[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To samo odnosi się do wszystkiego.Rzeczywistość jest tym, co istnieje w ludzkich umysłach.A przed nim siedziały setki ludzi naprawdę wierzących w to, co widzą.Victor poszukał nożyczek czy noża wśród śmieci na stole Bezama.Nie znalazł.Maszyna szumiała spokojnie, przewijając rzeczywistość z przyszłości w przeszłość.W tle usłyszał głos Gaspode:- Chyfa ocaliłem świat, prawda?Mózg w normalnych warunkach rozbrzmiewa echem najrozmaitszych błahych myśli starających się zwrócić na siebie uwagę.Dopiero prawdziwe zagrożenie skłania je do milczenia.Coś takiego działo się w tej chwili.Jedna klarowna myśl, która już od dawna starała się być słyszana, teraz zadźwięczała wśród ciszy.Przypuśćmy, że istnieje taki punkt, gdzie rzeczywistość jest cieńsza niż gdzie indziej.I przypuśćmy, że zrobi się coś, co tę rzeczywistość osłabi jeszcze bardziej.Książki tego nie dokonają.Nawet zwykły teatr nie wystarczy, bo w głębi serca człowiek wie, że widzi na scenie tylko ludzi w dziwacznych kostiumach.Ale Święty Gaj sięgał wprost od oczu do mózgu.W sercu wszyscy wierzyli, że jest rzeczywisty.Migawki mogły to sprawić.To właśnie odkryli pod wzgórzem Świętego Gaju.Mieszkańcy starożytnego miasta wykorzystywali otwór w rzeczywistości dla rozrywki.A wtedy znalazły ich Stwory.Teraz ludzie próbowali znowu.To tak jakby w fabryce fajerwerków uczyli się żonglować płonącymi pochodniami.A Stwory czekały.Ale dlaczego to wciąż się działo? Przecież powstrzymał Ginger.Błona przewijała się dalej.Zdawało mu się, że mgła spowiła pudło projekcyjne, rozmywając jego kontury.Chwycił wirującą korbę.Przez chwilę stawiała opór, a potem pękła.Wtedy delikatnie zepchnął Bezama, podniósł stołek i uderzył nim o pudło.Stołek z trzaskiem rozpadł się na kawałki.Otworzył klatkę z tyłu pudła i wyjął salamandry, ale ruchome obrazki wciąż tańczyły na dalekim ekranie.Budynek znowu się zatrząsł.Masz tylko jedną szansę, pomyślał.A potem umierasz.Zerwał koszulę i owinął nią dłoń.Chwycił mocno taśmę.Zerwała się.Pudło projekcyjne zadygotało.Błona w błyszczących zwojach wciąż spływała ze szpuli i opadała na podłogę.Klikaklik.a.klik.Szpule znieruchomiały.Victor ostrożnie trącił stos nogą.Nie zdziwiłby się, gdyby taśma skoczyła na niego jak wąż.- Ocaliliśmy świat? - spytał Gaspode.- Chciałfym wiedzieć.Victor spojrzał na ekran.- Nie - odpowiedział.Wciąż były tam obrazy, choć niezbyt wyraźne.Nadal rozpoznawał zamglone kształty Ginger i swój, kurczowo czepiające się istnienia.Sam ekran też się poruszał, wybrzuszał tu i tam, jak fale w basenie zmętniałej rtęci.Wyglądał nieprzyjemnie znajomo.- Znalazły nas - stwierdził.- Kto znalazł? - zdziwił się Gaspode.- Pamiętasz te upiorne istoty, o których mówiłeś? Gaspode zmarszczył brwi.- Te sprzed zarania czasu?- Tam, skąd przychodzą, nie istnieje czas - odparł Victor.Widownia zaczynała się poruszać.- Musimy wyprowadzić stąd wszystkich - postanowił Victor.- Ale bez paniki.Rozległy się chóralne krzyki.Widzowie już się obudzili.Ekranowa Ginger wychodziła na świat.Była trzy razy większa od prawdziwej i wyraźnie migotała.Była także półprzeźroczysta, choć miała ciężar, gdyż podłoga uginała się i pękała pod jej stopami.Widzowie tratowali się, by jak najszybciej opuścić salę.Victor przeciskał się między nimi, gdy minął go jadący tyłem wózek inwalidzki Poonsa, popychany przez uciekającą ciżbę.Jego pasażer rozpaczliwie wymachiwał laską.- Hej! Zaraz! - krzyczał.-Właśnie zaczęło być ciekawie! Kierownik katedry nerwowo chwycił Victora za ramię.- Czy to powinno się tak zachowywać? - zapytał.- Nie!- Więc to nie jakiś specjalny efekt kinematograficzny? - rzucił z nadzieją w głosie.- Nie, chyba że w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin zrobili prawdziwe postępy - odparł Victor.- Sądzę, że to Piekielne Wymiary.Kierownik katedry przyjrzał mu się z uwagą.- Jesteś młodym Victorem, prawda?- Tak.Przepraszam bardzo.Victor wyminął oszołomionego maga i przechodząc przez oparcia krzeseł, dotarł do Ginger, wciąż zapatrzonej w swój wizerunek.Potworna Ginger rozglądała się i mrugała bardzo powoli, jak jaszczurka.- To ja?- Nie - stwierdził Victor.- To znaczy tak.Może.Niezupełnie.Tak jakby.Chodź.- Przecież to wygląda tak jak ja! - krzyknęła Ginger głosem modulowanym przez histerię.- To dlatego że muszą wykorzystywać Święty Gaj! On.on określa, jak wyglądają.Tak myślę - tłumaczył pospiesznie Victor.Poderwał ją z fotela i pobiegł, kopiąc stopami srebrzystą mgłę i rozrzucając pukane ziarna.Ginger, potykając się, biegła za nim i oglądała się przez ramię.- Drugi próbuje wyjść z ekranu - poinformowała.- Chodźmy!- To ty!- Ja jestem tutaj.To.to coś innego.Musi tylko używać mojego kształtu.- A jaki ma normalnie?- Nie chcesz wiedzieć!- Właśnie że chcę! Inaczej bym nie pytała! - krzyknęła, kiedy biegli między połamanymi krzesłami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]