[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odchylenie kątowe wynosi ponad ćwierć radiana.Aż wierzyć się nie chce,że dopiero teraz, po trzech tygodniach od startu z orbity Kappy, nawigatorzy za-uważyli ten błąd.Inna sprawa, że nikt nie dopuszczał myśli o świadomym sa-botażu.W pierwszej fazie wyjścia z granic układu nawigacja opierała się na in-nych przyrządach i pomiarach, kamery teleskopów gwiazdowych były wyłączone,by nie oślepły od refleksów światła Tamiry.Dopiero gdy statek wymanewrowałpoza zasięg pól grawitacyjnych, włączono je i według nich zorientowano statekw przestrzeni.Teraz z kolei grawimetry i radary przestały odgrywać rolę, i gdybynie nadgorliwość Erwina, długo jeszcze moglibyśmy lecieć fałszywym kursem.Ten, komu zależało na zmianie kursu lotu, doskonale znał całą procedurę wyjściana gwiezdny szlak.Jego szaleństwo jest zbyt metodyczne, by mogło być napraw-dę szaleństwem !Cóż więc pozostaje? Kim jest ów nieuchwytny sprawca tylu wydarzeń? Czyjest nim jakaś niewidzialna istota, która wtargnęła do wnętrza astrolotu, gdyopuszczaliśmy Kappę? Czy to ktoś z nas? Czy Ida ma z tym coś wspólnego?Trzymam ją w zamknięciu i wciąż nie wiem, co robić dalej.Na szczęście bezwzględne odchylenie od kursu nie jest jeszcze zbyt duże.Korygujemy tę omyłkę, wracając na właściwy tor.Kazałem sprawdzić, dokąd za-wiódłby nas ten fałszywy kurs.Okazuje się, że donikąd.W odległości do dwustulat świetlnych nie leży na tym kierunku żadna gwiazda.Może nie był to ostatecznykierunek, w jakim chciał się udać sprawca.Kim on jest? Odrzucam te bzdury o niewidzialnym intruzie z Kosmosu.A za-tem to ktoś z nas.Ale dlaczego człowiek miałby powziąć zamiar porwaniastatku kosmicznego i uprowadzenia w innym, niż planowany, kierunku?41Czyżby ktoś z nas n i e był człowiekiem ? Chyba to bzdura, ale przy brakupewności muszę i taki wariant brać pod uwagę.Kamil rozsunął ciężkie, podwójne drzwi i zagłębił się w mrok panujący w wą-skim przejściu, prowadzącym do sekcji głównego napędu.Idąc wzdłuż wielo-barwnych pęków rur i kabli, dotarł do maleńkiej niszy, gdzie mieściło się stano-wisko kontroli gammatronów.Fotel przed tablicą kontrolną był pusty.Kamil spoj-rzał w dół, w głąb słabo oświetlonego zejścia, prowadzącego na niższe poziomy,do hali silników fotonowych.Przez ażurowe podłogi poszczególnych poziomówwidać było kilka niższych kondygnacji.Na samym dnie rozpościerała się matowa,szara płyta ostatnia warstwa osłon fotoreaktora.Nie widząc nikogo w pobliżu, Kamil zszedł na niższy poziom i rozejrzał siępo zakamarkach pomiędzy stalowymi zbiornikami.Powietrze, chłodne i suche,drżało od niskiego poszumu kabli elektrycznych i pulsowało rytmem pomp tłoczą-cych skroplony hel.W dole, za szarą płytą i kilkoma warstwami osłon, drzemałacała potęga astrolotu: ogromny zasób energii w małym, niepozornym pojemniku.W Kamilu, ilekroć znalazł się w pobliżu tego miejsca, zawsze budził się mimo-wolny lęk.Proces rozkładu materii kojarzył się w umysłach ludzi z nie tak dawnąjeszcze przeszłością ludzkiej cywilizacji.Przeczuwana przez pesymistów, strasz-liwa w samych założeniach, broń D nigdy na szczęście nie powstała.Stabilizo-wana reakcja przemiany materii w energię służyła już tylko jako najwydajniejszezródło energii do napędu statków międzygwiezdnych.Na samym dole, u stóp schodków łączących poszczególne kondygnacje ma-szynowni, zajaśniał żółty kombinezon.Kamil, przekrzykując szum, zawołał.Spodochronnego kasku błysnęła jasna plama twarzy wzniesionej ku górze.Stojący nadole uniósł dłoń i ruszył schodkami w górę.Kamil poznał Piotra, który wspinałsię powoli, przystając na każdym podeście i ogarniając wzrokiem poszczególnepoziomy.Kamil lubił Głównego Inżyniera Napędu.Lubił go za jego powściągliwośćgraniczącą z nieśmiałością i za pogodne usposobienie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]