[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie miał odwagi oglądać się za siebie.Hege z największym spokojem robiła na drutach.Trudno odgadnąć, czy była niezadowolona z wczesnego powrotu brata.- Aha, wróciłeś - zauważyła od niechcenia.- Chodzi o co innego, niż myślisz! - odpowiedział.- Dzisiaj na jeziorze dzieje się coś niedobrego.- Niedobrego?- Ty wołałaś mnie z tamtej strony! Co na to powiesz!- Mattis, nie pleć głupstw!- Jak jestem po jednej stronie, coś woła mnie z drugiej! Twoim własnym głosem.Przez całą szerokość jeziora.Chy­ba nieczysta sprawa!- Nikt w ogóle nie wołał - odparła pospiesznie z oczy­wistym niezadowoleniem.- Ale przecież ja mam dobry słuch.- Po prostu jesteś zbyt podniecony nowym pomysłem i wydaje ci się, że coś słyszysz.Nie nasłuchuj aż tak gorliwie! Wracaj do łódki i na nic nie zważaj.Wszystko jest w porządku.Po tych słowach Mattis uspokoił się trochę.- Ja nie chciałem przerywać pracy.- Wiem, Idź już.Pokrzepiony na duchu znów udał się w kierunku jezio­ra.Ale zaledwie wsiadł do łodzi, otoczyły go dziwne dźwięki.Naturalnie przede wszystkim usłyszał to, co chciał usłyszeć: ktoś rozkazującym głosem wzywał przewoźnika i - tak jak poprzednio - był to głos Hege.“Wszystko dlatego, że pierwszy raz w życiu mani stałą pra­cę, - pomyślał Mattis - nic więc dziwnego że słuch mnie zwodzi.Hege też jest tego zdania.”Słyszał upragnione nawoływanie.Co prawda nie rozumiał, dlaczego wołający nie pokazuje się, ale wkrótce to się też wyjaśni.“Och, ciężko! Pierwszego dnia chcą mnie wypróbować! Już płynę!”Wykręcił łódkę, zmierzył wzrokiem odległość od zachod­niego wybrzeża, jeszcze jeden uciążliwy przejazd.Wołanie ucichło.W końcu Mattis dobił do brzegu, ramiona miał obolałe.Ani pusty brzeg, ani różnorodne strachy wcale go nie dzi­wiły, z góry był na to przygotowany.Dzień zaczął się bar­dzo przyjemnie, ale stopniowo stawał się znojny i niepokoją­cy.Cóż, trudno, jeśli chcą go doświadczyć, niech próbują.Łódka zaszurała po dnie, Mattis wstał i zdobył się na nie­prawdopodobną rzecz.Zwrócony w stronę pustkowia, zaczął wywoływać ową tajemniczą istotę.- Jeśli tu ktoś jest, niech się odezwie! - krzyknął.Mattis, wyczerpany, lecz jednocześnie podniecony na sku­tek nerwowego napięcia, wyprostował się, żeby wydać się wyższym niż normalnie, stał w łodzi, oparty na wiosłach, gotów zmykać co sił, gdyby z lasu wyszło coś strasznego.- Chodź tutaj! - zawołał znowu.Nikt nie wychodził z lasu.Pośród wzgórz istniały tysiące kryjówek.Mattis stawał na palcach, lecz strach w nim na­rastał, bo nikt się nie pokazywał.- Tu jestem! - krzyknął raz jeszcze.Ach, za wiele tego wszystkiego na jego biedną głowę.- Idę! - padła w końcu odpowiedź.Daleko wśród lesistych zboczy zabrzmiało tylko jedno słowo: “Idę!”Mattis wzdrygnął się jak oparzony.To nie Hege wołała.To nie był głos urojony, ale zwykły, ludzki, męski głos, ta­ki sam jak Mattisa.“Kogo przywołałem? Bądź co bądź człowieka.”Cisza panowała w lesie, nieznany mężczyzna nadchodził.Mattis stał tak jak przedtem każdej chwili gotów do ucieczki.Nie wiedział, jak w takich okolicznościach powinien zachować się przewoźnik.Po chwili podpłynął jeszcze bliżej brzegu i czekał trzymając wiosła w pogotowiu.