[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jaki jest do­wód, że to miejsce jego ostatniego spoczynku? Czy wewnątrz jest ciało?– N-nie – zająknęła się Silvara.– Jego ciało znik­ło, tak samo jak.– Jak co?– Jak lanca, którą władał, smocza lanca, którą zgładził smoka wszystkich kolorów i żadnego.– Silvara westchnę­ła i spuściła głowę.– Wejdźcie do środka – błagała – i odpocznijcie przez noc.Rano wszystko stanie się jasne, obiecuję.– Nie sądzę.– zaczęła Laurana.– Wchodzimy do środka! – rzekł zdecydowanie Gilthanas.– Laurano, zachowujesz się jak rozkapryszone dziecko! Dlaczego Silvara miałaby nas prowadzić w pułap­kę? Przecież gdyby rzeczywiście żył tu smok, wiedzieliby o tym wszyscy na Ergoth! Mógłby już dawno temu pozabijać wszystkich na wyspie.Nie wyczuwam w tym miejscu zła, lecz tylko wielki i pradawny spokój.Poza tym, to idealna kryjówka! Wkrótce elfowie dowiedzą się, że kula dotarła bezpiecznie do Sancrist.Zaprzestaną pościgu i wtedy bę­dziemy mogli spokojnie odejść.Prawda Silvaro? Czyż nie dlatego nas tu przyprowadziłaś?– Tak – powiedziała cicho Silvara.– T-taki był mój plan.Chodźcie już, chodźcie prędko, póki świeci sre­brny księżyc.Bowiem tylko wtedy można tam wejść.Gilthanas, trzymając Silvarę za rękę, wszedł w migoczącą, srebrną mgłę.Tas wybiegł przed nich w podskokach, po­wiewając sakwami.Flint i Theros weszli wolniej, a najwol­niej Laurana.Gładkie wyjaśnienia Gilthanasa nie uspokoiły jej obaw, ani też niechętna zgoda Silvary.Nie było jednak gdzie pójść, a poza tym musiała przyznać, że pożerała ją niesamowita ciekawość.Trawa rosnąca po drugiej stronie mostu była gładka i przygnieciona wilgotnymi kłębami pary, lecz kiedy zbli­żyli się do ciała smoka wykutego w skale, grunt zaczął się podnosić.Nagle z mgły przed nimi dobiegł ich głos Tas­slehoffa.– Raistlin! – posłyszeli jego zdławiony krzyk.– Zmienił się w olbrzyma!– Ten kender oszalał – stwierdził Flint z ponurą satysfakcją.– Zawsze o tym wiedziałem.Pobiegłszy naprzód, przyjaciele zobaczyli, że Tas pod­skakuje i wskazuje coś.Stanęli obok, sapiąc i dysząc.– Na brodę Reorxa – wysapał z pełnym lęku podzi­wem Flint.– To rzeczywiście Raistlin.Z kłębów mgły wznosił się wysoki na dwa metry sie­demdziesiąt centymetrów kamienny posąg przedstawiający doskonałą podobiznę młodego maga.Dokładny pod każdym względem, oddawał nawet gorzki i cyniczny wyraz twarzy i przedstawiał oczy ze źrenicami w kształcie klepsydr.– A tam jest Caramon! – krzyknął Tas.Kilka metrów dalej stał kolejny posąg, tym razem mający kształt bliźniaczego brata czarodzieja.– I Tanis.– szepnęła ze strachem Laurana.– Cóż to za zły czar?– Nie jest zły – rzekła Silvara – chyba, że sami tu wniesiecie zło, a wtedy na posągach ujrzycie twarze swych najgorszych wrogów.Trwoga i groza, jaką emanowałyby, nie pozwoliłyby wam przejść.Lecz wy widzicie tylko przy­jaciół, więc możecie przejść bezpiecznie.– Szczerze mówiąc, nie zaliczałbym Raistlina do moich przyjaciół – mruknął Flint.– Ani ja – powiedziała Laurana., Drżąc, przeszła z wahaniem obok zimnego wizerunku maga.Obsydianowe szaty czarodzieja połyskiwały czernią w blasku księżyców.Laurana przypomniała sobie żywo koszmar w Silvanesti i wzdrygnęła się, wchodząc w krąg, który jak teraz dostrzeg­ła, składał się z kamiennych posągów, uderzająco, niemal przerażająco podobnych do jej przyjaciół.We wnętrzu tego milczącego kamiennego kręgu znajdowała się mała świątynia.Prostokąt budynku wznosił się ku mgle znad ośmiokątnej podstawy lśniących stopni.On również był wykonany z ob­sydianu, a cała budowla lśniła wilgocią wiecznej mgły.Każ­dy detal rzucał się w oczy, jakby wyrzeźbiono go zaledwie kilka dni temu; żaden ślad wieku nie zacierał ostrych, wyraźnych rysów płaskorzeźb, na których rycerze dzierżący smocze lance wciąż szarżowali na olbrzymie potwory.Smo­ki przeszyte długimi, delikatnymi drzewcami wrzeszczały bezgłośnie w znieruchomiałej agonii.– Wewnątrz tej świątyni złożono ciało Humy – po­wiedziała cicho Silvara, prowadząc ich po stopniach.Zimne wrota ze spiżu otworzyły się bezgłośnie pod do­tykiem Silvary.Drużyna stanęła niepewnie na schodach ota­czających ozdobioną kolumnami świątynię.Lecz jak rzekł Gilthanas, nie czuli, by z tego miejsca promieniowało zło.Lauranie przypomniał sią natychmiast grób królewskiej gwardii w Sla-Mori i grozę, jaką siali upiorni wartownicy postawieni na wiecznej straży przy swym zmarłym królu, Kith-Kananie.Jednakże w tej świątyni wyczuwała tylko smutek i żal rozstania, złagodzony świadomością wielkiego zwycięstwa – bitwy wygranej straszliwym kosztem, która mimo wszystko przyniosła wieczny pokój i słodkie ukojenie.Laurana poczuła, że ciężar jej spada z serca.Jej osobiste zmartwienia i troski zdawały się tu mniej ważne.Przypo­mniały jej się własne zwycięstwa i triumfy.Jeden po drugim, towarzysze weszli do grobowca.Spiżowe drzwi zatrzasnęły się za nimi, zostawiając ich w kompletnej ciemności.Wtedy zabłysło światło, Silvara trzymała w dłoni pochodnię, najwyraźniej wziętą ze ściany.Laurana przez moment zastanowiła się, w jaki sposób udało jej się ją zapalić.Jed­nakże zapomniała o tym trywialnym pytaniu, rozglądając się z zalęknionym podziwem po grobowcu.Był on pusty, z wyjątkiem sarkofagu wykutego z obsy­dianu, który stał pośrodku pomieszczenia.Mary były pod­trzymywane przez rzeźbione postaci rycerzy, lecz ciało, któ­re powinno na nich spoczywać, znikło.U stóp leżała starodawna tarcza, a obok niej miecz podobny do miecza Sturma.Drużyna przyglądała się tym relikwiom w milcze­niu.Grzechem zdawało się zakłócanie rozmową smutnego spokoju tego miejsca i nikt nie dotknął tych przedmiotów, nawet Tasslehoff.– Jaka szkoda, że Sturma nie ma tutaj – szepnęła Laurana ze łzami w oczach, rozglądając się wokół.– To z pewnością jest miejsce ostatniego spoczynku Humy.a jednak.– Nie umiała wyjaśnić rosnącego uczucia nie­pokoju, jaki ją ogarniał.Nie był to strach, a raczej wrażenie, jakiego doznała, wkraczając do doliny – uczucie ponaglania.Silvara zapaliła następne pochodnie na ścianach, a dru­żyna przeszła obok nagrobka, z ciekawością rozglądając się po grobowcu.Nie był on duży.Sarkofag stał pośrodku, a pod ścianami znajdowały się kamienne ławy, prawdopodobnie dla żałobników, którzy przychodzili złożyć wyrazy szacun­ku.Na drugim końcu stał mały kamienny ołtarz.Na jego powierzchni wykuto symbole zakonów rycerskich – koro­nę, różę i zimorodka.Na wierzchu leżały rozsypane wy­schnięte płatki róż i zioła, których słodki aromat wciąż unosił się w powietrzu po setkach lat.Pod ołtarzem znajdowała się duża żelazna płyta wpuszczona w posadzkę.Kiedy Laurana przyglądała się z zaciekawieniem tej pły­cie, podszedł do niej Theros.– Jak sądzisz, co to jest? – zastanawiała się Laurana.– Studnia?– Zobaczmy – mruknął kowal.Nachyliwszy się, wziął pierścień umocowany na wierzchu płyty w swą wielką, srebrną dłoń i pociągnął.Początkowo nic się nie stało.Theros chwy­cił pierścień obiema dłońmi i szarpnął z całych sił.Żelazna płyta wydała przeraźliwy jęk i zsunęła się na posadzkę ze zgrzytem, od którego aż ich ciarki przeszły.– Cóżeście uczynili? – Silvara, która stała przy na­grobku, przyglądając mu się ze smutkiem, raptownie odwró­ciła się ku nim.Theros wstał ze zdumieniem na dźwięk ostrego tonu jej głosu.Laurana mimowolnie odsunęła się od ziejącego otwo­ru w posadzce.Oboje spojrzeli na Silvarę.– Nie podchodźcie tam! – ostrzegła Silvara drżącym głosem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl