[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Simsa potrząsnęła głową, usiłując w ten sposób wyrzucić z niej plątaninę wspomnień.W ten sposób niegdyś nadchodziła śmierć.Za pierwszą postacią pojawiła się kolejna.Ta przypominaa groteskowy twór, jakby ożyła jedna z kamiennych rzeźb, aby przyczłapać tu na niezdarnych nogach.Wyglądało na to, :e konwojuje tę pierwszą.Nozdrza Simsy znów się rozdęły.Trzy zorsale nad jej głową wydały głos, zaczęły lecieć w kierunku tych, którzy nadchodzili.Potem, w porywie największej prędkości runęły w dół.W tej samej chwili drugi, stąpający sztywno i niezdarnie intruz bluzgnął w powietrze strumieniem płomienia.W Simsie zrodził się gniew, zimny i wyraźny.Emanacja szczęścia i wolności została w jednej chwili zniweczona.Wycelowała berło.Z bliźniaczych koniuszków rogów, stanowiących część starożytnego znaku Wielkiej Matki, strzeliły w odpowiedzi migoczące włócznie światła, nie grubsze od jej palca, lecz potężne, czerpiące moc z jej gniewu i siły.Uderzyły jednocześnie z pełną mocą w broń, tę czarną sikawkę ognia, trzymaną przez człowieka w kombinezonie.Buchnęło białym płomieniem, niemal oślepiającym intensywnością.Ten, który strzelał do zorsali stał nieruchomo.Jego jeniec już wcześniej, w chwili gdy uniosła berło, padł na ziemię, a teraz turlał się w kierunku przełamanej na pół kolumny leżącej w poprzek drogi.Simsa, wsparta na rozstawionych stopach, stała czujnie i czekała.Teraz widziała wyraźnie tego, który był ubrany jak martwi „strażnicy”, jak ludzie pracujący na lądowisku między wrakami statków.Przygryzła zębami dolną wargę.Ta eksplozja energii, która go unieszkodliwiła, pochodziła z zasobów energetycznych jej ciała i umysłu.Nie była jeszcze gotowa, aby tak walczyć — nie zdołałaby zebrać sił na kolejny atak.Tak dużo musi się jeszcze nauczyć, wypraktykować.Ciągle za bardzo tkwiła w niej Simsa, jaką była ostatnimi czasy, skrępowana w duchu, przytępiona na umyśle — nie taka, jak przewidziało życie dla jej gatunku.Ten w kombinezonie nadal trwał w bezruchu.Natomiast jego broń zmieniła się w bezkształtną grudę wtopioną w chronione metalową powłoką ręce.Nadal promieniowało z niej gorąco wyczuwalne nawet z tej odległości.Moc rogów zwróciła przeciwko niemu siłę jego własnej, złowieszczej broni.Tak więc w pewnym sensie sam ściągnął na siebie swój los.Nie wiedziała, czy jest martwy.Jedno było pewne — nie stanowił już zagrożenia.Pojmany przez niego więzień chyba również to rozumiał, bo podniósł się z miejsca, gdzie znalazł schronienie podczas tej wymiany dwóch energii.Przez długą chwilę trwał na wpół odwrócony i przyglądał się nieruchomej figurze w kombinezonie.Potem popatrzył na Simsę, a jego oczy ponownie rozwarły się na całą szerokość, a wyraz kompletnego zdumienia ustępował z wolna wyrazowi równie przepełnionego zdumieniem rozpoznania.Simsa ruszyła naprzód, pchana wyłącznie siłą woli, w sposób jeszcze dla niej niezrozumiały, lecz tak naturalny, jak oddychanie.Miała wrażenie, że czerpie energię z otaczającego ją powietrza.Możliwe nawet, że w tej sytuacji wyższej konieczności, uaktywniły się resztki tego, co straciła w walce, ponieważ z każdym krokiem stawała się silniejsza.Nie było słychać żadnego dźwięku, nawet zorsale milczały; żadnego dźwięku, poza cichutkim, melodyjnym dzwonieniem nanizanych na sznurki klejnotów, w które była przyodziana.— Simsa…? — Thom odwrócił się zupełnie od swojego ciemięzcy.Wymówił jej imię tonem świadczącym o niepewności.Pytająca nuta w jego głosie sprawiała wrażenie, jakby rozumiał, że ją widzi, a mimo to nie dowierzał, że może być prawdziwa.— Simsa.— Odpowiedziała mu swoim imieniem.Nie było to imię z tamtej dalekiej, zamazanej przeszłości.Jednak to nie miało znaczenia.W tym czasie i miejscu była Simsa i chciała, by tak pozostało.Podchodził powoli, nie spuszczając z niej badawczego spojrzenia.Ponad jego ramieniem wskazała na człowieka w kombinezonie.— Czy to jeden z rabusiów? Wiedzą, co chciałeś zrobić? Drgnął, jakby jej słowa zmusiły go do przestawienia się z jednego toku myśli na inny.— Mieli zainstalowany wykrywacz osób.Wyłapał promieniowanie z sygnalizatora, kiedy znalazłem się z nim w granicach ich zasięgu.Wykrył również, że jestem obcy, nie zakodowany w ich bractwie.Mając to, mogą nas ścigać…— A tamten — pochyliła lekko berło w kierunku nieruchomego intruza — nie żyje?— Po takim uderzeniu zwrotnym zupełnie możliwe.Czym go tak urządziłaś? — pytanie Thoma było natarczywe.Zgadywała, że bardzo chciałby dostać berło w swoje ręce, odkryć jego tajemnicę.Lecz ono nie było dla niego.Był mężczyzną, ponadto pochodził z innej rasy — z takiej, w której krew płynęła, której umysł i ciało nigdy nie będą w stanie wytworzyć właściwej formy energii.— Użyłam Mocy — odparła spokojnie.— Więc mówisz, że jego kompani będą na nas polować?To pytanie przywróciło go do rzeczywistości, do „teraz i tutaj”.Spojrzał przez ramię.Z bliska dostrzegała, że nie tylko broń najeźdźcy została zredukowana do bryły metalu, również cały przód jego kombinezonu był nadpalony, a różnorakie przedmioty, które, podobnie jak u Thoma zwisały mu z paska, zmieniły się w bezużyteczne grudki wtopione w kombinezon.— Tak.Simsa rozważyła, co może ich czekać.Tym razem użyła Mocy nie zdając sobie do końca sprawy, ile to może kosztować
[ Pobierz całość w formacie PDF ]