, za dwie minuty muszę dzwonić do sze­fa, co ci jest?!- O rany.- CO ci jest.?!!!Asystentowi głównego księgowego wróciły nagle utracone nocą siły.- Sraczkę mam!!! - wrzasnął okropnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl