[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dość miałem pobłażliwych uśmieszków, jakimi obdarzano moją dotychczasową „twórczość”, w której przy pomocy przygodowej, awanturniczej fabuły popularyzowałem poważne problemy naukowe.Teraz sam zapragnąłem napisać coś nobliwego, jakąś niewielką monografię o pułkowniku zapędzonym do dalekiego Ałbazina.„Monografia? – rozmyślałem.– Czemu nie? Czym to ja gorszy od innych?”W wydawnictwie dokładnie przeczytano mój konspekt i potraktowano mnie z łagodną życzliwością, która do niczego nie zobowiązuje.W podobny sposób odnosiłem się zawsze do nieszkodliwych maniaków, proponujących mi w redakcji przeczytanie walizki swoich wierszy.– Jak widać z pańskiego konspektu – powiedział mi pan kierujący losami wydawnictwa – kroi się panu raczej książka podróżnicza, a nie monografia historyczna.A ponieważ książkami podróżniczymi zajmuje się inne wydawnictwo, może tam złoży pan swój konspekt? O, to wydawnictwo jest bliziutko, na tej samej ulicy, drogi panie.Westchnąłem jak Lejzorek Rojtszwaniec[4].Zwinąłem konspekt w trąbkę i wyszedłem.Na korytarzu wydawnictwa zajmującego się książkami podróżniczymi napotkałem poetę-nadradcę z Wydziału Kultury, który podobnie jak i ja przyjechał dziś do Warszawy w sprawach wydawniczych.Nadradca radośnie wykrzyknął na mój widok:– Ach, kogo ja widzę? Nasz kochany Jojne Kotylion szuka finansów na spotkanie z Panem Bogiem.Pożegnałem go bardzo chłodno.Nagle wydało mi się, że rzeczywiście jestem owym Jojne Kotylionem, który przypadkiem znalazł tajemniczą karteczkę.Pomyślałem, że nadradca nie omieszka opowiedzieć redaktorom wydawnictwa wesołej historyjki ze Stanisławowa i że stawiwszy się przed nimi, usłyszę tylko wybuch śmiechu.„Nie sprowadzę lwa.Co najwyżej mogę sobie kupić pokojowego pieska” – myślałem powłócząc nogami po ulicach Warszawy.Zmęczony usiadłem na ławeczce w Alejach Jerozolimskich.Odwinąłem z papierka kupioną w sklepie bułeczkę z szynką, zjadłem ją ze smakiem, a papierek wyrzuciłem do ulicznego kosza.W tym samym koszu znalazł się także konspekt monografii historycznej pułkownika z Ałbazina.Mój kolega redakcyjny, Karol, kupił ode mnie skuter.Sprowadzony przez niego fachowiec stwierdził, że skuter jest już bardzo zniszczony, i dlatego Karol zapłacił mi za niego tylko połowę jego dawnej wartości.Wręczywszy mi pieniądze, kolega poklepał mnie po plecach:– A więc się nie omyliłem.Puszczasz się na wielkie hazardy, miły Tomaszu.Jaka szkoda, że robisz z tego wielką tajemnicę! Byłem gotowy partycypować[5] w twojej imprezie.Nie musiałbyś wówczas sprzedawać skutera.Nie miałem chęci wyprowadzać go z błędu.Nie ma rady na ludzi, którzy chcą nas widzieć gorszymi, niż jesteśmy w rzeczywistości.Otrzymane od Karola pieniądze, a także te uzyskane z Prezydium WRN włożyłem do dużej koperty z napisem: AŁBAZIN.Potem poczułem się bardzo chory, bo wiedziałem, że skończyły się moje piękne wycieczki za miasto i chyba nie będę miał dosyć wytrwałości, aby ponownie oszczędzać na kupno skutera.Przekonanie o własnej chorobie było u mnie tak wielkie, że wyciągnąłem z tapczana pościel i zaraz po powrocie z redakcji wlazłem pod kołdrę.Przewracając się z boku na bok, dokonywałem w myślach