[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest to miasteczko przez pół genueń-skie o dwie godziny drogi stąd.Każdy ci pokaże drogę.Idz tam i wyszukaj tego pana, któregonazwisko masz tu na adresie.Znają go wszyscy.Zanieś mu ten list.Ten pan wyprawi cię jutrodo Rosario i poleci komuś, kto się postara ułatwić ci dalszą drogę aż do Kordowy, gdzie znaj-dziesz państwa Mequinez i matkę twoją.Tymczasem, masz tu oto włożył mu kilka lirów doręki idz śmiało, nie bój się! Wszędzie tu znajdziesz Włochów, wszędzie się rozmówisz i niebędziesz opuszczony! Adios!30Chłopiec rzekł tylko: Dziękuję!. Nie mógł znalezć innych słów, wyszedł ze swojątorbą i pożegnawszy przewodnika zaczął iść zwolna ku onemu Boca , pełen smutku i zdu-mienia, przez to duże, hałaśliwe, tętniące przyśpieszonym ruchem miasto.*Wszystko, co mu się od chwili tej aż do wieczora następnego dnia zdarzyło, zostało mu wpamięci zmącone, niejasne, podobne do gorączkowych majaczeń w chorobie, tak był znużo-ny, stroskany, upadły na duchu.Dopiero kiedy drugiego dnia wieczorem przespawszy noc w jakiejś komórce obok tragarzaportowego w Boca i przesiedziawszy dzień cały prawie na stosie belek wpółsennym wzro-kiem wpatrzony w tysiące łodzi, statków parowych i okrętów znalazł się wreszcie na dużej,żaglowej, naładowanej owocami barce, uczyniło mu się jakoś rzezwiej w duszy.Barkę prowadziło trzech silnych, na brąz spalonych słońcem, genueńskich żeglarzy, któ-rych głos i ten miły mu, znajomy od dzieciństwa akcent ich wymowy dodawały biedakowiotuchy, odwagi.Ruszyli.Podróż trwała trzy dni i cztery noce, a była jednym wielkim zdumieniem dla naszego ma-łego wędrowca.Trzy dni i cztery noce spędził na tej olbrzymiej, pełnej zadziwiających wido-ków rzece Paranie, wobec której nasza Po też przecie duża rzeka drobnym jest strumycz-kiem zaledwie, a której długość przewyższa długość Włoch cztery razy wziętą.Barka posuwała się zwolna, płynąc mozolnie pod falę tych wód niezmiernych.To mijałapodłużne wyspy, niegdyś tygrysów i wężów siedliska, teraz uprawne, pokryte plantacjamipomarańcz gaje; to przesuwała się przez kanały tak wąskie, iż zdawało się niepodobieństwem,aby z nich wyjść mogła; to wypływała na szerokie wodne roztocze mające pozór wielkich,cichych jezior.A potem znów inne wyspy i znowu kręte kanały skróś archipelagu, wpośródogromnych gąszczów dzikiej roślinności.Te brzegi, te wody samotne, szeroko rozlane, czy-niły niekiedy wrażenie jakichś nowych światów, na które ta uboga barka przedzierała siępierwsza od stworzenia ziemi.A im się posuwali dalej, tym ta potworna rzeka straszniejsząsię zdawała biednemu Markowi.Wyobraził sobie, że matka jego jest gdzieś u jej zródeł i że będzie tak płynął do niej lata,lata.Dwa razy dziennie spożywał nieco chleba i solonego mięsa razem z wioślarzami, którzywidząc go smutnym przestali się do niego odzywać.Nocą sypiał na pokładzie budząc sięwszakże co chwila, zdumiony nadzwyczajnym blaskiem księżyca, który wysrebrzał nie-zmierne wody i dalekie brzegi, a wtedy ściskało mu się serce. Kordowa! Tak powtarzał to słowo Kordowa , jakby to była nazwa tajemniczego mia-sta, o którym gdzieś, kiedyś, w bajce jakiejś słyszał.I zaraz poddawał się myślom słodkim i cieszącym. Mama tędy płynęła także.Mama także patrzyła na te wyspy, na te brzegi.A wtedy miejsca i widoki utrącały dla niego coś z obcości swojej i nie zdawały mu się taksamotne, bo przecież zostało w nich coś ze spojrzenia matki jego.Nocą, żeby nie usnąć, jeden z wioślarzy śpiewał.Jakże mu śpiew ten przypominał słodkiepieśni, którymi usypiała go matka.Ostatniej nocy słuchając owego śpiewania zapłakał głośno.Wioślarz przerwał piosenkę,chwilę milczał, a potem zawołał: A nie bądzże babą, chłopcze! Cóż u licha! Genueńczyk i beczy, że mu dom daleko.Anie wiesz to, że Genueńczycy świat opłynęli dokoła w sławie i w triumfie?Więc biedak zwyciężył się jakoś, poczuł krew genueńską w żyłach i podniósł mężnie czołouderzając pięścią w rudel dla nadania sobie bardziej męskiej miny.31 A więc dobrze! myślał. I ja tak będę! I ja muszę opłynąć cały świat dokoła, i będępłynął lata, lata całe, a potem będę szedł pieszo setki, setki mil, będę szedł ciągle, póki nieznajdę mamy! Choćbym miał dojść umierający i paść u nóg jej nieżywy! Niech tam, bylem jąraz zobaczył! Będę odważny! Będę mężny! Będę!.I z tak umocnioną duszą przybył o chłodnym, wczesnym brzasku dnia czwartego do miastaRosario, które leżało na wysokim brzegu Parany, tam gdzie tysiące powiewających chorą-gwiami masztów przeglądało się w uciszonych jej wodach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]