[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podniósł z ziemi pelerynę. Nie dotykaj jej swoimi brudnymi łapami warknął cicho Harry. Ciii.Snape chwycił gałąz, której użył Lupin, szturchnął nią w narośl i nagle znik-nął.258 A więc to by było na tyle powiedziała Hermiona. Wszyscy jesteśmytam w środku.a teraz musimy czekać, aż znowu wyjdziemy.Przywiązała koniec sznura do najbliższego drzewa i usiadła na suchej ziemi,oplatając ramionami kolana. Harry, czegoś nie rozumiem.Dlaczego dementorzy nie porwali Syriu-sza? Pamiętam, jak nadchodzili, a potem chyba zemdlałam.Tylu ich było.Harry też usiadł.Opowiedział jej, co zobaczył, kiedy najbliższy dementor po-chylił się nad nim, sięgając ustami do jego ust: jakieś wielkie srebrzyste zwierzęgalopujące przez jezioro.To ono zmusiło dementorów do ucieczki.Kiedy skończył, Hermiona gapiła się w niego z buzią otwartą ze zdumienia. Ale co to było? Tylko jedno mogło powstrzymać dementorów i zmusić ich do ucieczki.Prawdziwy patronus.Potężny. Ale kto go wyczarował?Harry milczał.Myślał o osobie, którą zobaczył na drugim brzegu jeziora.Pa-miętał, co wtedy pomyślał.kim mogła być.ale jak.w jaki sposób. I nie widziałeś, kto to mógł być? Do kogo był podobny? zapytała Her-miona. Może to był jeden z nauczycieli? Nie.To nie był nauczyciel. Ale to musiał być naprawdę potężny czarodziej, jeśli przepędził tychwszystkich dementorów.Mówiłeś, że ten patronus świecił tak mocno.i co,nie oświetlił go? Nic nie widziałeś? Taak, widziałem go odpowiedział powoli Harry. Ale.może ja tosobie wyobraziłem.no wiesz, umysł miałem zaćmiony.zaraz potem straci-łem przytomność. Harry, myślisz, że kto to mógł być? Myślę. Harry przełknął ślinę, wiedząc, jak dziwnie zabrzmi to, cozamierzał powiedzieć. Myślę, że to był mój tata.Spojrzał na Hermionę i zobaczył, że teraz jej usta są szeroko otwarte.Wpatry-wała się w niego z mieszaniną strachu i współczucia. Harry, twój tata.no wiesz.przecież on nie żyje. Wiem odpowiedział szybko Harry. Myślisz, że zobaczyłeś ducha? Nie wiem.nie.nie wyglądał jak duch. Ale przecież. Może miałem majaki.Ale.to, co widziałem.wyglądało jak on.mamjego zdjęcia.Hermiona wciąż patrzyła na niego tak, jakby bała się, że zwariował. Ja wiem, że to czysty obłęd powiedział chłodno Harry.Odwrócił się i spojrzał na hipogryfa, który grzebał dziobem w ziemi, najwy-razniej szukając robaków.Ale tak naprawdę nie patrzył na niego.259Myślał o swoim ojcu i o jego trzech przyjaciołach.Myślał o Lunatyku,Glizdogonie, Aapie i Rogaczu.Czy to możliwe, że wszyscy byli tej nocy nabłoniach? Glizdogon pojawił się tego wieczoru, choć wszyscy myśleli, że dawnoumarł.Czy to możliwe, by jego ojciec zrobił to samo? A może mu się wydawa-ło? Ta postać była za daleko, żeby ją widzieć wyraznie.ale jednak wtedy, przeztę jedną chwilę, zanim stracił świadomość, był pewny, że to on.Liście drzew szumiały cicho.Księżyc to pojawiał się, to znikał za chmurami.Hermiona siedziała z twarzą zwróconą w stronę wierzby, czekając.I w końcu, po godzinie. Zobacz, wychodzimy! szepnęła Hermiona.Zerwali się na nogi.Hardodziob podniósł głowę.Zobaczyli Lupina, Ronai Pettigrew wyłażących niezgrabnie z dziury między korzeniami.Potem wyszłaHermiona.następnie wysunął się pogrążony w letargu Snape, unoszący się dzi-wacznie w powietrzu.Potem Harry i Black.Wszyscy zaczęli iść w stronę zamku.Harry emu zabiło mocno serce.Spojrzał na niebo.Za chwilę ta chmura prze-płynie i ukaże się księżyc. Harry szepnęła Hermiona, jakby dokładnie wiedziała, o czym on te-raz myśli musimy siedzieć w ukryciu.Nikt nie może nas zobaczyć.Nic niemożemy zrobić. Więc mamy pozwolić, żeby Pettigrew znowu uciekł. A co, myślisz, że złapiesz szczura w ciemności? prychnęła Hermiona. Nic nie możemy zrobić! Wróciliśmy, żeby pomóc Syriuszowi! Tylko po to! Dobra.W porządku.Księżyc wyjrzał zza chmury.Zobaczyli, jak maleńkie postacie, idące przezbłonie, zatrzymały się.A potem jakieś zamieszanie. Lupin się przemienia szepnęła Hermiona. Hermiono! powiedział nagle Harry. Musimy stąd iść! Nie możemy, ile razy mam ci powtarzać. Nie po to, żeby się wtrącić! Lupin ucieknie do lasu.wpadnie prosto nanas! Hermiona jęknęła cicho. Szybko! Rzuciła się, żeby odwiązać Hardodzioba. Szybko! Ale do-kąd? Gdzie się schowamy? W każdej chwili mogą się pojawić dementorzy. Do chatki Hagrida! Teraz nie ma tam nikogo! Szybko.Pobiegli ile sił w nogach.Hardodziob galopował za nimi.Za plecami słyszeliwycie wilkołaka.Harry pierwszy dobiegł do drzwi chatki, otworzył je, a Hermiona i Hardodziobwpadli za nim do środka.Pospiesznie zamknął i zaryglował drzwi.Kieł zacząłujadać. Ciicho, Kieł, to my! zawołała Hermiona, podbiegając do psa i drapiącgo za uszami. Mało brakowało! powiedziała do Harry ego. Taak.260Harry patrzył przez okno.Teraz było o wiele trudniej zobaczyć, co się dzieje.Hardodziob sprawiał wrażenie, jakby bardzo się ucieszył z powrotu do chatki Ha-grida.Położył się przed kominkiem, zwinął schludnie skrzydła i wyglądał, jakbysię szykował do błogiej drzemki. Chyba lepiej będzie, jak wyjdę powiedział powoli Harry. Stąd zupeł-nie nie widać, co się dzieje.nie będziemy wiedzieć, kiedy nadejdzie czas.Hermiona spojrzała na niego podejrzliwie. Nie zamierzam się w nic wtrącać uspokoił ją szybko Harry. Ale jeślinie będziemy wiedzieć, co się dzieje, to jak poznamy, że już czas, by uwolnićSyriusza? No.dobrze.poczekam tutaj z Hardodziobem.ale Harry, bądz ostroż-ny.tam jest wilkołak.no i dementorzy.Harry wyszedł i ostrożnie okrążył chatkę.Z oddali dobiegł skowyt.A więcdementorzy byli już blisko Syriusza.on i Hermiona zaraz ku niemu pobiegną.Spojrzał w stronę jeziora, czując, jak serce łomocze mu w piersi.Kimkolwiekbył ten, kto wyczarował patronusa, za chwilę się pojawi.Przez moment zawahał się.Nikt nie może was zobaczyć.Ale on przecież niechce, żeby ktoś go zobaczył.On chce sam zobaczyć.musi wiedzieć.Pojawili się dementorzy.Wyłaniali się z ciemności ze wszystkich stron, sunącskrajem jeziora.oddalając się od miejsca, w którym Harry stał, ku przeciwle-głemu brzegowi.Nie będzie musiał zbliżać się do nich.Harry zaczął biec.W głowie kołatała mu tylko jedna myśl: ojciec.A jeśli tojest on.jeśli to naprawdę jest on.Musi wiedzieć, musi to sprawdzić.Jezioro było coraz bliżej, ale nikogo nie dostrzegał.Na drugim brzegu zama-jaczyła jakaś srebrna mgiełka.to on sam próbuje wyczarować patronusa.Na samym skraju jeziora rósł rozłożysty krzak.Harry schował się za nim, wy-patrując przez liście.Na drugim brzegu srebrne migotanie nagle zgasło.Ogarnęłago fala straszliwego podniecenia.teraz.w każdej chwili. No dalej! szepnął do siebie, rozglądając się rozpaczliwie. Gdzie je-steś? Tato, proszę cię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]