[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na lekcjach nikt nie uważał, każdy robił, co chciał, chłopaki łazili po klasie, rozmawiali, a profesor przy tablicy spokojnie omawiał lekcję.Były wykłady, które nas interesowały, na przykład materiałoznawstwo i rysunki techniczne.Ale z tych przedmiotów mieliśmy tylko po jednym wykładzie w tygodniu.Inne przedmioty, które nam wykładano, to: język polski, matematyka, historia, geografia i religia - a wszystko na poziomie szkoły podstawowej.A przecież do pracy w fabryce nie przyjęli nikogo, jeśli nie miał ukończonej szkoły powszechnej.W dodatku do tej szkoły chodzili chłopcy pracujący w różnych zawodach, a więc: ślusarze, stolarze, tokarze, szlifierze, frezerzy, elektrycy i wszelka inna "swołocz".I taka szkoła nosiła nazwę "szkoły zawodowej".Zapisałem się do szkoły na ulicy Nowowiejskiej i chodziłem do niej do końca roku szkolnego.Nie uczyłem się wcale, bo wiedziałem, że nie zdam na następny kurs, a chodzić i tak muszę przez dwa lata.Przez te dwa miesiące nikt mnie o nic nie pytał.Pod koniec roku szkołę "rozparcelowa­no" i wtedy zostałem przesłany do szkoły na Mokotowie.Tu dopiero dobrała się granda.Większość to chłopaki z Mokotowa.Z naszej ulicy chodziłem tylko ja.Cała ferajna chłopaków pracujących chodziła do szkoły na Czerniakowską.Chodziłem już dwa miesiące i wszystko było klawo, to znaczy, że wykłady się odbywały, a ja się nic nie uczyłem.Po dwóch miesiącach nastąpiła "draka" z chłopakami z Mokotowa.Przed rozpoczęciem lekcji jeden mocno łobuzowaty chłopak chciał zabrać coś siłą drugiemu z kieszeni, a tamten skulił się pod ścianą, trzymając ręce w kieszeniach.Wtedy doskoczył drugi i razem zaczęli bić tego skulonego.Wpadłem w środek i odepchnąłem bijących.Wtedy jeden z nich skoczył na mnie.Stuknąłem pięścią w nos - usiadł.Skoczył jeszcze raz - i znów usiadł.Wreszcie odszedł z rozbitym nosem wołając:- Czekaj.twoja mać, ja się jeszcze odegram!Gdy po pierwszej lekcji wyszedłem na korytarz, podeszło do mnie dwóch starszych chłopaków.- To ten - powiedział jeden z nich pokazując na mnie palcem."Aha! - pomyślałem - napuścił na mnie mocniejszych.Cóż, trudno, będzie wojna, przeciągniemy się troszeczkę".Gdy ci mnie obejrzeli, przyszedł inny, odsunął tamtych za siebie mówiąc:- Ten szczeniak? Nie wtrącajcie się, ja go sam obrobię.- Popatrzył na mnie zimno i uśmiechając się ironicznie zapytał: - Ty, mocny, podobno ty się nikogo nie boisz?- Ja z tobą draki nie szukam, ale jak koniecznie chcesz, to ja się nie odkazuję - odpowiedziałem, a cały naprężyłem się w napięciu, z której strony otrzymam pierwsze uderzenie.- Wal go w mordę, co z nim będziesz gadał! - wrzasnął jeden z przeciw­ników.I wtedy ten najważniejszy odchylił się do tyłu, by zadać mi cios.W tym momencie strzeliłem łbem w jego twarz.Potoczył się do tyłu, wpadł na ścianę i usiadł.Skoczyło do mnie dwóch pozostałych i rozpoczęła się wymiana ciosów pięściami.W pewnym momencie jeden z nich ustawił mi się dobrze na łeb.Stuknąłem - i ten też już siedzi.W tym czasie nadbiegli inni z pomocą.Wtedy nogi za pas i drapas.Uciekłem korytarzem, wpadłem do kancelarii, a oni wszyscy za mną.- Co się tu dzieje? - pyta kierownik szkoły.- Nic, tylko musimy mu dolać - odpowiedział jeden z przeciwników wskazując na mnie.Rzucili się do mnie, ale profesorowie rozdzielili nas.Gdy nie chcieli opuścić kancelarii, kierownik podszedł do telefonu, żeby zadzwonić po policję.Wtedy z wymyślaniem, klnąc i odgrażając się, zaczęli powoli wychodzić.W czasie drugiej przerwy nie wyszedłem na korytarz.Co chwilę otwierały się drzwi i za każdym razem ktoś inny przychodził mnie oglądać, zawiadamiając przy okazji, jakie to przyjemności mnie czekają: połamanie żeber, z nosa zrobią balię, zęby wybiją i jeszcze kupę innych rzeczy mi obiecali.Po przerwie poszedłem do kancelarii.