[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Podwiozłam go pod dom, nie wchodziłam na górę, rozmawialiśmy przez chwilę w samochodzie.Podjechał fiat, wysiadł z niego jakiś facet i pan Torowski nagle umilkł.Zirytowałam się, bo mówił coś ważnego, w każdym razie dla mnie to było ważne.Nie zwróciłabym może uwagi, gdyby nie urwał w pół słowa i nie wysiadł z takim pośpiechem, bez pożegnania.Interesowało mnie wszystko, co go dotyczyło, umilkł na widok faceta, więc się przyjrzałam.Zapomnieć go trudno, sam pan widzi.Mały, czarny, pękaty, złożony z kanciastych brył, łeb szczególnie i nawet nogi, nie wiem, co w tym było, ale nie wyglądały na walce, tylko na kanciaste słupy.Kantówka piłą ucięta i na tym chodził…Podporucznik kiwał głową, w pełni podzielając moje wrażenia.— Coś więcej o nim…?— Inicjały poznałam.J.D.Spytałam później, co to za mazepa, pan Torowski mnie wtedy kochał, więc na pytanie odpowiedział.Niezbyt wyczerpująco, ale jednak.„Pan jot de —powiedział.— Interesująca postać.Lepiej, żebyś o nim zapomniała”.Jak widać, zalecenie spełniłam…Podporucznik dyszeć przestał, za to dostał wypieków.Przez chwilę wyglądał tak, jakby wahał się, chwycić mnie w objęcia, paść mi do nóg, czy przegryźć gardło.Na wszelki wypadek odsunęłam się dwa kroki w tył.— Jednak powinienem być pani wdzięczny — zdecydował się w końcu i widocznie wyzbył się rozterki, bo przestałam być ważna.— Zostanie pani odwieziona — rzekł pośpiesznie, z lekkim roztargnieniem.— Teraz niech się już pani do niczego nie wtrąca…W kwestii kota uspokoiłam się, bo znudziła mu się zabawa i znikł z dachu, zeskakując gdzieś na drugą stronę szopy.Psy dostrzegły obcych ludzi, ale szczekały już tylko z obowiązku, przychodziło im to z trudem, od nadmiaru emocji chyba trochę osłabły.Podsłuchałam, co podporucznik mówił do radiotelefonu.— Mamy Dominika, strzelał do Zenka — relacjonował, a w jego głosie brzmiały bez mała fanfary.— Zenek ranny, ale nic takiego.Nie, nie w głowę, ramię, może obojczyk., Jasne, w naszych oczach… Jasne, że ślepy traf, cudowny zbieg okoliczności… A, bo jeszcze kot zajął psy… Nie, mnie się nic nie stało, ja to wyjaśnię osobiście…— I co to było takiego, ta czarna pokraka? — spytała z lekką irytacją moja teściowa.— Primo, nie czarna —odparł major Borowicki, wyraźnie rozbawiony.— Blondyn, nieco łysy, nosił perukę.To właśnie ten Dominik, szef przedsiębiorstwa.Wreszcie go mają.Secundo, Zenek sypie.Miał czas przemyśleć sprawę, bo wiedział, że z nim jedziesz.Zastanawiał się, kim jesteś, zamierzał cię zabrać do domu i nieco przycisnąć.— Co ty powiesz — zdziwiłam się niechętnie.— Nie przyszło mu do łba, że ucieknę?— Trudno przeleźć przez oparcia.A od zewnątrz psy pilnowały.Nie mógł wiedzieć, że jesteś wygimnastykowana.— I rzeczywiście nie miał czym jej gonić?— Nie miał.Jego samochód został w Konstancinie.Oczywiście zarejestrowany na osobę fikcyjną…Z zainteresowaniem słuchałyśmy pozostałych wyjaśnień.Dominik poczuł się wreszcie zagrożony, ale jedynym człowiekiem, który o nim wiedział wszystko, był właśnie Zenek.Postanowił usunąć Zenka, posługując się jego własnym pistoletem, bo ręczna robota nie wchodziła w rachubę, Zenek jest silny jak byk.W pośpiechu nie mógł tego dobrze zorganizować, przyjechał do Zielonki własnym samochodem… nie własnym, cudzym, i zostawił go pod byle która obcą bramą.Niemniej, gdyby sytuacja ułożyła się inaczej, gdyby gliny ze świadkiem spóźniły się bodaj parę minut, miał szansę się wyłgać…— Jak to? — przerwała moja teściowa ze zdumieniem i zgorszeniem.— Nie śledzili go?Major Borowicki przez chwilę wyglądał tak, jakby toczył w nim walkę gromki śmiech z gorzkimi łzami.Z wyraźnym wysiłkiem zachował umiar w prezentacji uczuć.— Śledzili.Ale znów się przyplątało kilka przypadków.Odjechał spod ministerstwa służbowym wozem, pojechali za nim i na chwilę zgubili go na Chocimskiej.Wjeżdżali od strony placu Unii, tam jest postój taksówek, parking i wieczna giątwa.Wlazła im pod samochód facetka z torbami, zwolnili, żeby jej nie przejechać, skorzystał z tego mały fiat, który wycofał się z parkingu.Mieli do wyboru, staranować go albo przeczekać, przeczekali, a wóz Dominika pojechał Chocimską.Ruszyli w końcu za nim i jeszcze zdążyli dostrzec, że skręca w Willową
[ Pobierz całość w formacie PDF ]