[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dick Stone siedział na swoim miejscu, uśmiechał się rozbawiony i swoimi wyciągniętymi chudymi nogami trącał Sama od czasu do czasu, zachęcając go w ten sposób do odpierania ataku.Naczelnik o mało nie udusił się swoją złością.Z czymś takim nie miał jeszcze do czynienia.- Rozkazuję ci milczeć! - powiedział opanowawszy się z trudem.- Jeżeli nie posłuchasz, każę cię aresztować!- Mam nadzieję, że nie zapomniałeś jeszcze, co jest napisane w moim paszporcie? - odparł Sam uprzejmie.- Nie.Ale czyżby tam było napisane, że mamy pozwalać sobie na obrażanie nas?- Nie.Lecz nie pisze w nim także, że mam się dać zaczepiać pierw-szemu lepszemu kozakowi! On mnie obraził i żądani satysfakcji!- On nie będzie się z tobą bił.Nie jesteś oficerem, nie jesteś mu równy.- Do pioruna! A to dopiero! O tym, braciszku, dowie się car, kiedy wrócę do Carskiego Sioła i będę z nim pił kawę i grał w karty.- Kawa? Karty? W Carskim Siole?- Tak jest! A ty twierdzisz, że nie jestem wam równy? To śmie-szne! Ale jak chcesz! Opowiem to wszystko imperatorowi.Twarz urzędnika przybrała wyraz niezmiernego zdumienia, natomiast pozostali obecni usiłowali spiesznie wyrazić minami swoje uszanowanie.- Mój Boże! Czy to prawda Jaśnie Wielmożny Panie? Dlaczego od razu" nam tego nie powiedziałeś?- Dlaczego? Bo tak mi się podobało.A teraz przy świadkach pytam cię jeszcze raz, czy jestem równy tobie i twojemu synowi?- Wybacz nam! Stoisz o wiele wyżej niż my.- A więc dla twojego syna to zaszczyt, że chcę się z nim bić.- Oczywiście! I właśnie dlatego uważam, że nie powinieneś upierać się przy tym pojedynku - przypochlebiał się naczelnik.- Dlaczego nie?- On jest bardzo odważny i mogłaby z tego wyniknąć dla ciebie jakaś szkoda.- Do diabła z tym! Myślisz, że ja nie jestem odważny?- Ależ nie, przeciwnie! Ale wobec kuli odwaga nie zda się na nic.- Umiem obchodzić się z kulami.Dowiodłem tego dzisiaj strzelając do jego czapki i robiąc mu w niej dziurę, jeśli się nie mylę.Isprawnikowi zrobiło się nieswojo na skutek szorstkiej pewności siebie Sama.Mimo to uczynił jeszcze jeden wysiłek, żeby go odwieść od pojedynku.- Nie zaszkodzi to twojej pozycji, jeżeli będziesz się pojedynkował?- Nie, ponieważ gdy zabiję twojego syna, to nawet wrona po nim nie zakracze, a kiedy on mnie choćby zrani, to niech się ma na baczności, ponieważ znajduję się pod specjalną carską ochroną.Oficerowie patrzyli w ziemię i żaden nie chciał być wplątany w tę nieoczekiwanie przykrą sprawę.Marzyli, żeby znaleźć się daleko stąd, aby uniknąć prośby o sekundowanie pojedynkowi.Wtedy także rotmistrz uznał za stosowne, żeby poszukać jakiegoś wyjścia z sytuacji.- Mam nadzieję, że mówiłeś to wszystko żartem.- Dlaczego?- Jestem mistrzem w używaniu broni dowolnego rodzaju.- To mi się właśnie podoba, hihihihi! Z niedołęgą się nie biję.A więc wyzywam cię na pojedynek!Rotmistrz nie odpowiadał.- No, jeszcze się wzbraniasz?- Nie.Przyjmuję wyzwanie.- Dobrze.Załatwmy to szybko.Mój przyjaciel będzie sekundantem.Kto decyduje o wyborze broni?- Obrażony.- A więc ja! Strzelamy więc z fuzji z odległości pięciuset kroków! Rotmistrz odetchnął z ulgą.Pięćset kroków to była już bądź cobądź jakaś odległość.Sam zauważył to i jego oczy rozbłysły.- Albo powiedzmy: tysiąc kroków? - spytał.- Z odległości pięciuset kroków potrafię bowiem zestrzelić muchę z nosa przeciwnika.- Jak chcesz! - wykrztusił rotmistrz.- No to pozostańmy przy pięciuset! Jutro o szóstej rano, na równinie obok placu targowegp.- Panie, dlaczego tak publicznie?- Każdy przecież lubi popatrzeć na pojedynek, hihihihi! Dobrzy ludzie jeszcze długo będą o nas opowiadać, jeśli się nie mylę i to mnie bawi.A teraz bawmy się! Niech muzykanci zaczną wreszcie grać!Naczelnik dał znak i tańce rozpoczęły się od nowa, jednak w „pańskiej" części sali muzyka nie wpłynęła na rozweselenie towarzystwa.Isprawnik nie mówił nic, dręczyły go zakłopotanie i złość.Zachowanie Sama wydało mu się potworne, ale wierzył małemu traperowi.W tamtych czasach w Rosji, a już szczególnie na dalekiej Syberii nie należało do rzadkości, że jakiś ulubieniec dworu albo jakaś nadzwyczajna okoliczność wywracali do góry nogami cały dotychczasowy porządek rzeczy.Także rotmistrz milczał zawzięcie i jedynie trójka przyjaciół była w dobrym nastroju.Will wrócił z obserwacji, ale dostarczył niewiele informacji.- Umieścili go w takim osobliwym budynku, niedaleko stąd.Widać go nawet z mieszkania naczelnika.Wybudowany jest na sześciu palach i ma dach z sitowia.Nie mogłem podejść bliżej, bo za nim biegło tak wiele ludzi, że zasłaniali mi widok.- Czy jest pilnowany?- Tak, przez dwóch strażników.- Mam nadzieję, że będą tam stali, nawet gdy ucieknie.Ze względu na Karpalę i na złość temu rotmistrzowi musimy pomóc kozakowi w wydostaniu się na wolność.A może nie macie ochoty? W takim razie sam to zrobię.- Ależ skąd, idziemy z tobą!Jeszcze przez jakiś czas naczelnik przyglądał się tańcom, a potem wyszedł w towarzystwie żony i syna.Podczas zajścia w gospodzie żona milczała wzburzona, a i teraz nic nie mówiła.Oficerowie także opuścili bal, tak więc pozostali poczuli się wreszcie między sobą, jednak także wkrótce się rozeszli.Tymczasem podoficer kozaków, który aresztował Numer Dziesiąty, zdążył powrócić do gospody.Mrugnął dyskretnie do Karpali, jak gdyby miał jej coś do powiedzenia.Kiedy opuściła salę taneczną wraz z rodzicami i trzema myśliwymi, szedł przed nimi w pewnej odległości aż do miejsca, gdzie było ciemno i pusto, i tam na nich zaczekał.Gdy się zbliżyli i chcieli go ominąć, przemówił:- Wybacz, siostrzyczko, że ci przeszkadzam! Mam ci przekazać pozdrowienia od Numeru Dziesiątego.Właściwie nie wolno mi tego robić, bo jest zesłańcem i więźniem, ale wszyscy go lubimy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl