[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cała gromadka, włączywszy w to Panią, braci, Ottona i Hagopa, za­marła za swymi stołami.W ich oczach rozbłysły złe iskierki, gdy mie­rzyli całą długość w pełni załadowanych ciężkich tulei.- Nawet o tym nie myślcie! - jęknąłem.Moi krewni kręcili się za moimi plecami w całkowitym milczeniu, nie rozumieli nic z tego, co zostało powiedziane, jednak całkowicie świadomi byli faktu, że z tego, co zdarzyło się wczoraj i dzisiaj, może wyniknąć coś naprawdę znaczącego.Coś, co przekracza oczywiste prze­widywania.- Nie róbcie tego! - błagałem.Dwadzieścia dwie bambusowe tuby wypaliły w ciągu kilku sekund jedna po drugiej.Łajdacy patrzyli spokojnie, jak pomarańczowe kule ogniste mkną w kierunku północno-północno-zachodnim, prosto do miej­sca, skąd w mojej wyobraźni wzniosła się wówczas nawała wron.Tym razem nie była to wyłącznie kwestia mojej wyobraźni.Kryjówka Duszołap musiała znajdować się w odległości większej niż dziesięć mil.Kulom ognistym dotarcie tam nie zabrało nawet dziesięciu sekund.Być może nawet nie pięć.Byłem zbyt wstrząśnięty, aby dobrze sobie zdawać sprawę z upływu czasu.Ogień, dym i gówno trysnęły na pół mili w górę.Teraz cała banda jakby oszalała.Wszyscy - nawet Pani - ciskali ognistymi kulami, w seriach po cztery, pięć.Odległe drzewa zaczęły się ruszać, jakby w lesie wrzało.Nawet z tak daleka byłem w stanie do­strzec ogromne drzewa wylatujące w powietrze na tysiąc stóp.Przypomniałem sobie, że średnica niektórych z rosnących tam drzew dwukrotnie przekraczała mój wzrost.Wirując, przecinały powietrze niby ogniste kosy.Poniżej rozpętał się ognisty sztorm.Pluł płomieniami i kłę­bami dymu w niebo jak jakiś rozeźlony wulkan.To był dzień, kiedy zginęło wiele wron.Pewien jestem także, że był to dzień, podczas którego Duszołap nie znalazła żadnego powodu do śmiechu.88.Bieg ludzkich spraw w znacznym stopniu jest zrytualizowany.Stary nakazał mi odczytywanie kazań z Kronik w identyczny spo­sób, w jaki sam to czynił w zamierzchłych czasach.Niewzruszenie wie­rzył, że każdy człowiek winien dokładnie znać swe miejsce w naszej długiej historii.Tym samym większość starych towarzyszy została za­gnana do nauczania tagliańskiego wszystkich, którzy jeszcze nim nie mówili.Konował życzył sobie, aby każdy z braci mówił choć jednym językiem wspólnym z pozostałymi.Czasami wyglądało to tak, jakby­śmy mieli tyleż języków rodzimych, ilu mieliśmy ludzi, którzy nimi mówili.Nie potrafiłem sobie przypomnieć choćby jednego przypadku z Kronik, kiedy Kompania stała się tak poliglotyczna, jak była obecnie.Kolejnym obowiązkiem, który musiałem wziąć na siebie, było utrzy­mywanie kondycji poprzez gnanie piechotą do kwater głównych na od­bywające się co kilka dni posiedzenia sztabu.Obudził mnie wspaniały aromat.Wysunąłem głowę z naszego wielo­krotnie przebudowywanego bunkra.- Co gotujesz? - zapytałem Thai Deia.- Wujek Doj zeszłej nocy zabił dziką świnię.Dzisiaj będzie pieczo­na wieprzowina.- Mam nadzieję, że uda mi się ją utrzymać w żołądku.- To jeszcze potrwa kilka godzin.Mówiłeś mi, żebym ci przypo­mniał o spotkaniu sztabu dzisiejszego ranka.- Cholera.- Ono również miało być bardzo ważne.Nie ośmieliłbym się spóźnić.- Lepiej, żebyście zostawili dla mnie choć kawałek.- Wy­targałem moją dupę na zewnątrz i zająłem się wszystkimi porannymi przygotowaniami, na jakie było mnie stać.