- Chciałbym zwolnić się z ostatniej lekcji - zwróciłem się do kierownika.- Boję się, że po lekcjach będzie większa awantura i mogą mnie skrzywdzić albo ja skrzywdzę któregoś z nich.- Już za późno - odpowiedział mi.- Ci, których wyrzuciłem, przyprowa­dzili kolegów i mniej więcej piętnastu czeka już pod szkołą.Dzwoniłem do komisariatu po policjanta, żeby odprowadził ciebie do domu.Wróciłem do klasy, a gdy po lekcjach wyszedłem na korytarz, czekał tam już policjant.Pomyślałem sobie, że jak będą cwaniaki, to i policjant nic mi nie pomoże.Zaczekaliśmy, aż wszyscy wyjdą ze szkoły.Po dziesięciu minutach wyszedłem z policjantem i jednym kolegą z Czerniakowa.Przed szkołą stała w milczeniu duża grupa chłopaków, byli też wśród nich starsi, po dwadzieścia lat i więcej."Nieźle się na mnie jednego, mizeraka, przygotowali - pomyślałem.- Teraz chyba nie powie żaden: «Odsuńcie się, ja go sam obrobię»".- Ja go przy policjancie posunę - odezwał się któryś z grupy.I wszyscy podeszli bliżej nas.Gdy ruszyliśmy, ruszyli za nami jak cienie.Tak doszliśmy do rogu Puławskiej i Dworcowej.Policjantowi nie chciało się dalej iść, więc powiedział:- Teraz już możecie iść sami.Ja tu jeszcze postoję i ich nie przepuszczę.Obejrzałem się kilka razy i widziałem, że chociaż policjant stoi, czterech już przeszło pojedynczo i idąc pod domami, przyśpieszają kroku.Przerzuci­łem swój fiński nóż z kieszeni do rękawa.- Jak myślisz? - zapytałem kolegi.- Urywamy się czy wojna?- Nie uciekajmy - odpowiedział kolega.- Tym czterem chyba damy radę.W tym momencie usłyszałem tupot wielu nóg.To policjant odszedł i cała gromada chłopaków pędzi, żeby spełnić to, co obiecywali w szkole.Dochodziłem już do schodów wiodących w dół, w stronę ulicy Belwederskiej.Cała grupa jest już około stu metrów za nami, a ci pierwsi już przy nas.Pierwszy, chłop może z dwadzieścia jeden lat, zrzucił w biegu marynarkę.- Uważaj, będę nożem bił! - krzyknąłem ostrzegawczo.Prześladowcy zatrzymali się na moment.Wtedy pobiegłem w dół po schodach na złamanie karku.Gdy trzeba było, to uciekać też potrafiłem.Słyszałem za sobą tupot nóg, lecz po chwili biegłem już sam.Wrogowie pozostali z tyłu.Już na dzielnicy zaczekałem na kolegę.- Nie czepiali się ciebie? - zapytałem.- Nie.- A czy zawadziłem tego, który pierwszy do mnie skoczył?- Zawadziłeś, ale nie mocno.Po ręku dostał.Mówili, że zabiją ciebie.- To jeszcze zobaczymy, muszą mnie przedtem złapać.I to kupą, bo we dwóch, trzech to mnie nie zaczepią.Po tej rozmowie tydzień nie chodziłem do szkoły.Czułem, że przez pierwsze dni będą urządzali pułapki, żeby mnie złapać, i wreszcie im się sprzykrzy.Gdy po przerwie szedłem pierwszy raz do szkoły, spotkałem kolegę.Zapytałem, czy w szkole wszystko gra.- Nie zauważyłem nic podejrzanego.Chyba pod budę nie przychodzą.Skręciliśmy w boczną ulicę.Kilka metrów od rogu ulicy minęliśmy młodego chłopaka, który nam się dokładnie przyjrzał.Pod drzwiami szkoły stało kilku baraszkujących chłopaków.Za plecami usłyszałem gwizd.To gwizdał ten, który tak bystro nam się przyglądał, ale ci przed szkołą go nie usłyszeli.Ten z tyłu gwizdnął jeszcze dwa razy, wreszcie zaklaskał w ręce.Tym razem usłyszeli.Przerwali zabawę i spojrzeli wszyscy w naszym kierunku, a już po chwili ustawili się przy drzwiach w dwa szeregi.Było ich dziesięciu, nie licząc tego z tyłu.Zrobiłem półobrót, że niby się oglądam, i szybko wyjąłem z kieszeni "za parkanem" fiński nóż, który ukryłem w rękawie.Wiedziałem, że nie mogę liczyć na pomoc kolegi, bo nie byliśmy przyjaciółmi, i wiedziałem, że się boi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl