[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Horusowi przypominaj¹ siê eksperymenty ojca i Liglamenti na Kontentorii.Rêka Ksiêcia nawet nie drgnie.Kiedy jest ju¿ po wszystkim, na twarzach trzech stworzeñ widniej¹ banda¿e, których nie wolno im zdj¹æ jeszcze przez jakiœ czas.Wszystkie potworki jêcz¹ i pop³akuj¹.Ksi¹¿ê wyciera d³onie.- Dziêki ci, Ksi¹¿ê, Któryœ By³ Chirurgiem - zaczyna jeden.-.za to, coœ dla nas uczyni³.-.i dla mnie!- Nie ma za co, poczciwi Nornowie.Ja dziêkujê wam za dobry miecz.- Och, to drobnostka.- Daj nam tylko znaæ, kiedy bêdziesz potrzebowa³ nastêpnego.- Cena siê nie zmieni.- Dobrze.Muszê ju¿ iœæ.- ¯egnaj.- Adieu.- Do widzenia.- A wam dobrego widzenia, przyjaciele - rzecze Ksi¹¿ê i bierze za rêce Horusa i Stalowego Genera³a, kieruj¹c siê w drogê ku Maraczkowi, który jest ledwie o krok st¹d.Kiedy odchodz¹, Nornowie znów podnosz¹ lament, robi¹c szybko i frenetycznie rzeczy Nornom zwyczajne i tylko im w³aœciwe.Horus, Genera³ i Ksi¹¿e docieraj¹ do Twierdzy, ale na moment przedtem Horusowi, który wie, czym jest lœni¹cy miecz, udaje siê wyci¹gn¹æ go z pochwy u boku Ksiêcia.Miecz jest wiern¹ kopi¹ broni, której tysi¹c lat temu u¿y³ s³onecznooki Set w walce z Tym, Co Nie Ma Imienia.KUSZENIE ŒWIÊTEGO MADRAKAMadrak dostrzega tylko jedn¹ szansê wyjœcia z opresji.Rzuca laskê i daje nura na ziemiê.Wybór okazuje siê s³uszny, bowiem pies przeskakuje nad nim i zatrzaskuje k³y w³aœnie na lasce.Rêka Madraka dotyka tkaniny dziwnej rêkawicy, któr¹ tarmosi³o zwierzê.I nagle ogarnia go przekonanie o w³asnej niezwyciê¿alnoœci.Przekonanie jest tak g³êbokie, ¿e nawet eliksir nie by³by w stanie natchn¹æ go skuteczniej.Szybko decyduje siê i naci¹ga rêkawicê na praw¹ d³oñ.Kiedy pies zawraca, Tyfon staje dêba i spada cieniem miêdzy Madraka i Cerbera.Rêkawica rozrasta siê, ³askocz¹c i pe³zaj¹c, siêga ju¿ ³okcia, pokrywa pierœ i kark zakonnika.Pies skacze jeszcze raz i nagle zanosi siê skowytem, bo muska go czarny Tyfon.Jedna paszcza Cerbera zwisa bez ¿ycia, a dwie pozosta³e warcz¹.- Uciekaj, Madraku! Uciekaj na umówione miejsce! - wo³a Tyfon.- Ja zajmê to bydlê i zniszczê je, a potem ruszê za tob¹ na w³asn¹ rêkê!Rêkawica sunie ju¿ po lewym ramieniu Madraka, a os³ania d³oñ, klatkê piersiow¹ i brzuch.Zakonnik, który zawsze s³yn¹³ z niespotykanej si³y, wyci¹ga praw¹ rêkê i rozbija w proch pobliski g³az.- Nie bojê siê go, Tyfonie! Sam go zabijê!- W imieniu brata mego zaklinam ciê, odejdŸ!Madrak k³ania siê i odchodzi.Za nim unosz¹ siê odg³osy za¿artej walki.Mija legowisko Minotaura i stromymi lochami kieruje siê w górê.Zaczepiaj¹ go jakieœ albinosowate stwory z ¿arz¹cymi siê zielono œlepiami.Zabija je go³ymi rêkami i idzie dalej.Ma chwilê czasu na medytacje, nim inna banda opryszków zagrodzi mu drogê.Tym razem Madrak nie zabija i chce siê z nimi dogadaæ.- Lepiej by dla was by³o rozwa¿yæ pierwej fakt, i¿ byæ mo¿e jakaœ czêœæ waszego organizmu przetrzyma destrukcjê cia³a jako takiego.Dla lepszego zrozumienia kwestii nazwijmy ow¹ hipotetyczn¹ czêœæ dusz¹.Zacznijmy zatem od tego, ¿e dusza owa.Ale stwory atakuj¹ i Madrak zmuszony jest siê z nimi rozprawiæ.- Szkoda - mówi do siebie i znowu odmawia Mo¿liwie Najodpowiedniejsz¹ Modlitwê Na Okolicznoœæ Œmierci.Idzie dalej i dochodzi w koñcu do umówionego miejsca.I zatrzymuje siê tam.Stoi u Bram Hadesu.Na Mortuarii.- Piek³o ¿em spl¹drowa³ - mówi - i na wpó³ niepokonanym teraz.To musi byæ zbrojna rêkawica Seta.Dziwne, ledwie do po³owy mnie chroni.A mo¿e jestem wiêkszy od niego?.(Spogl¹da na brzuch) Chyba nie.Jaka¿ moc w niej tkwi.Potêga! Rzuciæ na kolana wszystkich, których dusze skalane i przyczyniæ siê do ich nawrócenia! Mo¿e to dlatego wpad³a mi w rêce?.Czy Tot jest istot¹ bosk¹? Zaprawdê, nie wiem.Tak sobie myœlê, ¿e je¿eli jest, skrzywdzê go nie oddawszy rêkawicy.Chyba ¿e taka jest jego tajemna wola, oczywiœcie.Spogl¹da na rêce pokryte zbrojn¹ siatk¹).Mam teraz moc nieograniczon¹.Jak jej u¿yæ?.Ca³¹ Mortuariê móg³bym tym nawróciæ, gdyby jeno czasu sta³o.(Za chwilê).Lecz on wyznaczy³ mi konkretne zadanie! A jednak.(Uœmiecha siê).(Zbrojna sieæ nie os³ania mu twarzy).A co, je¿eli on jest bogom podobny? Synowie, którzy p³odz¹ w³asnych ojców mog¹ równaæ siê z bogami.Tak, pamiêtam mit o Raju.Ta wê¿owata rêkawica to Owoc zakazany (Wstrz¹sa nim dreszcz).Ile¿ jednak dobra móg³bym uczyniæ.Nie! To pu³apka! Ale.Ale S³owo! Móg³bym natchn¹æ ich S³owem! Zrobiê to! I niech mnie piek³o poch³onie, jak powiada Vramin!Lecz kiedy siê odwraca, wpada w wir, który rzuca go w dó³ szerokiej, zimnej studni i dusi s³owa w gardle.Za nim szalej¹ cienie.Otch³añ Mortuarii rozszerza siê i Madrak znika, gdy¿ Ksi¹¿ê wezwa³ go do siebie.GRZMOTOCHODY.Ale Przebudzeniec wdzia³ przecie¿ buty i staje teraz w powietrzu, zanosz¹c siê œmiechem.Ka¿dy jego krok jest grzmotem, który przetoczywszy siê przez œwi¹tyniê, miesza siê z odg³osami burzy.Stra¿nicy i wierni pochylaj¹ g³owy.Przebudzeniec wbiega po œcianie na sufit i tam siê zatrzymuje.Za plecami Vramina ukazuj¹ siê zielone drzwi.Przebudzeniec schodzi na dó³ i przekracza ich próg.Vramin za nim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]