[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Za nimi! — wrzasnął oficer.Rzuciliśmy się z powrotem w zagajnik, w stronę „sama”, pozostawionego obok maliniaka.Istniała szansa, że auto Hertla nie wyprzedzi nas zbyt znacznie.Przecież na przesiece Hertel musiał jechać wolno, aby nie połamać resorów.My zaś biegliśmy po przekątnej.Za nami pędziła Zaliczka, od czasu do czasu popiskując, nie wiadomo - z gniewu czy też ze strachu.Zaliczka miała długie nogi.Dogoniła nas i mimo naszych protestów wpakowała się do auta.- Prędzej! prędzej - przynaglał mnie ofieer - na drodze jeszcze się unosi kurz.Oni przed chwilą tędy przejeżdżałi.Gwałtownie ruszyłem z miejsca.- Nie dogonicie ich - triumfująco syczała Zaliczka za moimi plecami.- Mają świetny samochód, a wy starego grata.Wyjechałem na drogę.Strzałka na szybkościomierzu poczęła przesuwać się w prawo,Oficer milicji gromił Zaliczką:- Pani się zadaje z bandytami.To oburzające.Naukowiec w towarzystwie bandytów schwytany na gorącym uczynku kradzieży dzieł sztuki,- Bandyci? Kradzież? - oburzyła sią Zaliczka.- To przecież wy jesteśeie bandytaini.Ale nie udało sią wam.Pan Karol okazał sią sprytnieiszy.To wspaniały detektyw, nigdy o tym nie wątpiłam.Oficer na chwilą aż zaniemówił ze zdumienia,- Detektyw? Bandyta, złodziejaszek, a nie detektyw.Czy pani wie, kim ja iestem?To mówiąc podał jej legitymacią oficera Komendy Główmej MO.Zaliczka pobieżnie obejrzała legitymację.- Zapewne została sfałszowana - rzekła.Co? Co takiego? - oficer trząsł się ze złości.Przestałem zwracać uwagę na ich dialog, bo droga miała ostre zakrąty.Minęliśmy miasteczko.Dopiero na szosie do Ciechocinka, na długim odcinku prostej drogi, dojrzałem wreszcie czarny wóz Hertla.Przycisnąłem pedał gazu, diabełek począł kiwać głową przypominając mi o ostrożności w czasie jazdy.Za moimi plecami Zaliczka opowiadała oficerow - Dopiero dzisiaj pan Karol przyznał mi się, że jest detektywem.Napotkałam go w lesie podczas popołudniowego spaceru.Był w towarzystwie jakiegoś pana i Teresy.Przyłączyłam się do nich, choć twie dzilł, że to może mnie narazić na niebezpieczeństwo ponieważ właśnie nadszedł moment decydującej rozgrywki z bandytami, polującymi na ukryte dzieła sztuki.To chodziło o pana Tomasza.Ale mnie niebezpieczeństwo nie przerażało.Wtedy zgodzili się abym im pomogła, pan Karol nareszcie przyznał że jest detektywem.Poszliśmy do starych bunkkrów, pan Karol odkrył właz i potem z podziemia począł wynosić do samochodu zbiory dziedzica Diunina.- A co się stało z Teresą? Pani mówiła, że wraz z wami była i Teresa - powiedziałem nie odwracając głowy.- Zapewne została w podziemiach - padła odpowiedź.Na liczniku miałem sto czterdzieści kilometrów, lecz wydawało mi się, że ani odrobinę nie zmiejszyła się odległość między „samem” i czarnym samochodem Hertla.- Skręcili! Skręcili na szosę do Torunia! - krzyknął ofłcer.Przycisnąłem hamulce, aż razległ się głośny pisk.I również wjechałem na toruńską szosę.Z początku biegła przez las, potem zbliżyła się do Wisły.Znowu wzrastała szybkość „sama”.Sto pięćdziesiąt, sto sześćdziesiąt kilometrów.Dopiero teraz zauważyłem, że jednak dość znacznie zbliżam się do czarnej limuzyny.Potem odległość ta jeszcze zmalała, bo Hertel musiał zwolnić tempo jazdy, gdyż na szosie ukazało się kilka furmanek.Na niewielkim odcinku drogi udało mi się osiągnąć prędkość stu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę.Mój „sam” okazał się wspaniałym samochodem.Dogoniliśmy Hertla pod Toruiniem.Gdy spróbowałem go wyprzedzić, zjechał na lewą krawędź szosy i chciał mnie zepchnąć do rowu.Zahamowałem w porę i wycofałem się do tyłu.Schwytaliśmy ich przed zamkniętym szlabanem kolejowym.Oficer milicji wyskoczył z „sama” i podszedł do czarnego wozu Hertla.- Wysiadać! Natychmiast wysiadać! - krzyknął.Najpierw wygramolił się z auta pan Karol, a potem Hertel.- Przecież nie stało się nic złego - tłumaczył się Hertel.- Nie zrobiliśmy nikomu krzywdy.- Oskarżam was o to, że próbowaliście skraść dzieła sztuki, będące własnością państwa polskiego, Hertel wzruszył ramionami.- One były niczyją własnością, ponieważ nikt nie wiedział, gdzie zostały ukryte.My odnaleźliśmy to miejsce, więc zbiory Dunina nam się należą.Tego, co zrobiliśmy, nie można nazwać kradzieżą.Sąd nas uniewinni.- To się okaże - rzekł oficer, - Odpowiadać będziecie także za dwukrotną napaść na Skałbanę.Hertel wzruszył ramionami.- Proszę pana - powiedział - Skałbanę, można rzec, potraktowaliśmy z niezwykłą łagodnością.Jemu należy się stryczek za zabójstwo Pluty.Próbował także i mnie zwabić do budy na wyspie.Tylko, że ja nie byłem Plutą.- Zgłośicie się w Komendzie Powiatowej MO celem złożenia zeznań - rozkazał im oficer.- A teraz proszę przenieść do naszego samochodu wszystkie rzeczy skradzione z podziemi.Zrozumielir że przegrali.Opór nie miał najmniejszego sensu.Poslusznie więc wypełnili rozkaz.Ukradli przede wszystkim starą broń: tureckie jatagany, wysadzane koralami, kilka kindżałów o rękojeściach pokrytych drogimi karnieniami oraz kołczan i wschodnią tarczę z umbem złoconym, nabijanym turkusami.Oprócz broni zdołali zabrać z podziemia starą srebrną zastawę stołową, cztery wielkie dzbany pozłacane i pozłacaną misę.- Czy dużo podobnych rzeczy pozostało jeszcze w bunkrze? - spytał ich oficer.Podchwyciliśmy ukradkowe spojrzenia, które między sobą wymienili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]