[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dokąd jedziesz?Murzyn zsunął się z muła i przybierając pozę poufałej szczerości odpowiedział:- Do Miczi-malsa nad Apalachicola River.- Jeśli mówisz prawdę, możesz usiąść przy naszym ognisku.- Dzięki.Tylko uwiążę muła - odparł Sambo chwytając uzdę.McIntosh wskazał mu ręką pasące się nad rzeką mustangi.Murzyn zaprowadził tam zwierzę i uwiązał je do wbitego w ziemię kołka.- Moi bracia też może jadą do warowni nad Wielką Wodą? - spytał po powrocie i usiadł obok Metysa.McIntosh nie odpowiedział.Przyglądał się Murzynowi, starając się przeniknąć myśli niespodziewanego gościa.Dopiero po dłuższej ciszy spytał:- Sam tu przybyłeś?- Tak.- Skąd?- Z fortu św.Marka.- To twierdza Hiszpanów.- Nie, zajęli ją Amerykanie.- Dawno?- Miesiąc temu.- Po co jedziesz do Apalachicola?- Niech wódz Kriksów nie pyta.Biali powierzyli Sambie pewną misję.- Murzynowi? Czyż nie mają swych wojowników? - powątpiewał Metys.- Tutaj pełno Indian, zbuntowanych niewolników i hiszpańskich żołnierzy.Murzynowi łatwiej przejść… Sambo jest wolny - dodał z dumą.- Jesteś wyzwoleńcem?- Tak.- Nie wiesz, kto dowodzi fortem nad Apalachicola River?- Pułkownik Coffee.- McIntosh nie zna tego wodza.- On służył u Winfielda Scotta.- Ugh.Słyszałem o tym pułkowniku - Metys odwinął z nóg derkę i oddaliwszy się na ubocze przywołał Man-tay-o.- Pojedziesz na sawannę - polecił.- Noc jest widna.Sprawdzisz, czy Murzyn przyjechał tu sam.Wydaje się, że mówi prawdę, ale czujność nie zawadzi.- Ugh.- Odejdź tak, by nikt tego nie spostrzegł.Gdy McIntosh rozmawiał z Odmieńcem, Sambo wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Negikiem i rzucił współczujący uśmiech Weno-nie.Przysiadł się bliżej ogniska i zaproszony sięgnął po resztki ryb.Metys znowu owinął się derką.Słuchał pogawędki Murzyna z Negikiem.Minęło dużo czasu, nim Man-tay-o wrócił.Zbliżył się do McIntosha.Szeptali coś z sobą.Widać przyniesione wieści były zadowalające, bo Metys uśmiechnął się i ułożył wygodniej do snu.Noc upłynęła bez żadnych wydarzeń.Przed świtem zaczęto zwijać biwak.Peggy miała jechać na wyplecionych z prętów i liści noszach, przytwierdzonych do boków wierzchowców Wenony i Man-tay-o.Peggy majaczyła w gorączce.Ruszyli więc stępa wzdłuż lewego brzegu Apalachicola River ku Zatoce Meksykańskiej.Zatrzymywali się na krótko, aby zwilżać wodą popękane wargi chorej.Ale potem już nie przerywali podróży.Wreszcie weszli w puszczę tulipanowców, magnolii, palm i potężnych sekwoi.Towarzyszył im ptasi koncert i wilgotny chłód ciągnący od rzeki i mokradeł.Wyjechawszy z tej dziewiczej kniei, znaleźli się nagle na rozległym wybrzeżu schodzącym ku morskiej roztoczy.Rosły tu z rzadka karłowate krzewy i drzewka, wczepione w piach zbity i tak twardy, że konie nie pozostawiały na nim odcisków swych kopyt.W oddali dostrzegli warowne baszty nadmorskiej twierdzy.Popędzili wierzchowce.Gdy znaleźli się już blisko, McIntosh nieufnie patrząc na fortyfikację zwrócił się do towarzyszy:- Nad fortem nie powiewa żadna flaga, ani Unii, ani Hiszpanii.Dlaczego?Man-tay-o wzruszył ramionami, skrzywiając swą zeszpeconą twarz w uśmiech niewiedzy.Negik opuścił głowę, a Sambo wysilał wzrok, szukając na obronnych wałach ludzi.Ujechali jeszcze ze dwie mile, gdy któryś z wojowników zawołał do McIntosha:- Jeźdźcy za nami!Metys odwrócił się gwałtownie i twarz mu poszarzała z wściekłości.Wśród nadjeżdżających poznał swego rywala i wroga - Menewę.Oczyma zmierzył odległość między ścigającymi a fortem.Gdyby nie Peggy, łatwo dopadliby warowni.Z chorą nie zdążą.Zaklął pod nosem i błyskawicznie podjął decyzję.