[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Żaden z kmiotków nie miał na tyle rozumu, żeby go wcześniej podnieść.– Kupą na niego – z tyłu ścieśnionej grupki padł spóźniony okrzyk.Z przodu nikt się nie ruszył.Powstrzymywał ich błysk klingi.– Zejdźcie nam z drogi, dobrzy ludzie – powiedział Match spokojnie.– Czegoście się czepili, co wam zrobiliśmy złego? Zejdźcie, a nikomu nie stanie się krzywda.Popatrzył w dół na leżącego i jęczącego coraz głośniej chłopa.– No, nikomu więcej.Chłopi zbili się w ciaśniejszą gromadkę, najeżoną zębami wideł.– No, ruszcie się, kmioty, bo jak nie.– Match naciskał dalej.Nie chciał, by się opamiętali, przypuszczał, że jest ich w pobliżu więcej.Nie miał specjalnej ochoty sprawdzać, ilu.– Nie, dobrzy ludzie, nie podchodźcie – ostrzegł na widok jednego czy dwóch, w których oczach dostrzegł błysk podjętej decyzji.– Nie podchodźcie, bo.Urwał i nacisnął mocniej butem na drzewce wideł.Chłop jęknął nieco ciszej, po czym znów zacharczał.Dla odmiany głośniej.– Nie podchodźcie, bo widzicie, co się stanie.Na razie sytuacja była stabilna, jednak wciąż było daleko do rozwiązania.Leżący i jęczący pod drzewcem wideł chłop i obnażony miecz znacznie studził zapały wieśniaków, lecz było ich trochę za dużo.A nie można było wymachiwać bronią bez końca, przyzwyczają się i przestanie robić wrażenie.A trudno pochlastać kogoś, ot tak, dla przykładu, pomyślał Match i aż się zdziwił.Kiedyś nie miał takich skrupułów.Być może jestem za stary na to wszystko, za stary i za miękki.Sytuację poprawił nieco Jason, który zdążył napiąć kuszę.O dziwo, jak spostrzegł Match, gdy niebezpieczeństwo stało się całkiem realne, przestał się trząść i rozglądać nerwowo.Broń trzymał pewnie, wodząc nią po całej stłoczonej gromadce, sprawiedliwie, by nikt nie mógł uważać się za pokrzywdzonego.Odszedł nieco na bok, tak, że dla wszystkich było jasne, iż każdy, kto rzuci się na niego, nie ma szans na dosięgnięcie.Najpierw spotka na swej drodze bełt.Na szczęście nikt z chłopów nie był uzbrojony w broń miotającą.Nie boi się chłopów, stwierdził Match.Bał się rozbójników, a jeszcze bardziej chyba nieznanego, gdy nie wiedział, co czeka na nich za zakrętem gościńca.Ale gdy stanął naprzeciw realnego niebezpieczeństwa, od razu wziął się w garść, uspokoił.I zaczął sensownie działać.Match pokręcił głową.Reakcja, owszem, powszechna, ale niezbyt uzasadniona.To nie wyimaginowany przeciwnik jest niebezpieczny, nie twory własnej wyobraźni.To właśnie realne niebezpieczeństwo zabija.Możliwe też, że Jason uważał uzbrojonych kmieci za mniej niebezpiecznych od zbójów z gościńca.Match znów pokręcił głową.Jason w tym także się mylił.Chłopskie bunty nie były wcale rzadkie.I choć na co dzień każdy szlachcic, żołnierz czy zwykły mieszczanin miał chłopa w głębokiej pogardzie, choć zdarzające się rebelie kwitowano najczęściej ogólnikami o „rozwydrzonym motłochu”, to skutki ich zazwyczaj bywały straszne.Chłopów niełatwo było porwać do buntu, lecz gdy już porwano.Match widywał już skutki takich rebelii.Chłopi byli zazwyczaj bezlitośni.Kmiotkowie nie potrafili na ogół liczyć, lecz znakomicie potrafili ocenić, kogo jest więcej, ich czy szlachty i zbrojnych.Gdy mieli przewagę liczebną, nawet doświadczonym żołnierzom trudno było dotrzymać im pola.Oczywiście, w starciu jeden do jednego uzbrojony w widły czy inne narzędzie rolnicze chłop miał małe szansę z byle tarczownikiem.Ale chłopi nie walczyli jeden na jednego.I nawet wprawnemu rycerzowi, po rozwaleniu dziesięciu chłopskich łbów mogło omdleć ramię, ręka mogła się omsknąć.A wtedy ten jedenasty wspinał się na ciała pobratymców i wbijał w szlachecki brzuch zęby swych ordynarnych wideł, które zabijały równie skutecznie jak rycerski miecz.Match nie słyszał wprawdzie ostatnio, by szykowały się kolejne zamieszki.Jednak obecność uzbrojonych chłopów na gościńcu trudno było inaczej wytłumaczyć.Póki co, Match przeliczył po raz kolejny przeciwników.Ośmiu.No, nie jest jeszcze tak źle.Były dwa wyjścia.Albo rzucić się na nich od razu, zasiec jednego czy dwóch i odskoczyć, zanim pozostali się opamiętają.Dawało to spore szansę powodzenia, pozostali za zakrętem gościńca, a sądząc z odgłosów było ich wielu, zajęci są czymś innym.Match nawet nie zastanawiał się czym.W każdym razie, przy odrobinie szczęścia, nie usłyszą, co się tutaj dzieje.Zanim przybiegną zaalarmowani, pewnie uda się dopaść koni.Można spróbować pertraktacji.Ostatecznie nie uczynili kmiotom nic złego.Nie należeli do drużyny żadnego z okolicznych wielmożów.Nie wyglądali na ludzi wysokiego urodzenia.Kto wie, może dotrze do kmiotków, że nie są dla nich zagrożeniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl