[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Okazało się, że zawadziłem piętą o pierwszy stopień schodów prowadzących na mur.Ruszyłem w górę, poprawiając nieco swoją sytuację, nie na tyle jednak, abym mógł przestać się cofać.Szczytem muru wiodło wąskie przejście, którym posuwałem się ostrożnie, krok za krokiem.Teraz naprawdę chętnie odwróciłbym się i rzucił do ucie­czki, ale wciąż jeszcze miałem świeżo w pamięci, jak zwinnie poruszał się olbrzym, kiedy zaskoczyłem go w komnacie mgieł; ani chybi dopadł­by mnie jednym susem, tak samo jak ja kiedyś, będąc jeszcze chłopcem, doskakiwałem w lochach pod naszą wieżą do niczego nie spodziewa­jącego się szczura i łamałem mu kręgosłup jednym uderzeniem kija.Jednak nie wszystkie okoliczności sprzyjały Baldandersowi.Coś białego śmignęło między nami i w potężnym ramieniu, niczym pika w karku byka, utkwiła strzała o kościanym grocie.Ludzie jeziora znaleźli się teraz w takiej odległości od śpiewającej maczugi, że prze­rażenie, jakie w nich wzbudzała, nie przeszkadzało im miotać z daleka pociski.Baldanders zawahał się, po czym cofnął o krok, by wyciągnąć strzałę, ale zaraz potem kolejna przecięła ze świstem powietrze, raniąc go w twarz.Nagle wstąpiła we mnie nadzieja i skoczyłem naprzód, lecz tak nieszczęśliwie stanąłem na mokrym kamieniu, że poślizgnąłem się i niewiele brakowało, a runąłbym na dziedziniec ze szczytu muru.W ostatniej chwili złapałem się wolną ręką parapetu, tylko po to jednak, aby ujrzeć maczugę zbliżającą się z wielką prędkością do mojej głowy.Odruchowo uniosłem Terminus Est, by sparować cios.Rozległ się krzyk tak przeraźliwy, jakby jednocześnie wrzasnęły dusze wszystkich ludzi, których pozbawiłem życia, zaraz potem zaś ogłuszająca eksplozja.Przez jakiś czas leżałem oszołomiony i zupełnie bezbronny, ale wybuch w ten sam sposób podziałał również na Baldandersa.Czar roztaczany przez jego maczugę prysł i ludzie jeziora tłumnie ruszyli w górę po schodach wiodących na szczyt muru.Możliwe, iż stal, z jakiej wykonano ostrze miecza, miała własną naturalną częstotliwość (wielo­krotnie miałem okazję stwierdzić, że Terminus Est dźwięczy cichutko, kiedy w odpowiedni sposób uderzy się w niego palcem), która okazała się nie do zniesienia dla tajemniczego mechanizmu dającego zdumie­wającą siłę maczudze olbrzyma.Mogło też być i tak, że jego ostrze, węższe od ostrza chirurgicznego noża i twardsze od obsydianu, prze­cięło skorupę głowicy.Bez względu na to, co naprawdę się stało, maczuga przestała istnieć, ja natomiast ściskałem w dłoni rękojeść miecza, z której sterczał fragment ostrza długości zaledwie jednego łokcia.Hydragyrum, które tak długo przelewało się bezszelestnie w jego wydrążonym wnętrzu, teraz spływało w ciemność srebrzystymi łzami.Zanim zdołałem się podnieść, ludzie jeziora zaczęli kolejno prze­skakiwać nade mną.Strzała wbiła się w pierś olbrzyma, ciśnięta z dużą siłą pałka trafiła go w twarz, ale wystarczyło, żeby machnął ramieniem, a dwaj napastnicy runęli z muru w objęcia czekającej na nich w dole śmierci.Natychmiast dopadli go inni, lecz on strząsnął ich z siebie jak szczenięta.Z trudem dźwignąłem się na nogi, wciąż nie bardzo rozu­miejąc, co się właściwie stało.Przez jedno uderzenie serca Baldanders stał nieruchomo na para­pecie, po czym dał ogromnego susa w przepaść.Z pewnością bardzo mu pomógł pas, ale i tak siła jego nóg mogła wprawić w zdumienie.Popłynął przez powietrze szerokim łukiem, opadając powoli ku ziemi.Trzej ludzie, których pociągnął za sobą, roztrzaskali się na skałach cypla.Wreszcie zetknął się z taflą jeziora, niczym gigantyczny statek, który wymknął się spod kontroli.Biała jak mleko woda wystrzeliła w górę wysoką fontanną, po czym zamknęła się nad nim.Z miejsca, gdzie zniknął, uniosło się ku niebu coś długiego i wijącego się jak wąż, by zniknąć wśród chmur - przypuszczalnie był to metalowy pas.Jednak mimo że wyspiarze długo jeszcze stali z ościeniami gotowymi do rzutu, głowa olbrzyma nie wychyliła się nad powierzchnię wody.ROZDZIAŁ XXXVIIIPAZURPrzez całą noc ludzie jeziora plądrowali zamek, ale ja ani nie przyłączyłem się do nich, ani nawet nie udałem się na spoczynek w murach fortecy.Wśród sosen, gdzie odbyliśmy naradę wojenną, znalazłem miejsce doskonale osłonięte przed deszczem, tak że pokry­wający ziemię dywan z igieł był zupełnie suchy.Położyłem się tam, pozwoliwszy najpierw obmyć i opatrzyć swoje rany.Obok mnie leżała rękojeść miecza, który niegdyś stanowił własność mistrza Palaemona, później zaś moją.Miałem wrażenie, że śpię obok trupa, ale mimo to nie nawiedziły mnie żadne sny.Obudził mnie intensywny zapach sosen.Urth była już zwrócona niemal całą twarzą ku słońcu.Bolało mnie całe ciało, a rany po ostrych odłamkach kamieni piekły żywym ogniem, ale dzień był piękny, chyba najcieplejszy od chwili, kiedy opuściłem Thrax i rozpocząłem wędrówkę przez góry [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl