[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Nie roztkliwiajmy się za bardzo, Match.– Szorstki, cichy głos przywołał go do rzeczywistości.Przyniósł kubek, przytknął naczynie do warg Carmantheana, przechylił.Po brodzie starca spłynęła strużka naparu.Druid półleżał przez chwilę z przymkniętymi oczyma, wreszcie otarł usta.Ręka nie drżała mu już tak, jak jeszcze przed chwilą.Match zdawał sobie sprawę, że działanie ziół będzie bardzo silne i długotrwałe.Znał każdy ze składników, próbował protestować, gdy stary wydawał mu polecenia.Mieszanka była silna, na dłuższą metę wręcz zabójcza.Jednak w końcu uległ, rozumiejąc, że to nie zioła i grzyby, karmiące się zgnilizną w ciemnych zakątkach lasów, zabiją Carmantheana.Po prostu nie zdążą.– Mamy już mało czasu, Match – szepnął druid, jakby zgadując jego myśli.– Coraz mniej.Czegoś się dziś nauczyłeś.Coś powinieneś zrozumieć.Ja też chyba zrozumiałem.– Ale.– zaczął Match i umilkł, widząc niecierpliwy gest ręki.– Nie przerywaj, bo nie skończymy do usranej śmierci.A, jakkolwiek by patrzeć, wolałbym, żeby jednak nie była usrana.– Skrzywił pobladłe wargi w uśmiechu i znów rozkaszlał się gwałtownie.– Nie – wykrztusił, widząc, że Match podrywa się z zydla.– To przejdzie, już przechodzi.Nie protestował jednak, gdy ten delikatnie otarł bąbelek śliny z kącika jego ust.– Najpierw chyba poproszę cię o wybaczenie.Nie, nie za wszystko, nie za to, czego pewnie nigdy mi nie wybaczysz.I ja sobie też nie wybaczę.Jeśli nie wiesz, o co chodzi, to posłuchaj.– Nie chcę słuchać – mruknął Match ze wzrokiem wbitym w polepę, jakby prócz zeschniętych łodyg naciętego tataraku i zwykłych śmieci było tam coś niezwykle ciekawego.Sprzątanie nie jest najsilniejszą stroną starego, pomyślał bez sensu.– Nie masz wyboru, umierającemu się nie odmawia.Przepraszam.Te pieprzone grzybki mają działanie uboczne.Czasem będę gadał głupstwa, musisz je odcedzić od prawd głębokich i wzniosłych.Match spostrzegł na twarzy Carmantheana cień dawnego, złośliwego uśmiechu.– To chyba ja zapłaciłem więcej.– Głos był cichy, niewyraźny wręcz, ale Match czuł, jak każde słowo zapada gdzieś głęboko.– Płaciłem przez całe lata.Czas nie jest najprostszą rzeczą, w każdym rozumieniu tego pojęcia.Straciliśmy go obaj.Wiesz, Match, spisałem cię na straty.Tak po prostu, nie udało się, i już.Jakbyś był tylko.Właśnie, tylko narzędziem.Westchnął.– Straciłem cię dużo wcześniej, na długo przed tamtym dniem, kiedy dostałem po łbie.Wtedy, gdy zacząłem uważać cię za narzędzie potrzebne do spełnienia misji.Do uzyskania wpływów i władzy.Co z tego, że nawet nie chciałem jej dla siebie? Co z tego, skoro dla innych miałeś być tylko narzędziem, do użycia lub zniszczenia, by nikt inny nie mógł go wykorzystać?Match rad był z mroku panującego w izdebce.Ciemność, rozświetlana słabym płomieniem kaganka na stole, litościwie skrywała rysy twarzy.Łagodziła słowa, wystarczająco gorzkie i okrutne.Przeczuwał, że słyszy to po raz pierwszy i ostatni.Wszystkiego trzeba wysłuchać, wszystko powiedzieć, choć czuł się jeszcze niegotowy.Nie wiedział, czy będzie umiał ubrać w słowa to, co sam chciałby wyrazić.A powiedzieć musiał dziś, zaraz albo wcale.Czas się kończył.Oczy Carmantheana błyszczały w mroku.– Nawet cię nie szukałem.Po co? Niewielkie miałeś szansę, by przeżyć.Jeśli zaś przeżyłeś, to mogłeś być tylko tym, kim w istocie się stałeś.Zapóźnionym półgłówkiem.Wiesz, został mi jedynie wstyd.Nie, nawet nie wstyd.– Druid urwał.Znów dało się słyszeć głośniejszy, rzężący oddech.Starzec poruszył się, skrzypnęły deski pryczy.– Nie wstyd.– Głos był cichszy.– Urażona duma, tak to trzeba nazwać, chcąc być uczciwym.Przegrałem i tylko to było ważne.Nie ty.Dłonie Carmantheana zacisnęły się na okrywających go skórach, wpiły w futro, jakby chciał dawno zabitemu zwierzakowi wyszarpać garściami sierść.Przez dłuższą chwilę nic nie mówił.Coś chrobotało cicho w ścianie, w dymnikach zahuczał pierwszy podmuch nachodzącej nawałnicy, trzasnął niedomkniętymi drzwiami o futrynę.Wiatr zaszumiał w gałęziach dębu.W izbie znienacka pojawiła się kotka.Stanęła nagle na stole, zamiauczała cicho.Carmanthean uświadomił sobie, że przed oczami znów przepływają mu obrazy, które na zawsze chciał wyrzucić z pamięci.Krótkie chwile szczęścia, dawno zapomniane momenty, kiedy, niepomny wielkich celów, spoglądał na małego chłopca, tak podobnego do niego samego.Kiedy chłopiec był tylko chłopcem, nie ostatnim etapem wielkiego planu.Nie mogę tego powiedzieć, pomyślał, czując żal ściskający gardło.Już nie mogę.– Nie proszę cię o wybaczenie – podjął ochryple.– Chcę tylko, żebyś zrozumiał.Zamiast odpowiedzieć, Match pochylił się nad starcem, dotknął czoła, niby sprawdzając, czy wciąż jest zimne i mokre od potu.To wystarczyło.Ręka starca objęła jego nadgarstek.Trwali tak w bezruchu.Po nieskończenie długiej chwili uścisk Carmantheana zelżał.Palce rozwarły się, powoli i niechętnie.To musiało wystarczyć za wszystko.Za wszystko, pomyślał starzec, za wszystkie stracone lata.Za podrzucanie na kolanach i mierzwienie chłopięcej czupryny.Za dorastanie, oglądanie świata na nowo, odkrywanie go po raz drugi oczyma własnego dziecka.Za.niech to diabli!– Dość tego roztkliwiania – burknął szorstko.– Jeszcze nie umieram, synu, trochę na to poczekasz.Jestem twardym skurwysynem, nic nie ujmując twojej babce.Pomóż mi.– Match pomógł druidowi obrócić się na wznak.– I dorzuć do ognia, zimno tu.Nie było zimno, wręcz przeciwnie.Przedburzowa duchota zalegała ciężko, pierwsze podmuchy wiatru nie zdołały jej jeszcze rozegnać.Niedobrze, pomyślał Match
[ Pobierz całość w formacie PDF ]