[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Ja go obudzę zdecydowała Conena. Wy przynieście dywan.Przebrnęła przez krąg głazów i łagodnie ujęła śpiącego maga pod ramię.By-łaby to podręcznikowa metoda budzenia lunatyków, gdyby Rincewind nie upuściłsobie na nogę przyniesionego właśnie kamienia.Otworzył oczy. Gdzie ja jestem? zapytał. Na brzegu.Byłeś.To znaczy śniłeś.Rincewind zamrugał nerwowo, patrząc na mgłę, niebo, kamienny krąg, Cone-nę, znowu kamienny krąg i wreszcie znowu na niebo. Co się działo? Jakieś magiczne fajerwerki. Aha.Czyli się zaczęło.Wyszedł z kręgu niepewnym krokiem, który wzbudził u Coneny podejrzenie,że nie jest jeszcze całkiem przytomny.Chwiejąc się poczłapał do resztek ogniska.Po kilku krokach jakby coś sobie przypomniał.Spojrzał na swoją stopę i powiedział: Au.Stał już prawie przy ognisku, kiedy dotarła do nich fala uderzeniowa ostat-niego zaklęcia.Wymierzonego w wieżę w Al Khali, odległą o dwadzieścia mil.Czoło fali było więc mocno rozproszone.Prawie nie zmieniało natury obiektów,146gdy z cichym cmokaniem przelewało się nad wydmami: przez sekundę ogniskopłonęło czerwienią i zielenią, jeden z sandałów Nijela zmienił się w małego i roz-złoszczonego borsuka, a z szeryfowego turbanu wyfrunął gołąb.Potem fala minęła ich i zniknęła wśród kipiącego morza. Co to było? zdumiał się Nijel.Kopnął borsuka, który obwąchiwał mustopy. Hm? odparł Rincewind. To! Ach, to.Odbicie zaklęcia.Prawdopodobnie trafili wieżę w Al Khali. Musiało być potężne, skoro działało jeszcze tutaj. Prawdopodobnie było. Chwileczkę! To byt mój pałac odezwał się słabym głosem Kreozot.Wiem, że to wiele, ale to wszystko, co miałem. Przykro mi. Przecież w mieście żyli ludzie! Przypuszczam, że nic im nie grozi uspokoił go Rincewind. To dobrze. Czymkolwiek są. Co?Conena złapała go za ramię. Nie krzycz na niego poprosiła. Nie jest w tej chwili sobą. No tak przyznał gniewnie Kreozot. To znaczna poprawa. Jesteś niesprawiedliwy zaprotestował Nijel. Znaczy.Przecież onwydostał mnie z jamy węży i tego.no, dużo wie. Tak.Magowie zawsze potrafią uratować cię z kłopotów, w jakie tylko ma-gowie mogą cię wpędzić stwierdził Kreozot. A potem oczekują, że będzieszim wdzięczny. Sądzę. Ktoś musiał to powiedzieć. Kreozot ze złością zamachał rękami.Jegosylwetkę oświetliło kolejne zaklęcie, mknące po udręczonym niebie. Patrzcietylko! zawołał. Pewno, chciał dobrze.Oni wszyscy chcą dobrze.Myśląchyba, że gdyby rządzili, Dysk byłby lepszym miejscem.Możecie mi wierzyć,nie ma nic straszniejszego od kogoś, kto koniecznie chce wyświadczyć światuprzysługę.Magowie! Kiedy się dobrze zastanowić, to co z nich za pożytek? Czyjakiś mag zrobił kiedy coś sensownego? Jesteś okrutny stwierdziła Conena, lecz ton jej głosu sugerował, że jestotwarta na argumenty w tej sprawie. Doprowadzają mnie do mdłości mruknął Kreozot, który był już całkiemtrzezwy i wcale mu się to nie podobało. Wszyscy poczujemy się lepiej, kiedy trochę się prześpimy zapropono-wał dyplomatycznie Nijel. W świetle dnia sprawy zawsze wyglądają lepiej.147No, prawie zawsze. W dodatku w gardle mi zaschło burknął Kreozot, starając się podtrzy-mać resztki gniewu.Conena odwróciła się do ognia i nagle uświadomiła sobie wyrwę w scenerii.Miała kształt Rincewinda. On zniknął!Tymczasem Rincewind był już pół mili od brzegu.Siedział na dywaniejak rozgniewany Budda.W myślach kłębiła mu się mieszanina furii, poniżeniai wściekłości, z niewielkim dodatkiem urazy.Nigdy nie oczekiwał wiele.Trzymał się magii, choć nie miał ku niej żadnychzdolności; zawsze starał się jak najlepiej.A teraz cały świat spiskował przeciwniemu.Dobrze.Skoro tak, to on im pokaże.Kim dokładnie są oni i co zostanieim pokazane, było jedynie nieistotnym szczegółem.Aby dodać sobie odwagi, podniósł rękę i dotknął kapelusza, choć ten straciłw locie swoje ostatnie cekiny.* * *Bagaż tymczasem miał własne problemy.Pod wpływem nieustannego ma-gicznego bombardowania, obszar otaczający wieżę w Al Khali dryfował wolnopoza horyzont rzeczywistości, gdzie czas, przestrzeń i materia tracą rozłączneidentyczności i zaczynają chodzić w nie swoich strojach.To efekt niemożliwydo opisania.A oto jak wyglądał.Wyglądał tak, jak brzmi fortepian wkrótce po wrzuceniu do studni.Smakowałżółto i był w dotyku jak drobny rzucik.Pachniał jak całkowite zaćmienie księżyca.Oczywiście, bliżej wieży efekty stawały się naprawdę dziwaczne.Spodziewać się, że w takich warunkach przeżyje cokolwiek pozbawionegoochrony to tak, jakby spodziewać się śniegu na supernowej.Na szczęście Bagażo tym nie wiedział i brnął przez huragan zaklęć, a pierwotna magia krystalizowałasię na wieku i zawiasach.Był w fatalnym nastroju, ale w tym akurat nie było ni-czego niezwykłego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]