- Za mną! - krzyknął.Ruszył z kopyta.Przemknął obok towarzyszy.Mijając Wenonę pochylił się zwalniając nieco i chwycił dziewczynę wpół.Po krótkiej szamotaninie umieścił ją przed sobą i popędził ku zbawczej, jak mu się zdawało, fortecy.Wenona początkowo szarpała się, biła go pięściami, usiłując utrudnić mu jazdę, ale kiedy się zorientowała, że galopuje do warowni, zrezygnowała z oporu.Tam przecież - jak Negika zapewniał Sambo - byli Kriksowie i Murzyni.Metys skręcił nieco na prawo, omijając pas krzewów, i wtedy zobaczył, jak ścigający łukiem zbliżają się do jego towarzyszy.Dwóch tylko jeźdźców wysforowało się na czoło.Był to Menewa i Ryszard Kos.McIntosh zdzielił mustanga.Gnał jak wiatr.Tymczasem Man-tay-o widząc, co się dzieje, podniósł strzelbę i wymierzył do zbliżającego się jeźdźca.Padł strzał.Kula zagwizdała tuż nad głową Jacka White’a Knee.Stary traper pochyliwszy się do karku rumaka chciał też strzelać, kiedy zobaczył, że Negik skoczył na grzbiet Indianina, zwalając go z mustanga.Obaj tarzali się po ziemi w śmiertelnych zapasach.Wojownicy Negika uderzyli tymczasem na ludzi McIntosha.Sambo zatrzymał swego wierzchowca i rękami zaczął dawać sygnały wojownikom z twierdzy.Menewa i Ryszard Kos, zmuszając wierzchowce do morderczego wysiłku, gnali jak szatany za McIntoshem i Wenoną.Wtem wrota warowni otwarły się i liczny oddział jeźdźców wysypał się z bojowym krzykiem.Menewa i Kos ze zdumieniem spojrzeli na siebie.Naprzeciw potrząsając wzniesioną bronią pędzili indiańscy i murzyńscy jeźdźcy.- Uff! To Bob Catala! - zawołał Menewa.Rzeczywiście, na czele galopował przywódca czarnych powstańców.McIntosh zdezorientowany zatrzymał mustanga.Otoczony Murzynami nie przeszkadzał Wenonie ześlizgnąć się z konia.Patrzył, jak Ryszard Kos ściska dłoń muskularnego olbrzyma i nagle przypomniał sobie Catalę w obozie u ujścia Ohio, do Missisipi.Wraz z Bobem był Sambo.Teraz dopiero z zakamarków pamięci wygrzebał ten szczegół.Raczej przeczuł, niż pojął, tragizm sytuacji.Nie miał czasu na zastanawianie się.Gdy Wenoną podbiegłszy do Menewy padła mu w ramiona, Metys wolno, aby nie zwrócić na siebie uwagi, ruszył ku rzece.Minął kilku Murzynów i nagle spiąwszy konia, pochylił się na karku i pomknął jak strzała ku bujnej roślinności.Ryszard z paroma Kriksami pogalopował za zdradzieckim Metysem, ale ten znikł w wysokich oczeretach.Wojownicy poszli jego śladami, ale Kos zawrócił.Negik prowadził przed sobą powiązanych ludzi McIntosha.Menewa zasypywał Wenonę pytaniami.Dziewczyna dosiadła swego wierzchowca i jechała koło noszy, na których spoczywała Peggy.Ryszard rozmawiał z Catala.- Opanowaliście fort! Kiedy? - pytał Boba.- My zdobyć fort prawie bez strzału - Murzyn uśmiechnął się.- Bob nóźniej wszystko opowiedzieć.- Amerykanie pod pozorem wyłapywania zbiegłych z plantacji niewolników i rozbrojenia angielskich oddziałów, które nie złożyły jeszcze broni, wkroczyli na terytorium Hiszpanii - wtrącił się Sambo, który podjechał do Kosa i towarzyszących mu dwóch białych traperów.- W ten sposób podstępnie opanowali tę warownię i fort św.Marka.- Wobec tego Unia rozpoczęła wojnę z Hiszpanią - stwierdził White Knee.- Tak to wygląda.- A co Hiszpanie? - spytał Ryszard.- Zbierają siły.Do, indiańskich osiedli dostarczają broń - mówił Sambo - i zachęcają konfederację Pięciu Cywilizowanych Plemion do walki.- McGillivray i Weatherford zawarli układ czy też na własną rękę zajęliście twierdzę? - dociekał Kos.- My bić się razem z.Indianami - odparł Catafa.Wjechali do fortu.Mury obronne były masywne, wzniesione z kamienia.Kilka armatnich luf ciemnymi otworami patrzyło na ląd i morze.Twierdza stała u ujścia.Apalachicola River do morza.Stanowiła ważny punkt strategiczny na tym pustkowiu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]