Żaden z nas nie należał do ludzi, którzy marnują godziny na trymowaniu sobie brody, układaniu włosów czy moczeniu ciała w kąpieli.Ale czasami naprawdę trzeba so­bie trochę opryskać wodą twarz i zeskrobać osad z zębów, choćby po to, by poczuć, że nie odstajesz od normalnych ludzi.Zastanawiałem się, co będzie z naszymi zębami, jeśli Jednooki nie wróci.Te subtelne, drobne zaklęcia, jakie na nich położył, aby je ochro­nić, musiały być odnawiane co dwa lata.A my mieliśmy całe zastępy nowych ludzi, którzy wciąż tracili swe naturalne wyposażenie.Thai Dei oczywiście nie zmarnował okazji, by mnie nabrać.Teraz zdjął świnię z ogniska i poszedł z nią za mną.Na tego faceta po prostu nie ma sposobu.Wciąż jeszcze nie miałem konia.Śpioch nie przyprowadził z powro­tem mojego wierzchowca.Śpioch zresztą jeszcze sam nie powrócił, cho­ciaż czasu miał aż nadto.Zniknął mi z oczu podczas przekraczania góry.Żadne poszukiwania, czy to przez świat astralny, czy na boku, nie po­zwoliły mi znaleźć po nim śladu.Obawiałem się najgorszego.Dwie grzeczne wrony podążyły za mną, polatywały od krzaka, do skały, do ruin.Gdyby nie one, nie byłoby żadnego świadectwa, iż Duszołap przeżyła, tudzież w dalszym ciągu nami się interesowała, pomi­mo rozniesienia w drobiazgi jej domu.Najwyraźniej wyczekiwała sto­sownej chwili.Tyle trzeba było tej kobiecie oddać.Była szalona, ale zawsze cierpliwa.Nie pozwalała, by jej temperament wziął nad nią górę.Pani powiedziała, że udało jej się uciec spod ognia zaporowego tyl­ko dlatego, że zabrała dywan Wyjca na północ, gdzie teraz konspirowała z Radishą.Miałem rozkazy, aby nie szukać Duszołap.Miałem rozkazy, by ucie­kać, gdy tylko wyczuję jej obecność.To samo dotyczyło Kiny.Kopeć obecnie był prawie bezużyteczny.Stałem się więc nazbyt cennym na­rzędziem, by ryzykować życiem.Słusznie.Zerknąłem za siebie, zanim ruszyliśmy w górę zbocza.Wujek Doj szedł za nami, jak to mu się ostatnio często zdarzało.Patrząc na sposób, w jaki dawał kroki, można było dojść do wniosku, iż jest gotów na wszyst­ko.Jedna dłoń zawsze spoczywała na rękojeści Różdżki Popiołu.Thai Dei i ja podjęliśmy nasze treningi pod jego kierunkiem, czy to nam się podobało, czy nie.On nie wyjaśnił nam procesów myślowych przebie­gających w jego głowie.Po prostu atakował nas i płazował, zmuszał w ten sposób do obrony, jeśli nie chcieliśmy otrzymywać bolesnych siniaków.Rozpaczał nad tym, że chyba nigdy nie osiągnę tego, co uważał za minimalną biegłość w posługiwaniu się mieczem.Nie rozumiał różnicy między samotnym wilkiem a żołnierzem, który stanowi część zespołu wzajem od siebie zależnych wojowników.Albo przynajmniej udawał, że nie rozumie.Spodziewał się kłopotów, nie mogło być w tej kwestii wątpliwości.Ale trochę za bardzo się martwił, żeby to wyjaśniało wszystko.Przeby­wałem w towarzystwie Konowała już dość długo, bym zdążył do tego przywyknąć.Przypomniałem Thai Deiowi:- Jesteśmy jak pieczarki.- Hę?- Trzymane w ciemnościach? Na diecie z końskiego nawozu? - Można by się spodziewać, że będzie pamiętał.Ale on nawet nie próbo­wał sobie przypomnieć.Jak większość Nyueng Bao związanych z Kom­panią.- Nieważne.Wujek Doj próbował wprosić się na nasze spotkanie.Kilku strażni­ków o bezwzględnym wyrazie oczu zastąpiło mu drogę.Zdecydował, że raczej pozostanie w towarzystwie innych Nyueng Bao kręcących się w okolicy.Nigdy dotąd tego nie robił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl