[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzeba by towszystko wymoczyć w spirytusie i podÅ‚ożyć pod muzykÄ™.Istotnie, mówić o oddziaÅ‚ywaniu Przybyszewskiego nie mówiÄ…c o alkoholu, to byÅ‚oby tyle, copisać dzieje Napoleona, a nie wspomnieć o wojsku.A już siÄ™ pojawiali tacy zbyt cnotliwihagiografowie, którzy pisali, że czas skoÅ„czyć z legendÄ… o alkoholizmie Przybyszewskiego.MogÄ™ mówić o tym swobodnie, ile że sam Przybyszewski w Moich współczesnych pisze o swoimnaÅ‚ogu z zupeÅ‚nÄ… prostotÄ… i poÅ›wiÄ™ca mu ciekawe karty.I mogÄ™ mówić tym bezinteresowniej, ileże, co do mnie, jestem czÅ‚owiekiem, dla którego alkohol, poza jakimÅ› rzadkim duchowymÅ›wiÄ™tem, w życiu nie istnieje.Ale wtedy poznaÅ‚em jego magiÄ™.Alkohol i muzyka.Muzyka brzmiaÅ‚a w domu Przybyszewskich ciÄ…gle.Dagny graÅ‚a Szumana,Griega, jakieÅ› norweskie melodie ludowe lub, wespół z SzyszkÄ…, sonaty skrzypcowe Beethovena.Potem Stach, wciąż z niestrudzonym SzyszkÄ…, Bacha.Potem, gdy już dojrzaÅ‚ , odpÄ™dzaÅ‚SzyszkÄ™ i sam zaczynaÅ‚ grać Szopena.Dziwne czytaÅ‚o siÄ™ w różnych relacjach sÄ…dy o jego grze:jedni pisali o niej poematy, gdy inni traktowali jÄ… jako fuszerkÄ™.Różnica w kÄ…cie widzenia: takjakby poetÄ™, który cudownie mówi wiersze, sÄ…dzić z punktu techniki deklamacyjnej.Nam nieprzeszkadzaÅ‚y jego niedomagania techniczne; wszystkie przypadkowe faÅ‚sze czy brutalnoÅ›ci,48nieoczekiwane fortissima i wÅ›ciekÅ‚e kaprysy rytmiki, wszystko to spÅ‚ywaÅ‚o razem w jakÄ…Å›tragicznÄ… pieśń, która duszÄ™ wywlekaÅ‚a z czÅ‚owieka.Może to byÅ‚y wariacje alkoholu na tematSzopena transkrypcja Spirytus-Chopin jak jest Busoni-Bach ale transkrypcja nieporównana.A do tego sam Stach przy fortepianie! kto go widziaÅ‚, ten go nie zapomni.Och, czemuż takimnie pokazano go na pierwszej karcie Moich współczesnych, zamiast zaÅ‚zawionego dziadygi, którypatrzy na nas z fotografii! Wreszcie, zmÄ™czony, zlany potem, Stach wstawaÅ‚, osuwaÅ‚ siÄ™ na fotel iszeptaÅ‚: No, Stasinek, teraz graj ty. I Stasinek (SierosÅ‚awski) siadaÅ‚ posÅ‚usznie do fortepianu,stawiano przy nim kielich wódki, niby szklankÄ™ wody przy prelegencie, i rżnÄ…Å‚ od ucha, naprzemian: A jak bÄ™dzie sÅ‚oÅ„ce i pogoda albo StanÄ…Å‚ przed muzykÄ…, sypnÄ…Å‚ talarami, albo owo PodKrakowem ciemny las, które potem przeniósÅ‚ WyspiaÅ„ski w muzykÄ™ ChochoÅ‚a.A Stach sÅ‚uchaÅ‚,sÅ‚uchaÅ‚ niesÅ‚ychanie intensywnie, nie pozwalaÅ‚ przerwać ani na chwilÄ™, tylko szeptaÅ‚: Graj,Stasinek, caÅ‚Ä… noc to samo. Aż, wypoczÄ…wszy, spÄ™dzaÅ‚ Stasinka i rzucaÅ‚ siÄ™ na instrument, ibestwiÅ‚ siÄ™ jeszcze w polonezie Szopena.Po czym już bez siÅ‚ odpadaÅ‚ od fortepianu.To byÅ‚y owe prawdziwe manifesty , przy których tamte, drukowane w %7Å‚yciu , wydawaÅ‚ysiÄ™ mdÅ‚e i trochÄ™ Å›mieszne.To byÅ‚o dobre na eksport, dla prowincji, ale nie dla nas, bliskich,którzy mieliÅ›my to szczęście pić u zródÅ‚a.Alkohol, stopiony w jeden eliksir z muzykÄ…, byÅ‚ jakgdyby esencjÄ… dionizyjskiego wedle terminologii Nietzschego elementu sztuki Stacha.NiebyÅ‚ to ów dionizos grecki, tÅ‚oczony Å‚agodnie z winnego grona, ale ów oszukujÄ…cy naturÄ™, pÅ‚acÄ…cyżyciem gwaÅ‚t na klimacie północy, pÄ™dzony, mocÄ… chytrze wydartych samemu szatanowitajemnic, na kartoflach, na życie, samobójczy, rozpaczliwy.(Nawiasem pytanie pod adresemfilologów: czy Grecy znali wódkÄ™?)Ach, jakimż Å›miechem parskaÅ‚ Stach, gdy mu ktoÅ› w takiej chwili wspomniaÅ‚ literaturÄ™!Jakimż urÄ…gliwym Å›miechem! Jak gardziÅ‚ wszystkim, co byÅ‚o mowÄ… intelektu, wszystkim, comiaÅ‚o pretensje do myÅ›li, w owych momentach, w których odbijaÅ‚ jedynie ultrafioletowe jejpromienie! DzwiÄ™k słów tylko, dzwiÄ™k powtarzany bez ustanku jak fraza muzyczna, sÅ‚owopodniesione do godnoÅ›ci motta do picia.Bo Stach nigdy nie piÅ‚ bez motta; każdy dzieÅ„, każdagodzina niemal każdy kieliszek miaÅ‚y swoje motto.Zależnie od tekstu, wódka zmieniaÅ‚a swójsmak, tak jak w owej beczce, z której Mefisto w auerbachskiej piwnicy toczy rozmaite winoniemieckim studentom.Każdy przyzna, że inaczej pije siÄ™ na: les paons blancs, les paonsnonchalants, inaczej na: nie sah ich die Nacht beglänzter, a inaczej znów na: oto jest Å›wiÄ™tozboża, oto Å›wiÄ™to chleba , motto, które, nawiasem mówiÄ…c, idealnie nadaje siÄ™ do kieliszkażytniówki.Motto dawaÅ‚o piciu charakter na przemian mistyczny, filozoficzny, marzÄ…cy,szyderczy, żartobliwy, irracjonalny, absurdalny, powtarzaÅ‚o siÄ™ niby refren, skandowaÅ‚o flaszkÄ™na kieliszki, niby wiersz na trocheje lub jamby.BywaÅ‚y motta trwaÅ‚e, bywaÅ‚y okolicznoÅ›ciowe.Ot, na przykÅ‚ad poeta jakiÅ› z plemienia dekadentów nadesÅ‚aÅ‚ do redakcji wiersz, który siÄ™koÅ„czyÅ‚: spazmem rozwÅ›cieczonego satyra wierzgnÄ™.Przybyszewski nie posiadaÅ‚ siÄ™ z radoÅ›ci,tak mu siÄ™ to spodobaÅ‚o (do picia, nie do druku); przez jakiÅ› czas przepijaÅ‚: No, Stasinek (czyFredzinek, czy inny inek, bo Stach z kujawska wszystkie imiona zdrabniaÅ‚ na inek ), no,Stasinek, wierzgnij spazmem rozwÅ›cieczonego satyra. I Å›miaÅ‚ siÄ™, Å›miaÅ‚ siÄ™ jak dziecko.Toznów inny poeta (którego nie wymieniÄ™ przez delikatność, bo jeszcze żyje) popeÅ‚niÅ‚ wiersz, wktórym znajdowaÅ‚ siÄ™ taki kwiatek: Och, melancholii namiÄ™tny wzlot upaja mnie do szaÅ‚u.Stach rozkoszowaÅ‚ siÄ™ tym melancholii namiÄ™tnym wzlotem , wymawiaÅ‚ go z arcykomicznymprzewracaniem oczu wychylajÄ…c kieliszek, to byÅ‚o jego motto.I takimi dwoma szpruchamimógÅ‚ siÄ™ bawić caÅ‚y wieczór; i nie umiem tego wytÅ‚umaczyć, ale to byÅ‚a jedna z najbardziejinteresujÄ…cych konwersacji, jakie znaÅ‚em.A kiedy przepiÅ‚ specjalnie do mnie patrzÄ…c mi w oczyswymi skoÅ›nymi diabelskimi oczami, doprawdy wszystko topniaÅ‚o we mnie z uwielbienia iczuÅ‚oÅ›ci, miaÅ‚em uczucie, że mi siÄ™ otwiera mózg, dusza, serce; że w jego rÄ™kach, które byÅ‚bym49radoÅ›nie caÅ‚owaÅ‚ w tej chwili, stajÄ™ siÄ™ czÅ‚owiekiem.Wiem, że to, co mówiÄ™, trÄ…ci mistykÄ…, alebardzo siÄ™ mylÄ… ci, którzy twierdzÄ…, że jestem niezdolny do pojmowania mistyki.Przeciwnie,bardzo jestem zdolny, za bardzo.CzÄ™sto motta, którego siÄ™ czepiaÅ‚ rozbawiony Stach, dostarczaÅ‚ Szyszka.Ten Szyszka to byÅ‚szczególny chÅ‚opak.Suchotnik z kawernami w pÅ‚ucach wielkoÅ›ci pięści i wiedzÄ…cy o tym,plujÄ…cy krwiÄ…, gorÄ…czkujÄ…cy stale i zapijajÄ…cy tÄ™ gorÄ…czkÄ™ na umór, byÅ‚ jednym z najweselszychludzi, kipiaÅ‚ radoÅ›ciÄ… życia.Do tego stopnia, że lekarze polecali go jako medyka-pielÄ™gniarzabogatym chorym, tak dobrze oddziaÅ‚ywaÅ‚ na nich swoim optymizmem i beztroskÄ….CzasemjezdziÅ‚ do jakiegoÅ› zamożnego dworu, wracaÅ‚ ze swojÄ… gorÄ…czkÄ… i z furÄ… anegdot.PamiÄ™tamjedno takie motto, które uczepiÅ‚o siÄ™ na dÅ‚ugi czas.Szyszka wróciÅ‚ ze dworu, gdzie pan byÅ‚sparaliżowany, a pani ciężko chora.Szyszka miaÅ‚ dozorować hrabinÄ™, a hrabia, po trosze ramol,miaÅ‚ przy sobie nieodstÄ™pnego lokaja Józefa, bez którego nie mógÅ‚ sobie dać rady wnajprostszych sytuacjach.Jednego dnia zrobiÅ‚ siÄ™ rwetes, caÅ‚a sÅ‚użba pognaÅ‚a do pokojów jaÅ›niepani.Wpada Szyszka i oznajmia: Panie hrabio, pani hrabina kona. Na co hrabia z bezradnÄ…irytacjÄ…: Topsze! topsze! ale ja siÄ™ zesraÅ‚em, a Józefa jak nie ma tak nie ma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]