[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podróżowali tak przez cały dzień, zatrzymując się jedynie na posiłek i by dać odetchnąć koniom.Hylle nie narzucał specjalnie szybkiego tempa.Wszyscy poddali się panującej w lesie ciszy.Nie było rozmów, a przypadkowe kogokolwiek wypowiedzi nie były z reguły podchwytywane przez współtowarzyszy.Wreszcie drzewa przerzedziły się, a droga wiodła teraz po stromiźnie.Tej nocy obozowali wśród wzgórz.Wszystkie te dni były tak do siebie podobne, że Ysmay straciła poczucie czasu.Przejście przez góry nie było łatwe.Hylle każdej nocy spoglądał poprzez rurę z metalu na gwiazdy.Pewnej nocy ostrzegł przed burzą, która była niedaleko i miał rację.Pierwszy śnieg spadł przed świtem, toteż wyruszyli natychmiast.Droga prowadziła w dół, z czego Hylle wydawał się ucieszony, ale mimo to przynaglał do pośpiechu.Ysmay zgubiła się zupełnie.Skręcali już tyle razy, że przestała się orientować, w którą stronę w końcu jadą.Około południa wiatr przyniósł nowy zapach, a zbrojni ciaśniej otoczyli wóz, w którym jechała.Poprzez wycie wichrów usłyszała głos Hylla, który coś mówił o morskim wietrze.W końcu po długim zjeździe znaleźli się na prostej drodze wiodącej między skałami.Było tu zaciszniej, poruszali się natomiast wolniej z uwagi na zalegający śnieg.Szlak biegł zupełnie prosto, jakby jechali po jakiejś starej drodze.Nagle szlak skręcił i po prawej stronie ukazało się urwisko graniczące z morzem.Z boku widniała dziwna półka skalna, którą wiatr oczyścił ze śniegu, ukazując trzy kamienne krzesła z pewnością nie wyrzeźbione przez naturę.Na siedzeniu każdego z nich pozostało trochę śniegu wyglądającego z dala jak poduszka i łagodzącego nieco surowe kształty.Ysmay rozpoznała pradawną robotę Najstarszych.Teraz upewniła się, że poruszają się po starej drodze.Droga skręciła ponownie, tym razem w stronę lądu.Przed nimi, między skałami, widniała budowla przypominająca kolorem otoczenie, ale będąca z pewnością sztucznym tworem, z murami i wieżami, jak przystało na solidną warownię.- Quayth, moja Pani! - oświadczył Hylle, wskazując budowlę trzymanym w dłoni pejczem.Z drżeniem uświadomiła sobie, że jej nowy dom jest pozostałością po Najstarszych i że będzie musiała stawić czoła nie tylko jego zewnętrznej obcości, ale także, a może przede wszystkim, jego obcości duchowej, która, według wierzeń jej ludu, cechowała takie budowle.- Jest ogromny, mój Panie.- Nie tylko w wyglądzie - odparł wpatrując się w nią uważnie, tak jak przy pierwszym spotkaniu.Po chwili, nie doczekawszy się żadnej reakcji, odezwał się znowu.- Jest to jedno z miejsc wybudowanych przez Najstarszych, ale czas obszedł się z nim łaskawiej niż z innymi.Zobaczysz, że nie zbywa tu na wygodach.No, chodźmy do domu!Wierzchowce, mimo zmęczenia, przyśpieszyły kroku i wkrótce przejechali pod masywną bramą w grubym murze, flankowanym w każdym z rogów kamienną basztą.Dwie z nich były okrągłe, ta najbliżej bramy kwadratowa, a ostatnia miała dziwaczny kształt o ostrych kątach, jakiego nigdy dotąd Ysmay nie widziała.Choć w narożnych oknach było widać światło, to jednak nikt nie wyszedł, aby ich powitać.Zmęczona zsunęła się prosto w objęcia Hylla i wsparta na jego ramieniu ruszyła przez zaśnieżony podwórzec ku jednej z okrągłych baszt.Reszta przybyłych skierowała się w przeciwnym kierunku.W środku było zacisznie i ciepło.Ku swemu zdziwieniu stwierdziła, że prawie całą podłogę pokrywają kobierce i skóry zwierząt, które utworzyły ciąg dróg przez długie korytarze i dziwne zakamarki budynku.Jedna z nich doprowadziła ją do komnaty, w której stały dwa wysokie krzesła i stół zastawiony do posiłku.W kamiennym kominku żywo płonął jasny ogień.Ysmay zrzuciła płaszcz i czym prędzej podeszła doń wyciągając dłonie.Po raz pierwszy od parunastu dni poczuła rozlewające się po ciele miłe ciepło.Usłyszała melodyjne brzęknięde; to Hylle pociągnął za szarfę przymocowaną do małego dzwoneczka.W drzwiach prowadzących na schody pojawiła się postać, ale dopiero gdy zbliżyła się do ognia, Ysmay była w stanie ją rozpoznać.Ledwie stłumiła cisnący się na wargi protest.Osobą, której głowa znalazła się na wysokości jej własnych ramion, była Ningue, teraz ubrana w podbitą futrem kamizelkę, narzuconą na prostą suknię rdzawego koloru i ściśle przylegający do głowy kaptur, zawiązany pod szyją.Wyglądała jeszcze mniej kobieco i mniej zachęcająco niż przy pierwszym spotkaniu.- Witaj Panie… Pani - ponownie jej miły głos był dla Ysmay szokiem w porównaniu z obleśnym ciałem.- Udało warn się przybyć przed pierwszą burzą śnieżną.Hylle przytaknął, po czym zwrócił się do Ysmay: - Ningue będzie ci służyła, Pani.Jest mi wielce oddana, tak że nie masz się czego obawiać.W jego tonie zabrzmiało coś dziwnego, ale zanim miała czas, aby się nad tym zastanowić, on był już przy drzwiach.- Nie odpoczniesz… nie posilisz się… tu, mój Panie? - spytała Ysmay.- Władca Quayth ma swoje kwatery i nikt mu tam nie śmie przeszkadzać.Będziesz tu bezpieczna i będziesz miała dobrą opiekę, Pani - odparł z ostrzegawczym błyskiem w oku i wyszedł.Gdy patrzyła na zamykające się za nim drzwi, ponownie naszły ją wątpliwości o słuszności podjętej decyzji.IVYsmay stała w załomie korytarza, spoglądając przez ostro sklepione okno na ośnieżone podwórze.Sądząc ze śladów pozostawionych na śniegu, który spadł zeszłej nocy, tę wielką budowlę zamieszkiwało zadziwiająco mało ludzi.Przecież jutro przypadał właśnie Dzień Przesilenia, najkrótszy dzień zimy, i we wszystkich grodach przygotowywano się do wieczornej zabawy.Tutaj nie było ani gości, ani śladu żadnych przygotowań
[ Pobierz całość w formacie PDF ]