- Na pewno przewoźnicy nieraz tak muszą siedzieć - szepnął do siebie.Kilka razy głęboko zaczerpnął tchu.Tymczasem nieznajomy ukryty wśród lasu schodził z gó­ry.Po tylu wezwaniach wydawało się to naturalne, ale i nie­pokojące.Chodziło jednak o wystawienie Mattisa na próbę, a on chciał wyjść z niej zwycięsko.- Tu! - zawołał, by wskazać kierunek.- Dobrze! - odpowiedź zabrzmiała teraz dużo bliżej.Męski głos!O, już jest!Spomiędzy zarośli wyłonił się młody mężczyzna i stanął nad brzegiem.Na widok Mattisa zrobił powitalny ruch ręką i podszedł do niego.Mattis siedział bez ruchu, ale głupi strach spływał z nie­go niby woda deszczowa z kapelusza.Co spodziewał się zo­baczyć?Nowo przybyły wyglądał zupełnie normalnie: ot, zwyczaj­ny mężczyzna z plecakiem.Mattis obrócił łódkę rufą, żeby mu ułatwić wsiadanie.Bardzo trudno być pierwszy raz w życiu przewoźnikiem.- Potrzebujesz przewoźnika, prawda? - zapytał Mattis z zapałem, zanim nieznajomy zdążył otworzyć usta.- Tu, na tym jeziorze, ja nim jestem.Mężczyzna zdawał się zadowolony.- To dobrze - odpowiedział.- Dzisiaj ładna pogoda, więc poszedłem przez góry i zamierzałem iść dalej brze­giem, póki nie natknę się na ludzi.Za opłatą na pewno by mnie ktoś przewiózł.Nie wiedziałem jednak, że na tym brzegu jest aż takie pustkowie, nigdy dotychczas tu nie by­łem.- Od dzisiaj jest tu stały przewoźnik - wyjaśnił Mattis.- Właśnie pierwszy dzień pracuję.A ty jesteś pierwszym człowiekiem, którego przewiozę.Tam prosto chcesz jechać? Z tamtej strony mieszkam.Razem z Hege, oczywiście.Mattis z radości zapomniał udzielić bliższych wyjaśnień.Ale nieznajomego niewiele to obchodziło.- Mnie wszystko jedno - odpowiedział obcy.- Jedź­my tam, gdzie najbliżej.A czy ta łódka uniesie nas obu? Mam wątpliwości.Wcale nie jestem taki pewien.Nie nazwał­bym tej łupiny łodzią przewoźnika.O łodzi wyrażał się pogardliwie, co nie przeszkodziło mu równocześnie wsiąść do niej, po czym zdjął ciężki plecak, z którego wyglądał trzonek siekiery - pewno drwal poszukujący pracy.Wspaniały drwal z mięśniami, które bez wąt­pienia rozsadzają rękawy koszuli.Na takiego wyglądał.- Poczekaj, zanim coś powiesz o łodzi - stwierdził Mat­tis.- Jeszcze nie zarobiłem na nową, ciebie pierwszego prze­wożę.Nie dostałem dotąd ani jednego ore.- To z czego żyjesz? - zapytał nieznajomy, lecz nie ba­cząc na odpowiedź, odwrócił się bokiem do Mattisa i czekał aż ten zacznie wiosłować.Mattis mógł obserwować go do wo­li.Sądząc po sposobie mówienia pochodził z daleka.Był mniej więcej w wieku Mattisa, może nieco starszy.Twarz miał zupełnie przeciętną, ani brzydką, ani ładną.Ubrany był dostatnio.Wszystko w porządku.Od pierwszego wejrzenia można było stwierdzić, że jest silny i mądry - wszyscy lu­dzie, jak się zdaje, są silni i mądrzy.Mattis wiosłował w bar­dzo dobrym nastroju.- Ile masz lat? - zapytał.- Czterdzieści trzy, czemu pytasz?- Tak sobie - odpowiedział Mattis [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl