[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jest w Richmond?- Rozmawiałem z nią wczoraj wieczorem.Jest teraz w Norfolk.Powiedziała, że wszystko się dobrze układa.Rozumiesz, że cała ta historia jest bardzo kłopotliwa dla wszystkich zainteresowanych.- Prawdziwa tragedia.Jeszcze jakieś nowiny z Rich­mond?- Niestety, nie.Benny i Ziggy podreptali do windy, a ja i Morelli ru­szyliśmy za Bobem do mojej kuchni.- Byli tu, co? - domyślił się Morelli.- Tak.Szukali serca.Żona Benny'ego robi mu z życia piekło.Morelli odmierzył porcję żarcia dla Boba.Bob ją po­chłonął i poprosił wzrokiem o więcej.- Przykro mi, kolego - rozłożył ręce Morelli.- Tak to jest, kiedy się tyje.Wciągnęłam brzuch, odczuwając wstyd z powodu ciastka.W porównaniu z Morellim byłam krową.Mo­relli miał mięśnie brzucha jak deska.Morelli mógł robić pompki.Mnóstwo pompek.W wyobraźni też mogłam robić pompki.W rzeczywistości pompki plasowały się tuż za rozkoszą joggingu.ROZDZIAŁ 12Eddie DeChooch ukrył gdzieś babkę.Prawdopodobnie nie w Burg, bo do tej pory już bym coś wiedziała.Gdzieś w Trenton.Oba połączenia na moją komórkę były lokalne.Joe obiecał, że nie sporządzi formalnego raportu, ale wiedziałam, że będzie działał po cichu.Popyta, gdzie trzeba, i poprosi kolegów, żeby intensywniej zaczęli rozglądać się za DeChoochem.Connie, Vinnie i Lula też uruchomili swoje kontakty.Nie obiecywałam sobie po tym zbyt wiele.Eddie DeChooch działał w pojedynkę.Mógł czasem odwiedzić ojca Carollego czy wziąć udział w jakiejś stypie, ale tutaj działał sam.Byłam przekonana, że nikt nie zna jego kryjów­ki.Może prócz Mary Maggie.Z jakiegoś powodu, dwa dni wcześniej, DeChooch przyjechał do niej.Zabrałam Lulę z biura i podjechałyśmy pod luksusowy budynek Mary Maggie.Był późny ranek, na ulicach ruch niewielki.W górze zbierały się chmury.Po południu spodziewano się deszczu.Nikt w Jersey nie zawracał tym sobie głowy.Był czwartek.Niech leje.W Jersey interesuje nas tylko pogoda w weekendy.Mój Low Ryder wtoczył się z głuchym pomrukiem do podziemnego garażu, od cementowego sklepienia i pod­łoża odbijały się wibracje silnika.Nie zauważyłyśmy nig­dzie białego cadillaca, ale srebrne porsche MMM stało na swoim zwykłym miejscu.Postawiłam harleya dwa rzędy dalej.Popatrzyłyśmy po sobie.Nie miałyśmy wielkiej ochoty wchodzić na górę.- Dziwnie się czuję przed tą rozmową - powiedzia­łam.- Ta historia z zapasami w błocie nie była dla mnie chwilą wielkiej chwały.- To jej wina.Ona zaczęła pierwsza.- Poszłoby mi lepiej, gdyby mnie nie zaskoczyła - tłumaczyłam się.- Tak - przyznała Lula.- Widać to było po tym, jak wzywałaś pomocy, drąc się wniebogłosy.Mam nadzieję, że nie zechce mnie skarżyć za jakieś kontuzje.Stanęłyśmy pod drzwiami Mary Maggie, nie odzywając się nawet słowem.Wzięłam głęboki oddech i nacisnęłam dzwonek.Kiedy Mary Maggie nas ujrzała, od razu chciała zatrzasnąć drzwi.Druga zasada łowcy nagród - jeśli drzwi się otwierają, wsuń stopę za próg.- I co dalej? - spytała, próbując pozbyć się mojego buta.- Chcę pogadać.- Już ze mną gadałaś.- Muszę pogadać jeszcze raz.Eddie DeChooch po­rwał mi babkę.Mary Maggie przestała walczyć z moją stopą i popa­trzyła na mnie.- Mówisz poważnie?- Mam coś, na czym mu zależy.A teraz on ma coś, na czym zależy mnie.- Nie wiem, co powiedzieć.Przykro mi.- Miałam nadzieję, że pomożesz mi ją znaleźć.Mary Maggie otworzyła szerzej drzwi i obie z Lula weszłyśmy do środka.Nie podejrzewałam, że znajdę bab­kę wepchniętą do szafy, ale mimo wszystko się rozejrza­łam.Mieszkanie było ładne, choć niezbyt duże.Salon, jadalnia i kuchnia połączone ze sobą.Jedna sypialnia.Łazienka i ubikacja.Wszystko urządzone za smakiem na sposób klasyczny.Miękkie barwy.Szarości i beże.No i oczywiście wszędzie książki.- Naprawdę nie wiem, gdzie on jest - powiedziała Mary Maggie.- Poprosił o pożyczenie samochodu.Wcześniej też tak robił.Kiedy właściciel klubu chce coś pożyczyć, trudno odmówić.Nie zapominajcie, że to starszy czło­wiek.Po waszej wizycie pojechałam do jego bratanka i powiedziałam, że chcę wóz z powrotem.Eddie go przy­wiózł, kiedy zaczaiłyście się na niego w garażu.Od tej pory się z nim nie widziałam.Zła wiadomość to ta, że jej wierzyłam.A dobra, że Ronald DeChooch kontaktował się ze swoim stryjem.- Przepraszam za ten but - zwróciła się Maggie do Luli.- Szukaliśmy go, ale się nie znalazł.- Hm - mruknęła tylko Lula.Zeszłyśmy w milczeniu do garażu.- Co o tym myślisz? - spytała Lula.- Myślę, że trzeba odwiedzić Ronalda DeChoocha [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl