[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Scarlett raz jeszcze wyjąkała słowaprzeprosin, zostawiła Columowi prezent i uciekła do domu.Po drodze zastanawiałasię, jakiż to Amerykanin przybywa specjalnie do zapomnianego przez Boga i ludzizakątka w rodzaju Ballyhara, a widząc rodaczkę nawet nie stara się udawać, że tospotkanie sprawiło mu przyjemność? Oczywiście może to być tylko jeden z Bractwa,nie inaczej.A jego irytację należałoby przypisać odmowie Columa wzięcia udziałuw tej zwariowanej rewolucji.Ale prawda wyglądała dokładnie na odwrót.Jan Devoypoważnie wspierał wysiłki Parnella, co tym większe miało znaczenie, że będącjednym z najbardziej wpływowych amerykańskich Fenian miał niemało do powiedzeniatakże w irlandzkich ogniwach Bractwa.Gdyby wycofał swe poparcie dla rewolucji,myśl o powstaniu umarłaby śmiercią naturalną.Był zwolennikiem autonomiiIrlandii.Colum spierał się z nim zażarcie do pózna w nocy.- Ten człowiek chcewładzy i nie zaniecha zdrady, byle ją dostać - rzekł O'hara, mając na myśliParnella.- A co z tobą? - odparował Devoy.- Odnoszę wrażenie, że nie możeszznieść konkurencji, która zabiera ci pracę i wykonuje ją o wiele lepiej niż ty.Colum nie był mu dłużny z odpowiedzią.- Będzie wygadywał brednie w Londynie nakażdym rogu ulicy, aż przymrozki go złapią, trafi do tytułów gazet, ale to wniczym nie zmieni faktu, że Irlandczycy nadal będą głodować pod angielskimobcasem.Naród irlandzki nie skorzysta na jego krasomówstwie.Zaś kiedyIrlandczycy znudzą się pokrzykiwaniem Mr.Parnella, zrobią rewolucję, tyle żenie zorganizowaną, bez żadnych widoków na zwycięstwo.Dlatego powiadam ci,Devoy: i tak już czekamy za długo.Parnell mówi, ty mówisz, ja mówię.wszyscywylewamy strumienie słów, a Irlandczyvy jak cierpieli, tak cierpią.Gdy Devoyposzedł przenocować do zajazdu Kennedy'ego, Colum zaczął spacerować ciężkimikrokami z kąta w kąt, aż nafta wypaliła się w lampie.Wtedy usiadł na stołkuprzed kominkiem, spoglądając na dogasające drwa.Myślał o wybuchu gniewu Devoya.A może on ma rację? Czy to żądza władzy była motywem jego walki, nie miłość doIrlandii? Czy człowiek może poznać prawdę o własnej duszy? ** ** ** Gdy Scarlettprzerzuciła pierwszą łopatę ziemi w dzień świętej Brygidy, zza chmur błysnęłynieśmiałe, blade promienie słońca.Dobry znak.Dla godniejszego uczczeniauroczystości, zaprosiła wszystkich mieszkańców miasteczka do Kennedy'ego naszklaneczkę porteru i sztukę mięsa.Ten rok będzie najlepszy spośród tych, któretu przeżyła.Następnego dnia pojechała na sześć tygodni do Dublina, by spędzićtam Karnawał Zamkowy.78.Tym razem Karolina i Scarlett zamieszkały wapartamencie w "Shelbourne Hotel", nie u "Greshama"."Shelbourne" był bowiem tymwłaściwym miejscem, gdzie należało się zatrzymać w Dublinie na czas karnawału.-Musimy skorzystać z okazji i dać się poznać - powiedziała do Scarlett Karolina.Teraz, gdy ogarnęła wzrokiem ogromny hall zrozumiała, o czym myślała Mrs.Montague.Wszystko w "Shelbourne Hotel" było imponujące - przestrzeń, służba,goście, interesy, o których mówiło się szeptem.Scarlett uniosła główkę,wysunęła podbródek i ruszyła za portierem na pierwsze piętro - najlepsze znajlepszych - kroczkiem lekkim, posuwistym, jakby płynęła po schodach.Chociażnie wiedziała o tym, wyglądała dokładnie tak, jak Karolina opisała jąodzwiernemu: "Od razu ją zauważysz.Jest bardzo piękna, a głowę trzyma jakcesarzowa".Oprócz apartamentu dla Scarlett zarezerwowano salon - na jejwyłączny użytek.Zanim zeszły na dół na herbatę, Mrs.Montague oprowadziła ją popokoju: ogromny, o ścianach wybitych zielonym brokatem.W kącie, na sztalugach zbrązu, stał ukończony portret.Scarlett spojrzała na obraz zdziwiona.Czynaprawdę tak wyglądała? Ta kobieta w sukni z białej satyny sprawiała wrażenienieustraszonej, choć jednocześnie nerwowej, niczym kocica.Oszołomiona, podążyłaza Karoliną na dół.Mrs.Montague wymieniała nazwiska ludzi siedzących przystolikach we wspaniałym hallu.- W swoim czasie i tak pozna pani ich wszystkich,Mrs.O'hara.Kiedy zostanie pani przedstawiona, kawę i herbatę będą przynosić dosalonu, gdzie będzie pani podejmować gości.Jedni będą przyprowadzać ze sobądrugich, w ten sposób pozna pani wszystkich.Kogo? - chciała zapytać Scarlett.Kto będzie przyprowadzał kogo? Ostatecznie nie warto się tym zajmować.Karolinazawsze wiedziała, co robi.Jedyne, co do niej należało, to nie zaplątać się wtren sukni, kiedy cofała się po dopełnieniu prezentacji.Ale Karolina i Mrs.Sims zamierzały codziennie ćwiczyć ją w tej sztuce - dzień w dzień, aż doWielkiego Debiutu.** ** ** Ciężką białą kopertę opatrzoną pieczęcią marszałkadworu dostarczono do hotelu w dzień po przyjezdzie Scarlett.Karolina nie dałapo sobie zauważyć, jak wielką ulgę poczuła na jej widok.Bo chociaż była pewna,że zaproszenie do dworu przybędzie, nawet najlepsze plany mogą nie wypalić.Pewną ręką złamała pieczęć.- Pierwsza audiencja - przeczytała.- Tego sięspodziewałam.Pojutrze.** ** ** Scarlett czekała w grupce na biało ubranychdziewcząt na schodach przed podwójnymi i jeszcze zamkniętymi drzwiami do salitronowej.Miała wrażenie, że czeka tak już dobre sto lat.Do licha, na co onaprzystała? Choć sama sobie postawiła to pytanie, odpowiedzi nie potrafiłaznalezć, bowiem cały problem był zbyt złożony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]