[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Dawaj go! Chcesz?  podskoczyła ku niemu. Chcesz?!!!  przysunęła mu do twarzyrękę z wężem.Odskoczył zwinnie. Zabij go najpierw  rzucił. A po co?  roześmiała się. Chcecie go zjeść? Proszę!Podsunęła dłoń pod nos kogoś, kto stał z boku.Ten też się cofnął.Pozostali jednakpodnieśli swoje kije. Ty się, kurwa, nie szarp! Zabij go i dawaj!Dziewczyna uśmiechnęła się słodko.Kiedy jeden z  ludzi Rokhana zamierzył siękijem, upadła na plecy, odbiła się i wstała skacząc do tyłu.Jednym ciosem pięści złama-ła szczękę komuś, kto właśnie podnosił swój kij, doskoczyła do Rokhana, chwytając goza kark i przysuwając drugą rękę do twarzy. Co? Co się tak odsuwasz, palancie?  musnęła jego twarz ciąłem węża. Bę-dziesz mógł podyktować wspomnienia:  Jak całowałem się z jadowitym wężem.Tylkodyktuj szybko, ścierwo! W.W tył!  warknął Rokhan, czując na nosie drżący, rozdwojony język. Nojazda! Ludzie cofnęli się.Achaja podskoczyła i kopnęła Rokhana obiema nogami, aż po-leciał do przodu.Uderzyła plecami w ziemię, odbiła się i stanęła znowu na nogach, pod-nosząc jednocześnie swój kij.Teraz mogli jej, co najwyżej, napluć w oczy. Co chłopaki?  zakpiła. Coście takie smutne?%7ładnego skurczu, żadnego bólu, perfekcyjne przejście.Była z siebie dumna.Zaczęłasię cofać, potem odwróciła się i spokojnie ruszyła do swoich.Niewolnicy rozstępowalisię przed nią, widząc, co niesie w ręce. Hej, Krótki  krzyknęła na widok karła. Popatrz, co mam.250  O to, to, to.Jak ja lubię takie widoki. Dobra dziewczyna  pochwalił ją Hekke, odwracając głowę od grupy dyskutu-jących strażników, którą obserwował. Tylko zabij go wreszcie.Zrobiła to dwoma palcami. Co jest?  spytała. Jakieś poruszenie  szepnął. Chyba przyszedł nowy transport niewolników,a oni nie wiedzą, co zrobić. W czym problem? Jest opóznienie w budowie drogi, niewiele dzieli samych strażników od tego,żeby dołączyli do nas jako nowi niewolnicy.A wiesz, jak większość nadzorców pójdziepo nowych, robota stanie i.Jak zwykle miał rację.Nie przewidział tylko jednego.Gruby strażnik ruszył w ichkierunku. Hekke! Achaja! Migiem do mnie! Ale juuuuuuuż.Dziewczyna rzuciła węża Krótkiemu, który schował go błyskawicznie pod swojąprzepaską.Oboje z Hekkem ruszyli w stronę wołającego. Mamy nowy transport mięsa.Macie ich doprowadzić do kowala, psia wasza mać.Jak wam się nie uda, na pal nadziejemy! No  głos strażnika złagodniał nagle. Alejak wam się uda, to.wezcie sobie, co tam chcecie. Uda się!  Hekke wyszczerzył zęby w uśmiechu oszołomiony wizją, w którejsam będzie mógł zdecydować, co zabrać przyszłym  towarzyszom niewoli bez żadnejkonkurencji. Uda się, panie strażniku. No.Ja myślę  pokazał im dwóch konnych. Jazda za nimi!Pobiegli za jezdzcami, ale ci nie zamierzali się wyzłośliwiać i dostosowali tempodo możliwości ludzi ze skutymi nogami.Sytuacja rzeczywiście musiała być wyjątko-wa.Zdaje się, że naprawdę strażnikom groziło pójście w niewolę, jeśli budowa znowusię opózni.Na szczęście nie musieli biec daleko.Już za pasmem najbliższych wzgórzdostrzegli nowy towar, który nieliczni nadzorcy rozkuwali właśnie z desek łączącychczwórkami ich szyje. No, brać się za nich  warknął wyższy strażnik, zsiadając z konia. I żeby miżaden buntu nie podniósł. Nie podniesie  Hekke runął pomiędzy siadających na ziemi niewolników, uno-sząc swój kij.Jego oczy prześlizgiwały się po otumanionych, nieludzko zmęczonych syl-wetkach w poszukiwaniu, co lepszych rzeczy.Achaja zatrzymała się niezdecydowana.To byli jeńcy.Sądząc po resztkach ekwi-punku wszyscy byli żołnierzami Królestwa Troy, jak niegdyś ona sama.Pewnie z jed-nego oddziału.Ruszyła pomiędzy nich, czując jak obserwują ją z lękiem.Praktycznienaga dziewczyna, jeśli nie liczyć skąpej opaski na biodrach, o kredowobiałej skórze (to251 od wtartej glinki mającej chronić przed słońcem), o wygolonych włosach, z kajdanamina nogach i wielkim kijem w ręku.Nie wiedzieli, co o niej myśleć.Wreszcie ktoś się od-ważył. Hej, jak tu jest?  szepnął.Zdzieliła go kijem po głowie.Niech znają mores, małpy.Hekke tymczasem zdobyłjuż nowiutką, wojskową kurtkę, kościany grzebień, skórzaną pochwę od sztyletu.Achajaprzyspieszyła kroku.Zdarła z jakiegoś chłopca czystą tunikę i zdobyła największy skarb ułamek ostrza jakiegoś noża.Nie wiadomo, czy właściciel chciał się nim pozbawićżycia, czy dzięki niemu uciec.Cokolwiek by nie zamierzał, czekał zbyt długo.Włożyłaostrze do ust, zerkając na boki, ale nikt ze strażników na nią nie patrzył.Hekke odebrałkomuś prosty, drewniany flet i rzucił dziewczynie. Umiesz na tym grać? Nic a nic!  odrzuciła go z powrotem.Hekke złamał instrument w palcach. Szkoda. Krótki chciał parę szmat, bierzmy się za tuniki. Mhm.Tylko nie bierz obsranych.Dłuższy czas obdzierali jeńców do goła, zarzucając zdobycz na szyje.Achaja zna-lazła kilka kurtek, co prawda porwanych, ale wszystkie miały jeszcze metalowe guzi-ki.Obrywała je i wkładała do ust.Jej prawy policzek wydymał się coraz bardziej.I zno-wu skarb.Skórzana spódniczka! Palnęła łokciem w twarz właściciela i zdarła ją równieszybko jak pozostałe części wyposażenia. Pomóż mi  cichy szept sprawił, że się zatrzymała.Tuż obok, na rozgrzanympiasku siedziała dziewczyna z długimi, czarnymi włosami, trzymając na kolanach głowęjakiegoś chłopca.Miał brzydką, jątrzącą się ranę na boku.Nie miał żadnych szans.Nieprzeżyje w obozie nawet czterech dni, a w dodatku będzie umierał w bólu. Pomóż mi.proszę  obca dziewczyna patrzyła na nią z rozpaczą i ufnością ko-goś, kto nie znał świata niewolników.Ale w Achai coś pękło.Przypomniała sobie naglesiebie samą przed trzema, czy więcej, laty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl