[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najeźdźcy liczyli prawdopodobnie na to, że obroni ich utrzymanie tajemnicy i liczebność.Postanowili przejechać rozpadliną z nadzieją, że nic im się nie stanie.Agent czasu nie był zachwycony trasą, którą jechał konwój.Jeszcze mniej podobała mu się ona, gdy dotarł na miejsce i musiał podjąć decyzję o kierunku ataku.Rozpadlina była zbyt wąska, a okoliczne zbocza zbyt strome, żeby zorganizować zasadzkę, którą obmyślił wcześniej.Chciał błyskawicznie zetrzeć się z wrogiem, uderzyć jednocześnie na całej linii obrony i szybko ją przerwać, ale urwiska ciągnące się wzdłuż przepastnej szczeliny nie dawały miejsca na taki manewr.Musi zmienić taktykę i mieć nadzieję, że cena zwycięstwa nie będzie za wysoka.Murdock wybrał — jak sądził — najlepsze miejsce ataku i ukrył się tam ze swoimi ludźmi.Jego oddział był co najmniej o jedną trzecią liczniejszy od oddziału wroga.Jeśli nawet nie uda mu się pokonać jeźdźców eskorty i zdobyć zapasów, to przynajmniej powstrztma kolumnę wystarczająco długo, żeby podpalić wozy, oczywiście pod warunkiem, że w ogóle będą tędy przejeżdżać.Rozkazy były proste.Oddział Allrana czekał w miejscu, w którym urwisko skręcało.Kiedy pierwsza część kolumny wroga osiągnie to miejsce, ma wyskoczyć na nich z zasadzki.Oddział Rossa będzie czekał w ukryciu przed zakrętem.Kiedy dotrą do niego głosy szarży, uderzy od tyłu, na rozciągnięte siły wroga.Pozo; partyzanci, ci, którymi dowodziła Eveleen Riordan, zostali podzieleni.Część z nich pojechała naprzód, część została w tyle.Mieli działać jako lotne szwadrony, spiesząc z pomocą tam, gdzie to będzie potrzebne.Ich zadaniem było również wiązanie walką jeźdźców ze środka konwoju tak, żeby nie mogli przebić się z okrążnia albo przyjść z pomocą zaatakowanym towarzyszom.Ross westchnął.Jak na te warunki i jego zdolności taktyczne plan był dobry.Jeśli szczęście będzie im sprzyjać, osiągną całkowite zwycięstwo.Jeśli nie, będzie to bitwa okupiona dużymi stratami.Spoważniał.Do bitwy może nie dojść, jeśli wróg wybierze inną drogę.Czekali już ponad trzy godziny.O dwie godziny dłużej, niż przewidywał Murdock.Nie powinno być takiej różnicy w stosunku do jego przewidywań.Opóźnienie mogło się zdarzyć stadu, ale nie kolumnie wozów, która rozwija mniej więcej stałą szybkość.Uwzględnił przecież w kalkulacjach wszystkie czynniki.Ziemia bez śladów kół i kopyt wskazywała, że jeszcze tędy nie przechodzili, ale mogli przecież wybrać inną trasę.Mogło się zdarzyć, że jeden z wozów się zepsuł i zablokował drogę.Może jechali po prostu trochę wolniej, niż mogli, wiedząc, że w takim terenie więcej czasu strącana naprawę złamanych kół i osi, niż zyskają na pośpiechu.Odetchnął głęboko.Konwój wreszcie nadciągał.Taka ilość wozów nie mogła poruszać się bezszelestnie nawet w gęsto zalesionej okolicy i partyzanci usłyszeli wroga na długo przed tym, zanim zobaczyli jego straż przednią.Najeźdźcy wyglądali na zmęczonych.Byli spoceni, mimo chłodnego jesiennego wiatru owiewającego dolinę.Twarze i ubrania mieli brudne.Widać było, że przebyta przez nich długa droga nie była łatwa.Rossowi serce tłukło się.w piersi.Jeśli teraz albo w ciągu najbliższych paru minut zostaną wykryci, zanim Allran wkroczy do akcji, bój będzie ciężki bez względu na ich przewagę liczebną.Oczy Terranina były lodowate.Wozy przetaczały się koło niego, każdy z nich ciągnięty przez cztery silne zwierzęta.W odstępach między wozami jechali wojownicy.Wyglądali na równie zmęczonych podróżą, jak strażnicy stada, ale w odróżnieniu od tamtych jechali czujnie, z dłońmi na rękojeściach mieczy.Wszyscy nosili znaki Dworu Kondora.To zła nowina.Ci ludzie nie załamią się, nie odrzucą broni, tak jak zrobili to najemnicy prowadzący stado.Zanthorowi najwidoczniej zależało, żeby ten transport się przedarł.Ross uniósł głowę na swój zawadiacki sposób.Już on się postara, żeby pokrzyżować plany Zanthorowi.Minuty wlokły się powoli.Czy pierwsi jeźdźcy dotarli już do pozycji Allrana?Nagle do Murdocka dotarły znajome, straszne odgłosy bitwy — krzyki, przekleństwa, ryki wystraszonych jeleni, zgrzyt stali uderzającej o stal.Ledwie usłyszał te dźwięki, spiął Lady Gay i ruszył przed siebie.Partyzanci zalali wąski przesmyk, pędząc jak szaleni, żeby okrążyć tylną straż wroga.Ukształtowanie terenu sprawiło, że w pierwszych chwilach bitwy, dopóki atakujący nie dotarli do wyznaczonych celów, obie strony walczyły mniej więcej wyrównanymi siłami.Nieprzyjaciel najwyraźniej zdawał sobie sprawę z tego, że szczupłość miejsca da im przewagę, jeżeli zostaną zaatakowani, i odpowiedział na atak z zaskakującą szybkością.Jego celem było powalenie jak największej liczby wrogów w jak najkrótszym czasie i zablokowanie wąskiego przejścia tak, żeby mieć do czynienia z ograniczoną liczbą przeciwników.Wysokie urwiska ciągnące się wzdłuż trasy sprzyjały tym planom.Było tu tylko tyle miejsca, że zaledwie kilku jeźdźców z obu stron mogło się zmieścić w jednym szeregu.Wojownicy Dworu Kondora byli odważni i dobrze posługiwali się bronią.Walczyli na śmierć i życie.Upłynęło dużo czasu i mnóstwo krwi, zanim partyzantom udało się przełamać ich obronę.Jeszcze więcej czasu zajęło im przebicie się wzdłuż linii wozów, z których większość posłużyła do zablokowania drogi.Walczono o każdą piędź ziemi, aż wreszcie oba oddziały Krainy Szafiru spotkały się, zamykając nielicznych już obrońców między swoimi szeregami.Nikt nie wzywał do poddania się, nikt nie prosił o łaskę.Ci, którzy przeżyli, walczyli zajadle dalej, zdecydowani sprzedać życie jak najdrożej.Przebieg bitwy sprawił, że w ostatniej fazie zmagań troje przywódców partyzanckich walczyło obok siebie.Eveleen i Allran byli tak blisko, że jedno mogłoby osłonić się tarczą drugiego.Murdock był oddalony od nich o kilka metrów.Eveleen walczyła jak bogini zemsty, precyzyjnie i z zimną furią zabijając łupieżców, zabójców i krzywdzicieli ludu, który zaczęła kochać.Zawsze tak z nią było i niedługo po tym, jak partyzanci rozpoczęli swoją wojnę, wojownicy Dworu Kondora zaczęli ją nienawidzić i bać jej niesamowitych zdolności wojennych nie mniej, niż bali się i nienawidzili jej legendarnego przywódcy.Ten, naprzeciwko którego teraz stanęła, rozpoznał ją.Wolałby pewnie zmierzyć się z innym, mniej zaciekłym wrogiem, ale skoro już los zadecydował, że tak ma być, pomyślał, że dobrze byłoby odejść w zaświaty z jej duszą na końcu miecza.Wierzył, że jej umiejętności, jakiekolwiek były, nie przewyższały jego.Zanurkował, pierwszy sztych miał być mylący i dopiero drugie uderzenie miecza miało ją zabić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]