szczegółowych wyliczeń: posiadałem dość pieniędzy na podróż.Skąd jednak wziąć gotówkę na zakup walizek i cieplejszego palta?Sierpień był piękny, słoneczny.Na parkiecie mego pokoju gęstniały wielkie kałuże słońca.Nakryty kołdrą aż po brodę, pociłem się od upału, mogłem bezkarnie wyobrażać sobie, że mam gorączkę, ani bowiem ja, ani nikt z mych sąsiadów nie posiadał termometru.Wieczorem zastukała do mnie Kamila.Ostatnio miała dla swych przyjaciół bardzo niewiele czasu, otrzymała bowiem w operetce jedną z poważniejszych ról.Odwiedziła mnie więc tylko jakby na jednej nodze – w płaszczu, z piękną czerwoną parasoleczką w ręku.– Czy to prawda, że sprzedał pan skuter? Mój Boże, pan naprawdę wyprawia coraz dziwniejsze rzeczy.I pojedzie pan do Ałbazina? Po co? Czy źle panu tutaj? Pamięta pan naszą wiosenną wycieczkę? Jak przyjemnie było w Kamionkach Postanowiłam wyjść za mąż – zakończyła niespodziewanie.– Za Roberta?– Tak, lecz on mi się jeszcze nie oświadczył.Jest zbyt nieśmiały.A pan, Tomaszu? Wydaje mi się, że i panu dobrze by zrobiło małżeństwo.Żona na pewno wybiłaby panu z głowy wszelkie Ałbaziny.W pańskim stosunku do Ałbazina jest coś nienaturalnego, niezdrowego.Tęskni pan za nim, wzdycha pan do niego, jak do kobiety.Ach, mój Boże, mężczyźni są teraz tak mało skłonni do małżeństwa Dlaczego Robert jest nieśmiały? Rozchorował się pan przez ten Ałbazin.Czy ma pan gorączkę?Zdjęła z dłoni rękawiczkę, delikatnie musnęła mi palcami czoło i przegub dłoni.– Jestem tak chory, że może nawet nie pojadę do Ałbazina – powiedziałem ze złością.– Och, jak to wspaniale – zawołała.– Teraz na pewno wróci pan do zdrowia.I pocałowała mnie w czoło.Był to niewinny, siostrzany pocałunek, ale jednak trochę się zarumieniła.„Jest piękna, urocza – pomyślałem.– Do diabła z Ałbazinem”.I natychmiast poczułem się zdrowszy.U drzwi rozległ się dzwonek.– Szatan sprowadza Roberta – syknąłem.Kamila pobiegła otworzyć.Po chwili usłyszałem kobiecy głos.– Czy zastałam redaktora Tomasza?Kamila odrzekła chłodno:– Owszem.Leży chory.– Chory? – zapytał z przerażeniem kobiecy głos.– Czy poważnie chory?– Tak.Chory na swój Ałbazin – odpowiedziała gniewnie Kamila.I wprowadziła do mego pokoju Panienkę z Biblioteki.Podciągnąłem kołdrę pod brodę.Leżałem cichy i niemy.Kamila szybciutko wzięła z krzesła swój czerwony parasol.– Nie będę państwu przeszkadzać – powiedziała z odrobiną ironii.– Życzę panu, Tomaszu, powrotu do zdrowia.Nie zatrzymałem jej ani słowem.Skinąłem tylko głową.Panienka z Biblioteki rozsiadła się w fotelu, uprzednio przysunąwszy go bliżej tapczanu.Byłem przerażony.Czyżby znowu chciała udziału w złocie Ałbazina?Gdy za Kamilą zatrzasnęły się drzwi, Panienka z Biblioteki zdecydowała się powiedzieć:– Coś mi się zdaje, że to ja przeszkodziłam państwu– Przeszkodziła pani? W czym?– Nie wiem – lekko wzruszyła ramionami.A po chwili dodała sucho: – Ma pan szminkę na czole.Miałem ochotę ukryć głowę pod kołdrą.Zawstydzony, wytarłem czoło rogiem poszewki nie dbając, że ją plamię.Prawie z nienawiścią pomyślałem o Kamili.„Jak wyjaśnić Panience sprawę tej szminki na moim czole?” – zastanawiałem się.Lecz wyjaśnienia okazały się zbędne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]