[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Czego żądał od ciebie? Opisu jeziora, które wtedy nazwaliście Deklil-to. A ty mu go dałeś? Musiałem, bo taka była wola Winnetou. Czy opisałeś mu dokładnie okolicę? I drogę stąd, i tamte strony. Las świerkowy, skałę i wodospad? Wszystko. Czy i drogę na zwisającą skałę? I drogę.Pokrzepiło to moją duszę, że mogłem mówić z nim o miejscach, w których by-łem kiedyś z Old Shatterhandem i wodzem Apaczów, Winnetou.Z Winnetou, który nas opu-ścił i odszedł do wiecznych ostępów, gdzie go wkrótce zobaczę.Starcowi nie można było nic zarzucić.Usłuchał Santera tylko dlatego, że ten pokazał mutotem ukochanego wodza.Zapytałem go jeszcze: Czy koń bladej twarzy był bardzo zmęczony? Wcale nie.Kiedy biały odjeżdżał na nim, szedł tak żwawo, jak gdyby długo wypoczywał. Czy biały jadł co tutaj? Tak, lecz niewiele, gdyż nie miał czasu.Pytał o nici do lontu. Och! I dostał je? Tak.253 Na co ich potrzebował? Tego nie powiedział.Musieliśmy mu dać także dużo prochu. Do strzelania? Nie, do rozsadzania skał. Czy widziałeś, gdzie schował totem? Do worka z ,,lekami , co mnie zdziwiło, bo wiem, że blade twarze nie noszą leków. Uff! zawołał stojący obok mnie Pida. A więc on go ma jeszcze.To moje ,,leki , onmi je ukradł. Ukradł? zapytał zdziwiony Inta. Czy to był złodziej? Jeszcze gorzej, Przecież miał totem Winnetou! Ukradł go.To był Santer, który zamordował Inczu-czunę i Nszo-czi.Starzec skamieniał.Zostawiliśmy go razem z jego przestrachem i odeszliśmy.Nie udało nam się zatem doścignąć Santera, nie zdołaliśmy nawet nadrobić części drogi, októrą nas wyprzedził.To rozgniewało Krwawą Rękę, toteż zaproponował: Nie zatrzymujmy się tu i jedzmy zaraz dalej.Może dopędzimy go, zanim dotrze doCiemnej Wody. Czy sądzisz, że można to uczynić bez odpoczynku? Księżyc świeci, moglibyśmy przetojechać nocą. Mnie nie potrzeba spoczynku. A Pida? Ja nie spocznę, dopóki nie odzyskam ,,leków. Dobrze! To zjedzmy coś i wezmy świeże konie! Mego szpaka zostawię tutaj.Ja także niemogę zwlekać.To, że Santer wziął ze sobą proch i lont, wskazuje, że ma zamiar spowodowaćjakiś wybuch, a tym mógłby pokrzyżować wszystkie moje zamiary.Musimy się śpieszyć!Mieszkańcy puebla prosili nas bardzo, żebyśmy się jeszcze zatrzymali, bym mógł im opo-wiedzieć o tym, co przeżyliśmy obaj z Winnetou, i o jego śmierci.Pocieszyłem ich obietnicąrychłego powrotu i już w dwie godziny po przybyciu jechaliśmy na świeżych koniach zaopa-trzeni obficie w żywność ja, Till-lata, Pida i dwudziestu Apaczów.Krwawa Ręka domagałsię tak licznego oddziału, chociaż właściwie nie był on nam potrzebny, bo kraj, przez którymieliśmy jechać, należał do pokrewnych Apaczom Mimbreniów.Nie groziło nam więc żadneniebezpieczeństwo.Aby się z puebla dostać do jeziora Ciemnej Wody, musieliśmy przebyć co najmniej sześć-dziesiąt mil, a ostatnią część drogi stanowił uciążliwy, skalisty teren.Licząc po pięć mil nadzień, czekało nas dwanaście dni drogi.Ani nam przez myśl nie przeszło szukać śladów Santera i tracić na to czas.Jechaliśmy pro-sto drogą, którą poznałem podczas jazdy z Winnetou.Przypuszczaliśmy, że Santer także niąjechał, gdyż stary Inta nie mógł mu wskazać innej.Gdyby Santer z niej zboczył, byłoby totylko na naszą korzyść.W czasie drogi nie stało się nic godnego wzmianki, dopiero jedenastego dnia mieliśmymałe spotkanie z dwoma czerwonoskórymi ojcem i synem.Pierwszego z nich znałem.Byłto Mimbrenio, który ongiś zaopatrzył nas w mięso.On mnie także poznał natychmiast, za-trzymał konia i zawołał: Old Shatterhand, co widzę! Ty żyjesz, ty nie zginąłeś? Czy słyszałeś, jakobym umarł? Tak, zastrzelony przez Siuksów.Domyśliłem się od razu, że widział się z Santerem. Kto ci to powiedział? zapytałem.254 Blada twarz, która opowiedziała nam, w jaki sposób utracili życie Old Shatterhand isławny Winnetou.Musiałem mu wierzyć, gdyż posiadał totem Winnetou i jego leki. A jednak było to kłamstwo, ponieważ widzisz mnie przed sobą żywego. Więc i Winnetou także nie zginął? On, niestety, nie żyje.Jak zetknąłeś się z tym białym? W naszym obozie.Chciał wymienić znużonego konia i prosił o przewodnika do Deklil-to.To nazwa fałszywa, gdyż u nas nazywa się to Szisz-tu54.Zaproponował mi w zamian,,leki Winnetou, więc przystałem na to, dałem mu świeżego konia i zaprowadziłem go z tymoto moim synem do Szisz-tu, w którym rozpoznał natychmiast poszukiwane przez siebiemiejsce. On cię oszukał.Ty masz ten woreczek z lekami ? Tak, tutaj. Pokaż go nam!Mimbrenio wyciągnął woreczek z torby przy siodle.Pida wydał okrzyk radości i zaraz się-gnął po niego.Lecz Mimbrenio nie chciał mu go zwrócić, skutkiem czego wywiązała siękrótka sprzeczka.Zakończyłem ją oświadczeniem: Ten worek należy do młodego wodza Keiowehów; Winnetou nie miał go nigdy w ręku. Mylisz się! zawołał Mimbrenio. Wiem to na pewno. Przecież ja tylko za te cenne leki odbyłem z bladą twarzą tak daleką drogę i dałem jejlepszego konia. On potrzebował świeżego konia, bo wiedział, że go ścigają.A okłamał cię tak straszniedlatego, żeby cię nakłonić do zamiany. Gdyby nie mówił tego Old Shatterhand, nie uwierzyłbym.Czy mam to oddać? Tak. Dobrze! Ale za to wrócę z wami i odbiorę życie kłamcy i oszustowi! Jedz z nami, ponieważ i my postanowiliśmy schwytać go żywcem.Zgodził się i ruszył z nami.Gdy opowiedzieliśmy mu pokrótce, kim był Santer i co miał nasumieniu, oszukany Indianin strasznie żałował, że zamianą koni dopomógł mordercy.Pida był oczywiście uszczęśliwiony odzyskaniem swego talizmanu.On osiągnął już celswojej podróży.O, gdybym i ja mógł to powiedzieć o sobie!Nazajutrz dotarliśmy do jeziora, lecz dopiero nad wieczorem, kiedy nic już nie można byłozdziałać.Ułożyliśmy się cicho pod drzewami, by nie zdradzić naszej obecności przed Sante-rem.Nie wyjawił on przed Mimbreniem, czego tu chciał, a po przyjezdzie na miejsce nakłoniłgo do natychmiastowego powrotu.Droga wiodła nas znad Rio Pecos skośnie przez południowo-wschodni róg Nowego Mek-syku.Teraz znajdowaliśmy się w Arizonie, gdzie stykają się terytoria Gileniów i Mimbre-niów; Gileniowie są także Apaczami.Strony to puste i smutne.Skały, nic tylko skały! Gdziejest choć trochę wody, tam rozwija się bujna roślinność, najczęściej jednak tylko w wąskichpasmach wzdłuż koryta rzeki.Słońce wszystko wypala.Lasów jest tu bardzo mało.Tam jednak gdzie znalezliśmy się teraz, przyroda uczyniła wyjątek.Była to kotlina zasilana kilku zródłami, które wypełniły wklęsłość terenu i utworzyły jezio-ro.Woda wypływała zeń na zachód, my byliśmy na brzegu wschodnim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]